Piosneczki i czas

Ostatnia aktualizacja: 17.11.2016 16:48
Ci, którzy na własne oczy widzieli portrety byków, krów i antylop na skałach jaskini Lascaux, tej, jak rzekł Zbigniew Herbert, podziemnej Kaplicy Sykstyńskiej paleolitu, powiadają, że nie sposób uwierzyć w dwadzieścia tysięcy, może nawet więcej, lat ich nieruchomego istnienia.
W 1940 roku w jaskini Lascaux odkryto rysunki i malowidła wykonane na ścianach w okresie paleolitu. Jest ona wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W 1963 r. została zamknięta dla zwiedzających, a turystom udostępniono znajdującą się w pobliżu wierną kopię jaskini
W 1940 roku w jaskini Lascaux odkryto rysunki i malowidła wykonane na ścianach w okresie paleolitu. Jest ona wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W 1963 r. została zamknięta dla zwiedzających, a turystom udostępniono znajdującą się w pobliżu wierną kopię jaskiniFoto: Prof saxx/wikimedia/CC BY-SA 3.0

Na starych historiach wyrosła przez noc nowa zieleń, miękki nalot zielony, jasne, gęste pączkowanie wysypało się wszystkimi porami równomierną szczecinką jak czuprynki chłopców nazajutrz po ostrzyżeniu.

Bruno Schulz „Wiosna”


No proszę – jednak nie gryzą. Stareńkie opowieści, a nawet jeszcze starsze! Nie wyłażą z mogił przed brzaskiem, aby samotnym kłem, który cudem im się ostał, kąsać śpiących żywych i wsączać w ciepłe ich mięso trupi jad. Choć stuletnie, dwustuletnie, a niechby i trzystuletnie – nie spowija ich swąd rozkładu. Nie sypie się z nich próchno. Spomiędzy słów, z których są ulepione, nie wyłażą tabuny jasnych robaków, co kiedyś pod schodami wiodącymi na galerię zamku w Elsynorze żarły trupa Poloniusza, konesera lewej strony arrasów. Nie obrosły mchami, grzybami, hubami, nie skamieniały na nich paprocie. Ich kolor nie jest kolorem na amen wystygłego popiołu. Nie dotykają spraw wieki temu przebrzmiałych, kompletnie już nieaktualnych, muzealnych, martwych. I nie mówią językami dziś zupełnie nie do pojęcia przez nikogo. Nie kaszlą, nie kuleją, nie katuje ich podagra. Widzą świetnie, słyszą jeszcze lepiej, a najlepiej – myślą o wartościach dla nas ważnych naprawdę. Nie zasypiają w połowie zupy, nie mylą im się ani kierunki świata, ani dni tygodnia, ani twarze bliskich. Pamiętają, tak, bezbłędnie pamiętają o tym, o czym warto nie zapominać, czego nie wolno zagubić. Słowem, w stareńkich, a nawet jeszcze starszych opowieściach – w istocie nie ma cienia starości. Nie trzeba zatem ich reanimować. Nie trzeba ich na siłę ożywiać, ratować, podpierać, pudrować, nie trzeba ubytków wypełniać, okularów na im nos zakładać, w uchu wspomagania na baterię montować, przekładać ich mowy na aktualny język i na podobieństwo dzisiejszego sposób myślenia przepoczwarzać spokojnej czystości ich myśli. Po prostu - nie trzeba ich naginać na swoją modłę, na powrót zbierać do kupy, zwłaszcza do kupy nowej, wedle wzorów z naszego czasu. Zdjąwszy stare opowieści z półki, wystarczy tylko umieć sobie pokornie rzec: „To jest moje! To jest to, co jest dla mnie!”. Inaczej – niech lepiej wrócą na półkę.

Stare opowieści. Samuel Beckett zawołał raz do nich: „Nic wam nie dorówna!”. Stare, bardzo stare ludowe pieśni, sto, dwieście, a niechby i więcej lat temu przez nie wiadomo kogo, przez jakichś anonimów - któż da głowę, że piśmiennych? - stworzone nie wiadomo gdzie, w jakich sadybach na obrzeżach puszczy kurpiowskiej, albo w innych jeszcze otchłaniach. Profesor Włodzimierz Szturc wyłuskał te rymowane drobiny z etnograficznych pism Oskara Kolberga i ks. Władysława Skierowskiego, także ze „Śpiewnika Kurpiowskiego” pod red. Henryka Gadomskiego, a profesor Ewa Kaim ulepiła z drobin tych seans „Do dna” - dyplom wydziału aktorskiego, specjalność wokalno-aktorska, krakowskiej PWST. Nie ma w nim śladu starości, nawet pół siwego włosa. Ale też – co najistotniejsze – w starych tych kurpiowskich piosneczkach śladu starości w seansie „Do dna” nie ma nie dlatego, iż je, jakoby dokumentnie strupieszałe, Kaim i studenci zwałami nowoczesności życiu łaskawie przywrócili. Nie.

Drobna Dominika Guzek, długi Jan Marczewski z ciemną brodą, Agnieszka Kościelniak o niepokojąco skośnych oczach, Łukasz Szczepanowski, co ma w gardle trochę fantastycznie szemrzącego piasku, i jeszcze Weronika Kowalska, która samą tylko modulacją może opowiedzieć historię każdą. Zresztą, nie tylko ona, oni wszyscy to mogą. I nic im nie przeszkadza. Choć młodzi, dzisiejsi, aktualni, nowocześni przecież - przez godzinę i czterdzieści pięć minut nie wadzi im nic. Ani nuty sprzed stu, dwustu, a niechby i trzystu lat, nuty niełatwe, zapętlone, ułożone w zdumiewające labirynty, na wielu instrumentach, także stareńkich, grane przez Dawida Suleja Rudnickiego, jak i przez samych studentów - na skrzypkach, bębnach, drewnianych pudłach i fujarce iście pastuszej. Ani tamto kurpiowskie, bądź skądinąd, zamierzchłe narzecze, pełne niedzisiejszych słów, dziwacznych zgłosek i omszałej składni. Ani wreszcie prawie kompletnie pusta scena – zupełna nieobecność inscenizacyjnego bałaganu, który udawałby jakieś nabrzmiałe tajemnice. Nic nie ma, tylko ten ogromny kształt z tyłu sceny – jakby dalekie echo chałupy, co dawno temu obróciła się w nic. Albo figura kurhanu z rdzewiejących blach, z poziomą szczeliną tuż przy ziemi. Wewnątrz – blask. Stamtąd, tamtędy – z blasku przez szczelinę wysunie się pięć postaci. Po dnie wsuną się na naszą stronę, aby dotknąć kilku spraw naprawdę ważnych. Tych, które od zawsze spoczywają na dnie starych piosneczek, jakby tam było źródło.

Więc - miłość, każda miłość, ta bez szans i ta spełniona. Małe nadzieje na ciepło dotyku, słowa, spojrzenia. Lęk przed rozstaniem, które może okazać się ostatnim. Zagadywanie samotności. Ukojenie, co je przynosi bycie wiórem niespiesznie i w nieskończoność kołujących pór roku. I jeszcze cicha radość, bo on się uśmiechnął, albo łaskawie spojrzała ona. I skulenie ramion, skulenie głosu, gdyż przecież urwie się to wszystko, wedle upiornego planu urwie się raczej wcześniej niż później. Najprostsze myśli, najprostsze dygoty nerwów, najprostsze skoki serca. I jeszcze coś. Czystość. Ta jasna i czysta, cała ulepiona z wdzięku energia, którą pięcioro młodych nicuje stare jak świat piosneczki o drobinach od zawsze powtarzających się dzień w dzień, drobinach, które powtarzać się nie przestaną, drobinach świeżych zawsze.

Ci, którzy na własne oczy widzieli portrety byków, krów i antylop na skałach jaskini Lascaux, tej, jak rzekł Zbigniew Herbert, podziemnej Kaplicy Sykstyńskiej paleolitu, powiadają, że nie sposób uwierzyć w dwadzieścia tysięcy, może nawet więcej, lat ich nieruchomego istnienia. Tak niepojęta jest świeżość bieli wapiennych ścian, czerni, brązu, ochry i cynobrowej czerwieni, które składają się na stada byków, krów i antylop. Zdaje się, że malowane były teraz. Góra - w zeszłym miesiącu. Znika czas, gdy się patrzy.

W wybornym, filigranowym seansie Kaim i pięciorga młodych czas znika jak w Lascaux. Piosneczki są sprzed stu, dwustu, a niechby i sprzed trzystu lat? Nie. Są z teraz. Uroczy paradoks: są z teraz, świeże niczym ciepłe bułki, gdyż są nietknięte przez żadne niedelikatne teraz. Nikt piosneczkom nie wmówił stetryczałości, aby móc później piosneczki wielkodusznie na scenie uleczyć ze stetryczałości. Tak, są z teraz, doskonale z teraz. Wystarczyło tylko, że młodzi przeczytali stare rymowanki, zanucili wiekowe nuty i pojęli: „To jest nasze! To jest to, co jest dla nas!”.

***

Paweł Głowacki/mc

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki Lascaux
Czytaj także

Spojrzenie Tintagilesa

Ostatnia aktualizacja: 20.10.2016 17:26
Wrócił do początku – powtórzył, a raczej odpowiedział na swojego geometrycznego Maeterlincka z roku 1937. Powiadają, że było to jego ostateczne pożegnanie z geometrycznością, z którą się pół wieku w sztuce borykał w imię umykającego między palcami lęku.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bawić się z nim, grać

Ostatnia aktualizacja: 27.10.2016 18:32
Przypomina się zdanie, które Globisz jako Kaspar, albo tylko jako Globisz, wieki temu wciąż od nowa wyłuskiwał z siebie na tej scenie. „Chcę stać się taki, jaki był kiedyś ktoś inny”. Na przykład taki, jaki był - on sam.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bardzo stary krajobraz

Ostatnia aktualizacja: 03.11.2016 16:56
I aby z odpowiednim przytupem wyrazić potworne swe i niezawinione bóle artysty, którego wolność została zmiażdżona zakazami, Borczuch ponoć puszcza z głośników „Va pensiero”, pieśń niewolników z opery Giuseppe Verdiego „Nabucco”... Cóż można z tym wszystkim zrobić?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Nieruchoma postać

Ostatnia aktualizacja: 10.11.2016 17:35
Jesień jest, jak wtedy. Zapalam świeczkę Wajdzie. Gdzie Rogożyn? Diabła spytać, powie: gdzieś. Nie wiem, gdzie szukać pana Jana, by raz jeszcze opowiedział.
rozwiń zwiń