Biblioteka Pepin

Ostatnia aktualizacja: 25.03.2015 16:50
William Szekspir, Antoni Czechow, Samuel Beckett i reszta nieomylnych opowiadaczy – na samym dnie ich snów na jawie tkwi maleńka figurka stryja Pepina w starym kapeluszu i starą teczką w lewej garści.
Biblioteka Pepin
Foto: AgencjaAIAC/pixabay/CC

Mały Marco nie domyślał się pewnie, że prowadził za rękę światło

Zbigniew Herbert

 

Nie snuł zdań tylko wtedy, gdy spał, a i to prawdy pół, co najwyżej pół. Bo gdy w parterowej sypialnej norze właził o zmierzchu pod pierzynę ubrany w dwie, a nawet trzy pary spodni, w których cały boży dzień włóczył się po obejściu starego browaru w Nymburku – to czymże ten wieczór w wieczór powracający ekscentryzm był, jeśli nie kawałkiem teatru, niemym początkiem jakiejś fikcji, pantomimicznym prologiem opowieści, którą za chwile ktoś, drugi aktor, lub on, zacznie recytować ku uciesze widzów, z przylepionymi do szyb nosami oglądających seans z zewnątrz? A on sam, przez rok okrągły, od świtu do świtu utopiony w kilku warstwach odzieży, on, na pytania słodowników, wieczorami zdumionych cebulowatą pidżamą, ze stoickim spokojem odpowiadający: „A co jakby był pożar?”, lub: „A co jak w nocy zechcę sobie skoczyć po papierosy?”?  Kimże był, jeśli nie indywiduum przypominającym bohatera literackiego, iście Pirandellowską postacią sceniczną, poszukującą autora? Znalazł go.

Nie inaczej, stryj Pepin (tak zwana prawda nie ma tutaj żadnego znaczenia, niech jednak będzie, że naprawdę nazywał się Josef Hrabal i był starszym bratem Francina, ojczyma twórcy „Skarbów świata całego”) znalazł Bohumila Hrabala. Znalazł, choć nie sądzę, żeby szukał. Nie sądzę, by w ogóle dostrzegał swą literacką malowniczość, nie sądzę, by go specjalnie obchodziło, iż świat bierze go za genialnego opowiadacza, rozśmieszacza i króla konfabulantów, i nie sądzę, by czuł dumę z faktu, że go dołączono do świetnego plemienia niepowtarzalnych czeskich pábiteli, którzy jak nikt inny na globie potrafią pábić, to znaczy – bajdurzyć, nawijać, śnić na jawie. Stryj Pepin po prostu gadał. Łysiejący wariat, maleńki niby skrzat – całymi dniami snuł niekończące się monologi, jak nie ludziom, to samemu sobie, niczym wolno zasypiająca w finale „Ulissesa” Molly Bloom – od świtu do zmierzchu wypuszczał z siebie wodospady słów, zawrotne, nicujące prawdę fałszem i fałsz prawdą strugi, wielkopańsko gardzące kropkami. Snuł? On raczej krzyczał radośnie, chichotliwie wrzeszczał, a w kulminacyjnych punktach nieogarnionego bajdurzenia wyśpiewywał wysokie C operetkowego tenora, spod górnej wargi błyskając jedynym siekaczem, który mu pozostał! Tak - gadał, gadał głośno, opętańczo, śpiewająco. Po co właściwie? Kiedy na początku, w Nymburku, młodziutki Bohumil Hrabal, oddelegowany do opieki nad szalonym Pepinem, właził z nim przed nocą pod pierzynę i łowił jego niepoczytalne, niekończące się baśnie – mógł mieć wrażenie, że oto słucha Szeherezady, co ze słów lepi zachwycające brednie, aby przeżyć. Opowiadanie było dla stryja Pepina jedyną sensowną formą istnienia. Później, grubo później, niewiele przed własną śmiercią, już wielki Hrabal wyzna, że pisanie jego było niczym więcej i niczym mniej niż odwlekaniem samobójstwa dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku.

Monologi, tysiące monologów Pepina, którego Hrabal zwał swoją Muzą. Monolog jako forma samotności, nawet wśród ludzi - głośna samotność, choćby w zgiełku gospody, w środku tego ula spragnionych, niespiesznie buczących nad kuflami. W gospodzie, albo na letnisku gdzieś pod Moskwą, jak w teatralnych opowieściach Antoniego Czechowa, w cieniu wiśniowych drzew lub wieczorem w salonie wujaszka Wani, gdzie dialogi są tyleż dialogami, co zapętlającymi się monologami samotnych, coraz bardziej samotnych. Więc – stryj Pepin i teatr, teatr i Bohumil Hrabal, w którego wszystkich arcydziełach błąka się narracyjna genialność Pepina. Tak, teatr. Przecież Sofoklesy, Moliery, Szekspiry oraz inne Czechowy stąd się wzięły, że gdzieś, kiedyś, na długo przed nimi i przed armią innych, na długo przed nami wszystkimi – ktoś pierwszy raz wyszedł z tłumu o zmierzchu, stanął przed tłumem i zaczął opowiadać. Tak to się zaczęło. Takie jest sedno. Powiadają, że Hrabal nagrywał na szpulowym magnetofonie monologi Pepina – mówił o nich „protokoły”. Nagrywał, a po jakimś czasie sadzał Pepina blisko magnetofonu, włączał go i patrzył jak Pepin słucha samego siebie z przeszłości. Stryj łowił zdania, dziwił się trochę, wtrącał się w nagrania, dogadywał niegdysiejszemu sobie. Kiedy to było? W latach 50-tych ubiegłego stulecia, może trochę wcześniej, może niewiele później. Wtedy też, w 1958 roku, Samuel Beckett, którego teatr cały jest w istocie planetą obezwładniających monologów, tworzy „Ostatnią taśmę”. Każe bohaterowi, doskonale samotnemu Krappowi, słuchać na szpulowym magnetofonie samego siebie, nagranego kiedyś. Krapp jest zdumiony, Krapp dogaduje niegdysiejszemu sobie, Krapp do siebie - bo do kogóż innego? - szydzi z siebie w trzeciej osobie: „Wysłuchałem właśnie tego żałosnego kretyna, którego trzydzieści lat temu uważałem za siebie, trudno uwierzyć, że mogło być ze mną aż tak źle. Ten głos! Boże! Dzięki Bogu wszystko to już skończone”. Dzięki Bogu w latach 50-tych ubiegłego wieku w Pradze - nic jeszcze nie było skończone. Do dnia śmierci w schronisku dla starców w Lysej stryjowi Pepinowi zostanie jeszcze wiele lat zachwycającego bredzenia jak cyrkowe loty akrobatów. Hrabalowi do chwili, kiedy 3 lutego 1997 roku wyskoczy albo wypadnie z okna piątego piętra praskiego Szpitala Uniwersyteckiego na Bulovce – dużo, dużo więcej lat lepienia monologów bezbłędnych. Pięć miesięcy po tym Hrabala locie nieuchronnym, bo już dalej nie dało się pisać, więc i nie dało się odwlekać końca, dramaturgiczny nasz miesięcznik Dialog drukuje w numerze 7 „Cierpienia starego Wertera” – przez Hrabala w 1949 roku spisany w gigantycznym pokoju na trzecim piętrze domu Pod Kamiennym Dzwonem przy Rynku Staromiejskim w Pradze kolejny wielki Pepina samotny sen na jawie, który wiele, wiele lat później Hrabal przeistoczy w monolog „Lekcje tańca dla starszych i zaawansowanych”... I tak dalej, i dalej, jeszcze dalej... Monolog-teatr-proza, monolog-teatr-proza, monolog-teatr-proza, monolog..., monolog..., monolog..., monolog...

Recytuję to trio, recytuje wciąż od początku, bo w sobotę 28 marca 2015 roku, w dniu 101 urodzin twórcy „Zbyt głośnej samotności” – święto na krakowskim Kazimierzu. Czuły barbarzyńca – wydawnictwo, co ma w herbie czarną postać Hrabala, w ukochanym mieszkaniu na Grobli Wieczności stojącego z rękami w kieszeniach, patrzącego w górę i gwiżdżącego na coś za oknem, pewnie na praskie gołębie – uroczyście otwiera swą księgarnię. Recytuję sobie święte trio wielkiej fikcji i myślę, że pięknie by było, gdyby na szyldzie właśnie tej, nie innej księgarni, stało napisane: Księgarnia Pepin, albo Monolog Pepin, albo Teatr Pepin, a najlepiej wprost z Borgesa – Biblioteka Pepin. William Szekspir, Antoni Czechow, Samuel Beckett i reszta nieomylnych opowiadaczy – na samym dnie ich snów na jawie tkwi maleńka figurka stryja Pepina w starym kapeluszu i starą teczką w lewej garści.

Któregoś ciepłego dnia roku 1952, w tym samym kapeluszu i z tą sama teczką w lewej garści, szedł z Hrabalem praską ulicą Na Przykopach. Widzę ich na czarno-białym zdjęciu. W lewej dłoni Hrabala, który jeszcze jest nikim, prawa skrzacia łapka stryja, który jest opowieścią. Idą spokojnie. Gospoda blisko, piwo blisko. Zaraz usiądą, zamówią, wypiją. Pepin zaraz zacznie snuć zdania zawrotne. Wszystko jest już jasne. Idą. Hrabal już dobrze wie, kogo prowadzi za rękę.

Paweł Głowacki/mc

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki TEATR
Czytaj także

Nawet w blasku lata

Ostatnia aktualizacja: 24.02.2015 17:22
Ich ruch – coś jakby zdumienie, zdziwione gesty marionetek, którym nagle przecięto sznurki łączące ich ciała z krzyżem w łapie lalkarza nad nimi, gdzieś wysoko, bardzo wysoko. Ich taniec – skulone, dyskretne, małe drgnienia.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Szuflady Leopolda Blooma

Ostatnia aktualizacja: 04.03.2015 14:00
U nas puchnie pewność, że wystarczy być wrażliwym na los dzieci w Sudanie, by publicznie wykonać "Wariacje Goldbergowskie". Otóż – nie wystarczy. Żeby wykonać "Wariacje Goldbergowskie" – trzeba umieć grać na fortepianie
rozwiń zwiń
Czytaj także

Parasol koloru sędziwego kruka

Ostatnia aktualizacja: 11.03.2015 14:58
"A może wcale nie liczy się ludzki ból ani radość, tylko gra cieni i świateł na żywym ciele, harmonia błahostek, które spotkały się tamtego akurat dnia, w tamtej akurat chwili, w jedyny, niepowtarzalny sposób".
rozwiń zwiń
Czytaj także

Chcę tylko ust twych miodu!

Ostatnia aktualizacja: 20.03.2015 14:17
Pod koniec seansu, kiedy wreszcie pojmujesz, że na dnie piękna opery zawsze pałęta się przeuroczy, najzwyklejszy pod słońcem banał ludzki – znów jesteś sobą. Urosłeś.
rozwiń zwiń