Polskie Radio

Rozmowa z Tomaszem Hypkim

Ostatnia aktualizacja: 10.04.2012 16:30

Zuzanna Dąbrowska: Tomasz Hypki, ekspert w dziedzinie lotnictwa, sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa. Witam pana.

Tomasz Hypki: Dzień dobry.

Z.D.: Minęły dwa lata od katastrofy smoleńskiej. Poza ogromnym kontekstem politycznym, poza emocjami pozostaje w nas pytanie najważniejsze o przyczyny tego, co się stało. Czy po 2 latach jesteśmy bliżej takiego przekonania, że można powiedzieć z dużą pewnością, co się stało?

T.H.: W stu procentach właściwie, znaczy to wiemy już od bardzo dawna, tutaj nie ma żadnych specjalnych tajemnic. Już raport, tak zwany raport MAK, ten oficjalny raport międzynarodowy wyjaśnił te przyczyny, przy czym potem komisja Millera, a szczególnie, bym powiedział raport Najwyższej Izby Kontroli pokazały te rzeczywiste przyczyny, nie te bezpośrednie już w trakcie lotu, do którego w ogóle nie powinno dojść, tylko ten cały bałagan nieprawdopodobny po stronie polskiej, nieodpowiedzialne zachowanie urzędników, dowódców wojskowych i wszystkich tych, którzy odpowiadali za bezpieczeństwo VIP-ów. Tych przyczyn jest naprawdę mnóstwo i one rozciągają się na wiele lat przed momentem już samej katastrofy.

Z.D.: A całe pięć lat tych wyjazdów osób ważnych w państwie, które były organizowane przez kancelarię premiera, przez kancelarię prezydenta, w 36. Pułku, który jest już zlikwidowany, czy sądzi pan, że można dziś powiedzieć, iż ten bałagan i te przyczyny, które doprowadziły do tragedii, ustały, że my mamy dziś sytuację taką, w której można powiedzieć, że jest dobrze?

T.H.: Moim zdaniem jest jeszcze gorzej, dlatego że wtedy była jednostka wojskowa, która zapewniała taki wojskowy, bym powiedział, stopień bezpieczeństwa, czyli chociażby kwestię ochrony kontrwywiadowczej, kwestię dostępu do sprzętu, kwestię sprawdzenia ludzi, którzy pracowali przy tym sprzęcie, którzy wozili te najważniejsze osoby. W tej chwili nasi politycy latają bardzo często zupełnie przypadkowymi samolotami, są wynajęte, no, w skandalicznych zupełnie warunkach, dwa Embraery, które w ogóle się nie nadają do wożenia VIP-ów, mają bardzo mały zasięg, są niewygodne, latają, prezydent zdarza się, że lata samolotem rejsowym, latają przypadkowymi samolotami, lecąc na przykład do Afganistanu, bo tam te Embraery nie mogą jako samoloty cywilne dolecieć już na samo miejsce. I obsługiwane są te wszystkie samoloty przez zupełnie przypadkowe osoby. Więc podłożenie jakiegoś ładunku czy podsłuchu, czy jakiś inny sposób… wpłynięcie na przebieg lotu jest dużo łatwiejsze niż kiedyś, kiedy tymi lotami zajmowała się jednostka wojskowa, która co prawda mogłaby to robić oczywiście lepiej i wiemy, że było bardzo wiele nieprawidłowości, ale ten podstawowy poziom bezpieczeństwa zapewniała znacznie, znacznie lepiej.

Z.D.: Czyli decyzja o likwidacji 36. Pułku była przedwczesna? Nie powinno tak się stać?

T.H.: Moim zdaniem to był błąd, to znaczy być może można było zrobić tak, że zlikwidować, rozwiązać 36. Pułk, ale natychmiast powołać na jego miejsce nową jednostkę, wtedy można by mieć pewną swobodę dotyczącą zatrudnienia ludzi, dotyczącą struktury etatowej, sposobu szkolenia i tak dalej. To można było tak zrobić. Natomiast rezygnacja całkowicie ze specjalnej jednostki, która powinna wozić VIP-ów, jest nieporozumieniem. Wystarczy popatrzeć, jak to się dzieje na świecie. Takim skrajnym przykładem są oczywiście Stany Zjednoczone, widzimy, jak prezydent…

Z.D.: Air Force One słynny.

T.H.: No, tam jest tych samolotów bardzo dużo i one są… i te samoloty, które wożą prezydentów, i te samoloty, które wspomagają, przewożą pojazdy, przewożą służby. Przecież tutaj jak przylatywali kolejni prezydencji, to najpierw pojawiało się kilkuset agentów specjalnych, mnóstwo sprzętu, sprawdzanie każdego centymetra powierzchni, po której miał się poruszać prezydent, ale to wszystko robiły jednostki specjalne, jednostki wojskowe, specjalne samoloty odpowiednio wyposażone, nie to, co w przypadku tego, co mamy w tej chwili w Polsce, gdzie, mówię, to się wszystko odbywa… przypadkowi ludzie, przypadkowe samoloty, cały schemat ten jak gdyby funkcjonowania zupełnie został gdzieś zagubiony i to też zmierza do być może kolejnego jakiegoś nieszczęścia. Wygląda na to, że politycy jakichś specjalnych wniosków nie wyciągnęli i dalej nie rozumieją, na czym polega przewożenie VIP-ów, czyli m.in. ich samych.

Z.D.: Wróćmy do tego, co stało się 10 kwietnia 2010 roku. Prokuratura wojskowa i cywilna badają sprawę w kilku wątkach, w kilku różnych postępowaniach. Pan wspomniał o faktach, które pojawiły się w kolejnych raportach, począwszy od raportu MAK-u. Ale przecież to, co pojawiło się w tym raporcie, było potem podważane przez stronę polską, były liczne uwagi, raport ostatni, raport Najwyższej Izby Kontroli był chyba najbardziej kompleksowy, bo dotyczył też tego, co działo się na wiele lat przed samą katastrofą. Czy sądzi pan, że można powiedzieć o pewnej ciągłej linii postępowania? No bo weźmy choćby sprawę wraku, śledczy w Rosji twierdzą, że ten wrak ciągle jest dowodem w ich śledztwie, które też się toczy w Federacji Rosyjskiej, czy np. zbadanie przez polskich śledczych tego wraku mogłoby coś jeszcze wnieść do sprawy?

T.H.: No, też ten wrak był badany, tutaj oczywiście pojawia się mnóstwo kłamstw ze strony jakichś takich samorzutnych komisji, które powstają gdzieś tam w sejmie czy w różnych mediach. Ten wrak był pierwsze dwa tygodnie po katastrofie badany przez polskich specjalistów bardzo dokładnie. Pamiętajmy, że badając przyczyny takiej katastrofy, bada się bardzo wiele zarówno dokumentów, jak i świadectw materialnych, zeznań i tak dalej, i tak dalej. To wszystko było robione i łącznie szczególnie z zapisami rejestratorów dało bardzo koherentny, wiarygodny obraz tego, co się działo w ostatnich tych minutach czy sekundach lotu, i mówienie, że polscy specjaliści byli do tego niedopuszczeni, jest po prostu normalnym, zwyczajnym kłamstwem.

To samo dotyczy udziału zagranicznych specjalistów. Tam, gdzie oni byli potrzebni, tam brali udział. Wiadomo, że niektóre urządzenia były analizowane i badane przez specjalistów amerykańskich, np. rejestrator, ten, który był wyprodukowany w Polsce, był badany w Polsce, Rosjanie nie potrafili go zbadać, bo nie znali kodów. To samo dotyczyło TAWS-a. Więc ta grupa ludzi, która brała w tym udział, szczególnie w tym pierwszym okresie, który zawsze jest najważniejszy, przy badaniu tego typu wydarzeń te pierwsze godziny, pierwsze dni są kluczowe, wtedy jeszcze pamięć jest najlepsza, można świadków przepytać, potem już jest z tym coraz gorzej, dały obraz taki, jaki dały i tutaj żadnych zmian specjalnie nie będzie. Natomiast coraz więcej dowiadujemy się o przygotowaniach, o nieprzestrzeganiu procedur, o brakach w wyszkoleniu, o tym, jak były podejmowane decyzje, ale… No i tutaj to prowadzi do tego, co robi prokuratura, czyli do wskazania winnych i to może być bardzo przykre dla wielu osób, które notabene moim zdaniem w dużym stopniu też uczestniczą w zakłamywaniu tej rzeczywistości, w odsuwaniu jak gdyby od siebie podejrzeń, próba wymyślania jakichś zupełnych bzdur temu służy.

Z.D.: No, eksperci z uniwersytetów amerykańskich, dwóch ekspertów powołanych przez zespół Antoniego Macierewicza mówi o tym, że na pokładzie samolotu doszło do dwóch wybuchów, choćby to. No, to jest coś, co każdego musi poruszyć.

T.H.: Mnie jako specjaliście trudno się w ogóle odnosić do czegoś takiego, bo to są po prostu takie bzdury, że, no, trudno o tym rozmawiać. Wie pani, wszyscy widzieli, jak wygląda miejsce katastrofy kilkanaście czy kilkadziesiąt połamanych drzew, zniszczonych przez przelatujący samolot, na bazie których (i to jest metoda  bardzo często i bardzo precyzyjna i bardzo często stosowana przy badaniu katastrof lotniczych) można odtworzyć trajektorię lotu tego samolotu. No przecież nikt tam nie biegał z piłą czy z siekierą i nie łamał tych drzew w kształcie takim, który odtwarzał tor lotu tego samolotu. To po prostu ten samolot niszczył te drzewa i opowiadanie po raz setny czy tysięczny, że nie doszło do zderzenia z brzozą, a jak nawet doszło, to brzoza nie miała prawa złamać skrzydła, to znaczy, że ci ludzie w ogóle nie wiedzą, o czym mówią i budują jakąś alternatywną rzeczywistość, która nie jest rzeczywistością, tylko jest po prostu kłamstwem. I tak to należy traktować.

Ja już nie mówię o szczegółach, gdzie ci ludzie podający się za ekspertów czy przedstawiani jako eksperci nie rozumieją elementarnych zjawisk, jak pracuje konstrukcja cienkościenna, jakie są obciążenia, co jakie obciążenia przenosi i w jaki sposób niszczy się taka konstrukcja. Ci ludzie nie mają po prostu o tym zielonego pojęcia,  natomiast gdzieś tam dwóch się znalazło. W Stanach Zjednoczonych jak by dobrze poszukać w tych różnych towarzystwach badania UFO i różnych zjawisk paranormalnych znalazłoby się ekspertów na każdą sprawę całkiem sporo, no i to się dzieje, tyle że to jest kompletnie bez sensu. Mówię, jak to nazywam wręcz kłamstwem, bo większość z tych wypowiedzi po prostu mija się z prawdą w sposób zupełnie oczywisty. No mówię, każdy, kto widział miejsce tej katastrofy na licznych zdjęciach, no to widział te połamane drzewa, one naprawdę się same nie połamały, połamał jest spadający samolot i można na bazie tych śladów zbadać bardzo dokładnie, określić jego trajektorię i ona niestety była, taka jaka była i te ostatnie chwile były takie, jakie były i spowodowały to, co spowodowały, czyli rozbicie samolotu i śmierć wszystkich na jego pokładzie.

Z.D.: Dziękuję panu bardzo za tę rozmowę. Moim gościem był Tomasz Hypki, ekspert w dziedzinie lotnictwa.

(J.M.)