Ulice przedwojennej Warszawy w wizji pisarza Szczepana Twardocha są polem walki pomiędzy lewicowymi a narodowo-radykalnymi bojówkami. Realia II Rzeczpospolitej nie odbiegały znacząco od artystycznej wizji.
Polityka w dwudziestoleciu międzywojennym nie była uprawiana wyłącznie w Sejmie lub na łamach gazet. Miejscem walki politycznej stały się także ulice polskich miast. Partyjne bojówki działały już od zarania niepodległej Polski, ale do zaostrzenia przemocy doszło na przełomie lat 20. i 30., kiedy polskie życie polityczne uległo jeszcze większej brutalizacji.
Olbrzymią "zasługę" miały w tym środowiska młodych narodowców, oskarżające starą endecję o nieskuteczność i postulujące radykalizm na wzór coraz popularniejszego w Europie faszyzmu. Młodzi byli zdecydowanie bardziej radykalni i co za tym idzie, znacznie śmielej poczynali sobie na ulicy.
Ich postulaty znalazły najpełniejszy wyraz w założonym w 1934 roku Obozie Narodowo-Radykalnym. ONR zakładał przemoc jako metodę działalności politycznej i legalnie działał zaledwie przez trzy miesiące. Jeszcze brutalniejszy okazał się stworzony przez Bolesława Piaseckiego Ruch Narodowo-Radykalny Falanga, który wyłonił się po rozłamie w ONR w 1935 roku.
– Grupy, które podkładały petardy pod sklepy żydowskie były w obu ugrupowaniach, ale oczywiście znacznie bardziej radykalna była Falanga – powiedział prof. Szymon Rudnicki w audycji z cyklu "Rzeczypospolite".
56:11 Rzeczypospolite 14.10.2019.mp3 – Akty terroru personalnego oraz terroru wobec sklepów czy kin żydowskich były bardzo częste – mówił prof. Szymon Rudnicki, autor książki "Falanga. Ruch narodowo-radykalny", w audycji prof. Antoniego Dudka z cyklu "Rzeczypospolite". (PR, 14.10.2019)
Pałka i kastet – narzędzie polityki
Śmietankę ONR oraz RNR Falanga stanowili wykształceni studenci z dobrych domów. To oni tworzyli podłoże ideologiczne narodowego radykalizmu. – Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego był właściwie pepinierą obu ruchów – mówił prof. Szymon Rudnicki.
Pikieta studentów z ONR na Bramie Głównej Uniwersytetu Warszawskiego. Foto: Wikimedia Commons/dp
Większość ich członków i sympatyków znacząco różniła się od kierownictwa i zdecydowanie lepiej odnajdywała się – zresztą za inspiracją ideologów – w polityce robionej za pomocą pałki i kastetu w ręku. Plastycznie przedstawił to Stefan Kisielewski w swoim artykule "Terroryzm ideowy", opublikowanym w 1936 roku w "Buncie Młodych":
"Charakterystyczną cechą O-N-R-yzmu jest kolosalna rozbieżność poziomu intelektualnego przywódców i szeregowców. (...). Porozmawiawszy chwilę z pierwszym lepszym "uświadomionym narodowcem" człowiek wstrząśnięty zostaje wprost niewiarogodnym prymitywizmem myślenia, który zestawić można tylko z prymitywizmem myślowym… młodego marksisty. Tu i tam ta sama postawa: ciasna, frazeologiczna dogmatyka, niechęć do wolnej myśli, "jednorazowość" myślenia, apostolstwo i dyskwalifikowanie inaczej myślących, słowem – typowy terroryzm ideowy."
Falangiści posługiwali się nie tylko terroryzmem ideowym, ale także tym całkiem rzeczywistym. Już w 1935 roku przeprowadzili pierwsze zamachy bombowe. Do stałego repertuaru ich działań należało obrzucanie petardami mieszkań i lokalów żydowskich, wybijanie szyb i fizyczne ataki na Żydów i przeciwników politycznych – przede wszystkim lewicę i komunistów. Do tych ostatnich dochodziło najczęściej przy okazji pierwszomajowych demonstracji i pochodów.
Akcja rodziła reakcję. Lewicowe ugrupowania nie pozostawały dłużne i przeprowadzały odwetowe napaści. Pomiędzy partyjnymi bojówkami dochodziło do niemalże gangsterskich porachunków i systematycznych napadów na lokale, zebrania lub poszczególnych działaczy.
Szymon Rudnicki w swojej pracy "Falanga. Ruch Narodowo-Radykalny" przytacza rozliczne przypadki aktów terroru falangistów oraz potyczek pomiędzy narodowcami a lewicowymi bojówkami Polskiej Partii Socjalistycznej lub żydowskiego Bundu. O napaściach informowali sami sprawcy na łamach partyjnego czasopisma "Falanga".
Fragment czasopisma "Falanga", organu prasowego Ruchu Narodowo Radykalnego Falanga, 24 kwietnia 1938. Fot. Wikimedia Commons/dp
– Sama "Falanga" to jedno z najciekawszych źródeł, bo oni wcale się tego nie wstydzili i się chwalili. Z tym, że pisali "byli członkowie ONR". To był taki kryptonim, który stosowali – mówił prof. Szymon Rudnicki w audycji Polskiego Radia z 2019 roku.
Należy jednak pamiętać, że zarówno ONR, jak i Falanga przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego pozostały dość nielicznymi i elitarnymi organizacjami. Niemniej ich działalność inspirowała działaczy masowego Stronnictwa Narodowego i doprowadziła do zradykalizowania całego środowiska narodowego w przededniu II wojny światowej.
– Akty terroru personalnego oraz terroru wobec sklepów czy kin żydowskich były bardzo częste. Trzeba powiedzieć, że jednak większość z nich w terenie było zasługą Stronnictwa Narodowego, które działało na prowincji – wyjaśniał prof. Szymon Rudnicki.
Przemoc na uniwersytetach
Znaczną część działaczy ONR i RNR stanowili studenci, dlatego też do antyżydowskich wystąpień często dochodziło na terenie uczelni. Przemoc wzmagała się zwłaszcza jesienią, w rocznicę zabójstwa Stanisława Wacławskiego. Ten student Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie zginął 10 listopada 1931 roku w trakcie zamieszek antyżydowskich w mieście, a jego śmierć spowodowała wzrost agresji środowisk narodowych wobec Żydów w całej Polsce.
Policja rozpędzająca studentów na Krakowskim Przedmieściu gazami łzawiącymi, marzec 1931. Fot. NAC
Ofiarami przemocy na uczelniach padali nie tylko studenci, ale również wykładowcy. Głośna stała się sprawa pobicia profesora Marcelego Handelsmana z Instytutu Historycznego UW, który w marcu 1934 roku został napadnięty na kampusie uniwersyteckim i uderzony w tył głowy kastetem.
Atmosferę antysemickiej nagonki napędzała propaganda, w tym kolportowane przez członków ONR ulotki nawołujące do bicia Żydów. Legitymizowanie oraz powszechne stosowanie przemocy nierzadko prowadziło do tragicznych konsekwencji.
– W holu Politechniki Lwowskiej w ciągu kilku miesięcy zostało zabitych kilku żydowskich studentów. Władze nigdy nie doszły do wniosku kto był sprawcą. Najprawdopodobniej byli to członkowie Ruchu Narodowo-Radykalnego – mówił prof. Szymon Rudnicki w audycji prof. Antoniego Dudka.
Żelazna gwardia
Najpoważniejsze akcje falangistów były przeprowadzone przez paramilitarną Narodową Organizację Bojową. Była elitarną grupą, liczyła około 200 osób i otrzymała pompatyczny przydomek "Życie i śmierć dla narodu". Jej członkowie nazywali ją żelazną gwardią Ruchu Narodowo-Radykalnego.
Okładka broszury organizacji narodowo-radykalnych. Fot. Biblioteka Cyfrowa Polona
Należeli do niej także przywódcy RNR Falanga, nawet ci, którzy stronili od przemocy. Włodzimierz Sznarbachowski – jeden z głównych ideologów RNR, który po II wojnie światowej przeszedł na pozycje socjaldemokratyczne – musiał wybić szybę w żydowskim sklepie. Każdy bowiem członek organizacji miał obowiązek uczestniczenia w akcji.
Falangiści trenowali walkę na samodzielnie organizowanych kursach bojowych. O tym, jak wyglądały opowiedział jeden z członków bojówki kryjący się pod pseudonimem "Górski" w relacji złożonej Włodzimierzowi Sznarbachowskiemu.
– Odbywały się w małych grupach po dziesięć osób, gdzie naturalnie uczono obchodzenia się z bronią palną i materiałami wybuchowymi. Co było ważne, co najmniej połowę czasu kursu używano na stronę psychiczną, wyższości moralnej nad przeciwnikiem – mówił Górski.
32:10 Sznarbachowski rozmowa z falangistą RWE.mp3 Rozmowa Włodziemierza Sznarbachowskiego z Górskim, bojówkarzem Narodowej Organizacji Bojowej "Życie i śmierć dla narodu". (Archiwum Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa)
Dzięki kursom bojowym falangiści byli doskonale wyszkolonymi terrorystami. Potwierdzały to policyjne rewizje mieszkań lub lokali organizacji i powiązanych z nią czasopism, które regularnie skutkowały konfiskowaniem wielu sztuk broni oraz aresztowaniami co bardziej krewkich działaczy. Z racji tego, że Falanga była nielegalną partią, szkolenia były prowadzone przy zachowaniu jak najściślejszej konspiracji.
– Mój kurs, w którym brałem udział trwał dwa, trzy dni. Odbywał się w majątku pod Warszawą, bardzo sprytnie był zrobiony – mówił Górski. – Majątek był bardzo izolowany, myśmy przyjeżdżali bardzo drobnymi grupkami po dwie osoby, a to jechaliśmy samochodem, a to pociągiem, autobusem. Myśmy przyjeżdżali z jednej strony, to z drugiej strony, żeby w ogóle nie wzbudziło żadnego podejrzenia u nikogo.
Działalność bojówkarska falangistów znacznie osłabła w przeddzień wybuchu wojny. Było to związane z kryzysem ruchu i osłabieniem wiary w słuszność działań Bolesława Piaseckiego. Środowisko narodowo-radykalne uległo wówczas znacznemu rozdrobnieniu.
Noc świętego Bartłomieja – prawda czy legenda?
Falanga pojawia się w "Królu" nie tylko jako przeciwnik polityczny ludzi Kuma Kaplicy, ale również jako element spajający fabułę serialu. Jednym z głównych wątków jest spisek zawiązany pomiędzy pułkownikiem Adamem Kocem, który reprezentuje marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, a przywódcą Falangi Bronisławem Żwirskim. Jest on serialowym odpowiednikiem Bolesława Piaseckiego.
Ten element fabuły ma zdecydowanie większe oparcie w rzeczywistości niż samo użycie historycznych postaci. Wciąż jest to jednak ziarenko prawdy.
– To plotka, która później wielokrotnie już po wojnie wracała w różnych sensacyjnych książkach o tajemnicach II Rzeczpospolitej. Sprawa tak zwanej nocy świętego Bartłomieja, czyli rzekomego krwawego puczu, którego Rydz-Śmigły miałby jesienią 1937 roku dokonać wewnątrz obozu sanacyjnego, a egzekutorami mieliby być falangiści Piaseckiego – mówił prof. Antoni Dudek w swojej audycji z cyklu "Rzeczypospolite". – Co jak się wydaje było kompletną bajką, natomiast wystraszyło jakąś grupę ludzi, która zaczęła podejrzewać, że a nuż Rydz-Śmigły coś kombinuje i lepiej może zacząć protestować przeciwko temu.
Obóz Zjednoczenia Narodowego – polityczne zaplecze Rydza-Śmigłego
Autorem plotki były środowiska sanacyjne, niechętne wobec działań Adama Koca, pod którego wodzą rządowy Obóz Zjednoczenia Narodowego skręcał, przynajmniej w sferze retorycznej, w kierunku pozycji endeckich. Pogłoski o przygotowywanym puczu miały podkopać jego pozycję i doprowadzić do przetasowania wpływów wśród sanacji. Do autora plotki dotarł prof. Szymon Rudnicki, który opowiedział o tym w audycji prof. Antoniego Dudka z 2019 roku. Jak wyjaśniał:
– Ja w Londynie spotkałem się z Żenczykowskim. Był to najmłodszy poseł Ozonu przed wojną, ale jednocześnie znany publicysta, wydał po wojnie parę ciekawych książek – mówił prof. Rudnicki. – Otóż on mi powiedział, że to on wymyślił tę noc świętego Bartłomieja. Puścił tę historię do szwajcarskiego pisma, po czym przejęło to Front Morges (opozycja wobec sanacji – przyp. red.) i zaczęła żyć swoim życiem ta cała historia.
Szymon Antosik
Korzystałem z pracy Szymona Rudnickiego "Falanga. Ruch Narodowo-Radykalny".