Polskie Radio

Rozmowa z Wojciechem Mojzesowiczem

Ostatnia aktualizacja: 20.07.2011 07:15

Krzysztof Grzesiowski: W naszym studiu poseł Wojciech Mojzesowicz, Polska Jest Najważniejsza. Dzień dobry, panie pośle.

Wojciech Mojzesowicz: Dzień dobry panu i dzień dobry państwu.

K.G.: Właściciel gospodarstwa w Gogolinku nieopodal Bydgoszczy. Jak pan patrzy w niebo teraz, jakie będą skutki takiej pogody?

W.M.: Wie pan, to zależy, jak to długo potrwa. Jeżeli będzie to dwa, trzy dni i potem będzie pogoda, to wszystko będzie dobrze. Jeśli będzie dłużej, to to  będzie miało wpływ na jakość zbieranego zboża, bo to jednak opady wymywają, zmiany w ziarnie następują. Ja nie chciałbym krakać, jeżeli chodzi o rzepak, który teraz...

K.G.: Ale mogłoby być lepiej, prawda?

W.M.: To znaczy zawsze są problemy pogodowe. Powtarzam: jeśli to będzie trwało dwa, trzy dni, wszystko będzie dobrze, bo rzepak teraz dochodzi. Słaby rzepak w tym roku, ale dochodzi, jeżeli on już jest dojrzały, to zbyt duże opady, zbyt długotrwające, to są porosty, więc... Ale nie chciałbym mówić o tym, co niesie nam pogoda. Daj Boże się dobrze skończy i uda nam się zebrać to, co trzeba.

K.G.: Nasi rolnicy mogą sprzedawać swoje świeże warzywa do Rosji od dzisiaj. Pan był ministrem rolnictwa, trudno handluje się z Rosją?

W.M.: Trzeba wyraźnie powiedzieć, że to nie resort rolnictwa handluje z Rosją, tylko przygotowuje procedury, inspekcje, które się nadzoruje. Natomiast wydaje mi się, że Rosja prowadzi swoją politykę na różnych obszarach – i militarnej, i polityce informacyjnej, i polityce najważniejszej, gospodarczej, w związku z tym te elementy, które się powtarzają, to jest związane z polityką i w tym polityką gospodarczą, która ma duże znaczenie, jeżeli chodzi o stosunki międzypaństwowe.

K.G.: Tutaj straty podobno nie są zbyt duże, oblicza się mniej więcej na 20 milionów złotych, że tyle stracili ci, którzy mogliby sprzedać świeże warzywa do Rosji. Ale Rosjanie zarzucają nam, że obawiają się, chcą mieć gwarancję, że Polska nie będzie certyfikowała reeksportu. Co to znaczy?

W.M.: To znaczy, że sprowadzamy surowiec do Polski i sprzedajemy na zewnątrz, tak twierdzą Rosjanie. Oczywiście nie ma to miejsca na pewno w warzywach, bo w to nie wierzę, bo jesteśmy potentatem w produkcji warzyw, więc nie ma sensu sprowadzać czegoś, czego w Polsce jest dosyć, co jest dobre, więc owoców, warzyw, nie ukrywam, mleka. Natomiast może wystąpić reeksport tam, gdzie czegoś brakuje. Czy występuje? Jestem przekonany, że nie na rynki rosyjskie. Ale na przykład w produkcji mięsa wieprzowego, jeżeli dzisiaj mamy produkcję żywca wieprzowego po perturbacjach z dioksynami, trzeba wyraźnie powiedzieć, po skandalu niemieckim, dzisiaj mamy 75% pokrycia rynku, w związku z tym jeżeli wieprzowinę eksportujemy, przetwory wieprzowe eksportujemy na zewnątrz, to zdarzyć się może, że jeżeli na polski rynek brakuje 25%, to jeżeli sprzedajemy jeszcze na zewnątrz, no to nie jest to surowiec pochodzący od polskiego producenta, co nie znaczy, że to musi być surowiec zły.

K.G.: Myśli pan, że w najbliższym czasie znowu będą jakieś problemy z rynkiem rosyjskim?

W.M.: Ja myślę, że Rosja prowadzi też politykę gospodarczą wewnętrzną, odbudowuje pewne działy produkcji rolnej. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że socjalizm, komunizm w Rosji zniszczył. Bo gdzie warzywa się produkuje? Przede wszystkim... U nas tradycja była producentów, rolników indywidualnych kiedyś i to jest tamta tradycja, powiedzmy Świętokrzyskie, Kujawsko-Pomorskie, Mazowsze – to są te tradycje produkcji owoców i warzyw pochodzącej jeszcze z dawnych czasów, utrzymującej przede wszystkim przez rolników indywidualnych, bo to ciężka praca, ręczna praca kiedyś, dzisiaj może troszkę mniej, ale jednak też. A Rosjanie odbudowują ten rynek. Dzisiaj brak towaru od nas, z Europy przez spory okres czasu spowodował wzrost cen w Rosji, ale wytłumaczono złym surowcem, złymi warzywami z Polski, ale rosyjski producent w tym czasie zyskał, rosyjski producent odbudowuje swój potencjał. Więc to jest parę elementów, na które Rosjanie zwracają uwagę. Natomiast trzeba wyraźnie powiedzieć, że jak kiedyś mówiono, że dlatego że są złe stosunki z Rosją, to takie rzeczy się dzieją, to czas pokazał, że mogą być w cudzysłowie dobre stosunki z Rosją. I takie sprawy też się dzieją.

K.G.: Panie pośle, kiedy pan czyta list Jarosława Kaczyńskiego do premiera o tym, że sytuacja w polskim rolnictwie staje się tragiczna czy że zagrożone jest bezpieczeństwo żywnościowe Polaków, to jak pan to komentuje?

W.M.: Ja chcę powiedzieć jedną rzecz, że w ostatnich latach pogorszyła się sytuacja. Dzisiaj większość gospodarstw rodzinnych, o których cały czas się mówi, prowadzących gospodarstwo od pięciu powiedzmy hektarów do trzydziestu, czterdziestu, pięćdziesięciu, ma bardzo trudną sytuację gospodarczą, dlatego że wzrasta koszt utrzymania rodziny, bo przecież oprócz producenta rolnego jest rodzina, która żyje z tej produkcji, w związku z tym 80% gospodarstw w Polsce dzisiaj generuje straty, konsumuje majątek, który był wytworzony, nie odnawia produkcji, nie odnawia sprzętu. Czas pokazał, że na przykład ze środków pomocowych skorzystało tylko maksymalnie do 10% gospodarstw. Więc tutaj... A produkcja z tych gospodarstw jest liczącą się. Jak się jedzie przez Polskę, to się widzi. Jeżeli fachowiec pojedzie przez Polskę pociągiem, to widzi, w jakich regionach jest inwestowane w odnowioną produkcję, w zboża, w rzepak, jak wyglądają pola.

I chcę powiedzieć, że trzeba się tym niepokoić. Nie trzeba tragizować, ale trzeba się tym niepokoić. Środki pomocowe wszelkiego typu są skierowane do... skierowane... są konsumowane przez 10% gospodarstw, natomiast produkcja nie wygląda w ten sposób. No i tutaj akurat ja bym bardziej bał się, martwił o rodzinę rolniczą w gospodarstwie rodzinnym tak zwanym, bo ona dziś przeżywa kryzys, bo ona z produkcji rolnej dzisiaj nie może sobie poradzić z wyżyciem i z egzystencją. To jest bardzo ważne. Oczywiście to się przeniesie, bo jak będzie brak na konsumpcję, to się przeniesie na odtworzenie produkcji i to widać naprawdę na polu, na polach, w zasiewach. I to może być w skutkach... Może nie głód, ja bym nie przesadzał, natomiast problemy mogą być. Produkcja trzody – mamy dzisiaj 75% pokrycia. W związku z tym to  są pewne sygnały niepokojące.

K.G.: Ile lat spędził pan przy Wiejskiej?

W.M.: No, z przerwami dwadzieścia dwa. Jestem rolnikiem, który od 89 roku... Jedni mówią, że zmieniam formacje polityczne, ale moje status quo, że mam z czego żyć, powoduje moją niezależność, co nie wszystkim się podoba oczywiście.

K.G.: Czyli jak powiedział pan w wywiadzie dla Rzeczpospolitej w rozmowie z Robertem Mazurkiem, chłopak z małej wioski, bez doświadczenia, nie wiedział pan, jak się poruszać i tak dalej, i tak dalej...

W.M.: Tak, to prawda.

K.G.: I po 22 latach doszedł pan do wniosku, że dość, wystarczy.

W.M.: To znaczy nie wycofuję się z polityki, natomiast uważam, że jeżeli dzisiaj w parlamencie, w komisji rolnictwa, bo tam jestem od wielu, wielu lat, kiedyś, jak była odrzucana informacja rządu, to przejmowali się wszyscy, dzisiaj odrzuciliśmy informację rządu, a żeby odrzucić informację rządu, to musi brać w tym udział koalicja, to znaczy podziela ona poglądy opozycji, jeżeli te odrzucone informacje rządu, bardzo ważne informacje w różnych sprawach, bo mówimy o bazie rolnej, są bagatelizowane, to znaczy, że w parlamencie dzieje się źle.

K.G.: I tego ma pan dość.

W.M.: Tego wszystkiego mam dość i powiedzmy, że kiedyś, jak zaczynałem, to ludzie mówili o sprawach, o gospodarce, o ludziach, o ich problemach, byli ci, którzy zostali, wyszli z życia, wiedzieli, co to jest ciężka praca, co to jest rachunek ekonomiczny, że parlament nie jest głównym miejscem ich życia, więc to trzeba zmienić. Nie może być głównym celem człowieka w życiu być posłem. Głównym celem człowieka w życiu coś zrobić, coś wnieść i w tym poselstwie nie trwać wiecznie.

K.G.: A to ciekawe, bo nie jest pan jedynym posłem z takim długoletnim doświadczeniem. Poseł Martyniuk z SLD też powiedział: dziękuję.

W.M.: Ja mówię dziękuję z innych względów. Ale nie wiem, co pan poseł Martyniuk powiedział, natomiast...

K.G.: Ale znają się panowie przez tyle lat przecież.

W.M.: Tak, ale nie... Znamy się, znamy się, ale nie osobiście. Może było to podyktowane ... Ja nigdy nie... Bo przecież dzisiaj mogłem być w dużej opozycyjnej partii, o której nie będę mówił źle, i mógłbym być pierwszy prawdopodobnie na liście i mógłbym być następny raz w sejmie, ale nigdy moim celem nie było, żeby być za wszelką cenę w sejmie. Moim celem było, żeby starać się, bo nie powiem, że wszystko robiłem mądrze, że wszystko robiłem dobrze, ale starałem się przez moją krnąbrność i to, że kiedyś w życiu bardzo ciężko pracowałem, żeby na to zwracać uwagę.

K.G.: Tylko ta nauka, którą pan wyniósł z sejmu, jest taka trochę gorzka. Powołam się jeszcze raz na wywiad z panem: „Ludzie mogą być dużo bardziej podli i cyniczni niż przypuszczałem”.

W.M.: No, myślę, że jeżeli dotyczy to ludzi, którzy nie mają wpływ na życie publiczne, to nie jest to aż takie groźne. Ale na przykład ja pamiętam, tu przytoczone jest, pan tego nie mówi, ale słynne taśmy, to chcę powiedzieć, że mówiono o handlu stanowiskami. To jak wygląda to ostatnio, że ktoś otrzymuje stanowisko ministra i pierwszy minister na liście i jeszcze ktoś, jeszcze ktoś i dzisiaj te same osoby, bardzo ważne w państwie, które się wtedy oburzały, dzisiaj uważają, że to jest wszystko dobrze. Uważam, że to jest daleko posunięta hipokryzja, groźna nawet dla demokracji.

K.G.: Wdzięczniej uprawiać ziemię?

W.M.: To znaczy kocham to, już może mniej uprawiam niż 20 lat temu, ale potrafię wszystko robić i biorę czynny udział w tym wszystkim. Mam świetnego syna, którego nauczyłem pięknie gospodarzyć, kochać polską ziemię. I to ważne.

K.G.: Poseł Wojciech Mojzesowicz był gościem Sygnałów Dnia. Panie pośle, dziękujemy bardzo za rozmowę.

W.M.: Dziękuję bardzo.

(J.M.)