Kultura

Otwieram drzwi po prostu

Ostatnia aktualizacja: 13.08.2007 08:42
Rozmowa z Michałem Mackiewiczem

Michał Mackiewicz, rocznik '81. Wychowanek mokotowskiego podwórka pełnego strachu i dziecięcej radości. W latach szkolnych odkrywa wraz z rodziną urok warszawskich Jelonek: podział na ,,swoich” i ,,obcych” skutkuje kamuflowaniem własnych uczuć. Skrytość myśli zostaje przełamana przez potrzebę ruchu i kreacji.

Pracownia Wschodnia. Lokal najmowany od dzielnicy Praga, sąsiadujący z warszawskim Dworcem Wschodnim. Zaadaptowany na przestrzeń wystawową i warsztatową przez Stowarzyszenie Młodych Artystów, absolwentów warszawskiej ASP i Europejskiej Akademii Sztuk. Swobodnej percepcji sztuki sprzyja bezpretensjonalna atmosfera i klimat praskiego podwórka.

Michał Mackiewicz, ,,O obrotach ciał niebieskich”, Pracownia Wschodnia, 20 czerwca – 31 lipca. Cykl dwunastu prac wysokoformatowych otoczonych nimbem tajemnicy. Trójwymiarowy rytuał  przejścia między nieposkromionym światem natury, burzliwym życiem doczesnym i ludzkim indywiduum. Między bytem a niebytem. Rąbek tajemnicy uchylany przez drzwiczki, pokrętła, szkła powiększające i rozproszone światło. Kosmiczny spacer w Pracowni Wschodniej.     

CHCESZ WIĘCEJ KULTURY? POSŁUCHAJ SERWISU!

O drodze do samorealizacji, stawaniu się artystą, roli sztuki i najnowszej wystawie w Pracowni Wschodniej rozmawia z artystą Renata Stefankowicz:

Swoje trudne dzieciństwo na warszawskich Jelonkach okupiłeś dezintegracją własnej osobowości. Natura nadwrażliwca nie szła w parze z wymogami otoczenia?

Jelonki to był hardcore. Hardcorowa podstawówka, gdzie się wszyscy biją, każdy obcy jest osobą do zgniecenia. Cała podstawówka była dla mnie koszmarem, bo ciągle trzeba było się z kimś lać. A ja z natury jestem człowiekiem spokojnym, byłem wrażliwym dzieciakiem. Pierwsze świerszczyki jakie oglądałem, to były obrazy mistrzów malarstwa, które pokazywała mi mama. To były pierwsze nagie kobiety, które zobaczyłem. Wenus to była pierwsza naga pani, którą ujrzałem. Na Jelonkach przeżyłem okres dojrzewania; ja byłem zbuntowanym punkiem, a wszyscy dookoła byli skinami. W tygodniu dostawałem kilka razy łomot, ponieważ wciąż byłem obcym.

''

Czy na mokotowskim podwórku było inaczej?

Tamte chłopaki też rozrabiały i biły się. Atrakcje w rodzaju włamywanie się do metra, włamywanie się na ogródki działkowe, podpalanie śmietnika były na porządku dziennym. Tam trwała ciągła walka o terytorium, o pozycję. Ale na tamtym podwórku ja miałem wyrobioną pozycję. Byłem stąd i nikt mnie nie ruszał. A potem się przeprowadziłem na te Jelonki...

Czyli zdobyłeś poniekąd status przesiedleńca?

Dokładnie. Więc uczysz się chować wrażliwość, po prostu kryć ją w sobie, a jednocześnie ona była na tyle bujna, że ciężko to było powstrzymać. Nie byłem na przykład w stanie z zimną krwią kogoś lać. Lałem, potem to przeżywałem, bo wcale tego nie chciałem... Kiedyś kryłem te emocje. Potem pokazywałem je w jakichś niedojrzałych formach. Najważniejsze było, żeby nikt nie zobaczył, że to ja jestem tego autorem. A potem zrozumiałem, że tak naprawdę jest tylko jedna droga żeby robić coś głębokiego. To jest tak, że musisz samemu wzrastać w bogactwa, doświadczenia, w filozoficzne przemyślenia, podróże i to wszystko, co się na nas składa ostatecznie. I potem to pokazywać z taką pełną szczerością, z tą niedoskonałością ludzką, bo ona tak naprawdę jest piękna.

W akcie twórczym rozliczałeś się ze światem czy z samym sobą?

Wiesz, ja w ogóle mam ADHD. Więc ja rozrabiałem zawsze. Byłem zawsze ruchliwy, miałem w sobie dużo emocji i wrażeń. Ja od dziecka miałem ciężkie filozoficzne rozkminki, na zasadzie: Co to jest nieskończoność? Kim jestem? I co to by było, gdybym był kimś innym? Od najmłodszych lat miałem zawsze dużą potrzebę tworzenia. Moi rodzice są artystami. Matka skończyła malarstwo w Gdańsku, ojciec skończył wzornictwo przemysłowe, jego brat również. Dom był dosyć otwarty, u nas zawsze było dużo gości z różnych stron Polski i świata. Dla mnie było naturalne - może nie to, że ja będę artystą, chciałem być kierowcą ciężarówki - ale to, że człowiek bierze blok i rysuje, albo bierze gitarę i gra.

Nie miałeś zatem problemu z przyjęciem tożsamości artysty? Nie szukałeś na siłę i oślep zajęcia dla siebie?

Znaczy ja też szukałem na oślep formy wyrazu dla siebie. Wszystko się zmieniło wraz z wiekiem dojrzewania. Nagle się okazuje, że to co robisz, twoje hobby, tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia dla innych, nie jest czymś, czym możesz się podzielić. Ktoś jeździ na rowerze crossowym, o tobie mówią - ten rysuje, i to wszystko. Zawsze wiedziałem, że skończę jako osoba, która tworzy, że to jest droga wpisana we mnie. Nie ma w tym żadnego patosu i wzniosłych rzeczy, po prostu wyssałem to z mlekiem matki.

[----- Podzial strony -----]

''

Czy uczyłeś się rysunku?

Nie, nigdy nie uczyłem się plastyki w żadnych szkołach. Chodziłem trochę do szkoły muzycznej, bardziej myślałem, że będę muzykiem.

Co zawróciło Cię z tej drogi?

Średnia szkoła muzyczna na Miodowej w Warszawie okazała się fabryką rzemieślników, a nie artystów. Ja przyszedłem tam jako siedemnastolatek na kontrabas, jako idealista. Myślałem, że spotkam ludzi, którzy grają jazz, że będą chcieli przekazywać emocje poprzez tą muzykę. Okazało się, że oni są na o wiele niższym poziomie - nie intelektualnym, tylko emocjonalnym. Na poziomie warsztatowym byli o wiele wyżej ode mnie. Byli bardzo zdolni, ale zupełnie nie rozumieli tej głębi. Bardzo fajni ludzie, sympatyczni, jednakże poprzez tę szkołę uprofilowani.

Zagubiłeś wtedy siebie w tradycji mistrzów?

Ja jestem zdania, że najpierw był taniec, najpierw był teatr, ruch, muzyka, obraz, mandala, coś narysowane na piasku, na skale - symbole które na przykład w Australii miały znaczenie kosmiczne. I rysowanie ich nie jest tylko zapisem zdobyczy łowieckiej, ale jest czymś, co utrzymuje porządek w kosmosie. Aborygeni wierzyli, że to, co robią, ten cały ich rytuał i ich życie, to jest sposób utrzymania porządku w świecie i kosmosie. Jeżeli oni nie będą tego robić, to cały kosmos i cały świat runie. Zwykłe naskalne rysunki, których nikt nie uczył się w szkołach, to był efekt tradycji i podglądania starszych. Ale jednocześnie było to coś, co płynęło od nich głęboko z serca.

Odbijał się w nich kosmos?

Tak. Najpierw jest w człowieku ta potrzeba wyrażenia głębi, jest w nas chęć znalezienia wypowiedzi, która jest szersza niż słowa, która przekracza ramy logiki. Są rzeczy w nas takie, których nie umiesz powiedzieć słowami. Możesz zagrać na bębnie by oddać tę emocję i siłę. I to jest to!

Czyli definicja nie jest potrzebna?

Nie jest potrzebna. Potrzebny jest warsztat. Po to powstały szkoły, żeby dać jakiś warsztat. Często sztuka i kultura związane były z tożsamością jakiejś grupy etnicznej: że to jest nasze, więc musimy w taki i taki sposób kontynuować. To sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. To nas określa, to nas opisuje jako kogoś. Ale w pewnym momencie szkoły w Europie zaczęły dawać warsztat i jakby na siłę określać tożsamość. Dawała formę, czy szufladę, która ograniczała rozwój człowieka.

Uważasz zatem, że istnieje określony kanon, a poza nim jest czarna dziura?

No właśnie, terra incognita. Rozwinęliśmy się jako ludzie, mamy rakietę, lecimy w kosmos, mamy maszyny, samochody, telefony. A jak czytasz literaturę średniowieczną, czy barokową to są te same problemy. Rozdarcie między logiką a zwierzęcością. Między głosami duszy, jakąś wewnętrzną istotą ...Dla mnie człowiek składa się z umysłu, zwierzęcia i duszy. I to dusza pozwala nam scalać te wszystkie elementy. Zatracając ją, pozostaje to rozdarcie między zwierzęcością a umysłem i logiką.

Mówisz, że człowiek jest rozdarty pomiędzy różnymi światami. Czy warto je scalać? Czy warto je tylko opisywać?

M.M.: Wydaje mi się, że warto przyjąć taką postawę, że człowiek nie da rady wymyślić takiej filozofii albo idei, która pozwoli nam opisać świat całkowicie, czyli taki jaki jest. Zawsze pozostaje ta sfera, której nie poznamy. Musimy się pogodzić z tą myślą, że być może nigdy nie uda nam się pogodzić tych sprzeczności w nas. Musimy to zaakceptować, one są czymś takim jak ścierające się żywioły. I tak naprawdę wyzwalają ogromną energię. I tę energię trzeba umieć ukierunkować.

Twoje prace nawracają widza do czasu mitycznego, w którym wszystko się ze sobą ściera. Nowy ład przyjmuje jednak zaraz na powrót formę chaosu.

Mhm..., to jest coś co zawsze w nas będzie i tego się nie pozbędziemy. Ale z rozdarciem możemy się nauczyć coraz lepiej radzić. Ale żeby sobie radzić trzeba to przekazywać, trzeba mówić o doznaniach nie do wyrażenia logiką. Tutaj widzę jakby rolę dla siebie. I sztukę widzę jako zjawisko, które pozwala człowiekowi powiedzieć więcej o sobie jako o człowieku. Nie na zasadzie: Jestem twórcą. Dlaczego? Po to, żeby wyrażać siebie. A co to znaczy wyrażać siebie? Kogo interesuje, kim ty jesteś? Musisz wyrażać swoje człowieczeństwo i tę część siebie, w której jesteś podobny do reszty świata.

''

I to widać w Twoich pracach. Są w nich różne porządki. Przedstawiasz świat, który się dopiero buduje.

M.M.: I który jednocześnie też się łamie.

W Twoich instalacjach zaintrygowały mnie ramy-pudła, z których nie wszystko do końca widać. Te roztrzaskane skrzynie dają zaledwie wgląd w rzeczywistość, w kosmos. Otwierasz widza na świat, a jednocześnie nie dajesz go do końca poznać.

To jest to, co już mówiłem na otwarciu wystawy. Moje prace traktuję jako współczesną ikonę. Jako pokazanie przestrzeni duchowej, tej niepoznawalnej.

Twoje prace mają zatem silny związek z religijnym wymiarem naszego doświadczenia?

Tak. Ale przede wszystkim z odkrywaniem świata. Ja pokazuję, że istnieje ta tajemnica, ta sfera niepoznana. To jest coś dla mnie bardzo ważnego - żeby ludzie sobie uświadomili, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego pojąć, ogarnąć i zamknąć. I z jednej strony mówisz skrzynia, ostateczne ramy, ale z drugiej strony to wszystko gdzieś umyka.

Obok świata kosmicznego, świata duszy i snu korzystasz z atrybutów świata współczesnego: mechanizmy, tryby, przełączniki, aparatura techniczna.

Jak najbardziej. Rzeczywistość, w której żyjemy pojmuję dwutorowo. Z jednej strony widzę ziemię, dotykam, czuję zapach, a z drugiej strony - mam wrażenie - że widzę więcej i widzę głębiej. Na pewno jest to wynik mojej religijności i wiary w Boga, jest to także wynik moich doświadczeń życiowych, a wśród nich tragedii: samobójstwo przyjaciela, zamordowanie mojego wujka...I to jest taki moment kiedy przeżywamy tragedię... Na przykład w Nowym Testamencie jest to moment opisywany jako najbliższy Boga. Bo ten nasz świat wtedy pęka i się rujnuje. I widzimy wtedy, że tutaj na ziemi zostaje z ciebie proch i pył. Ale mimo to, doświadczamy tego świata bardzo mocno, żyjemy w nim cały czas. I ja widzę, że ta rzeczywistość przeplata się z rzeczywistością ducha bardzo mocno. I te wszystkie elementy techniczne, takie surowe. to jest tak naprawdę napór technologii, napór maszyny na człowieka.

Ja mam wrażenie, że Ty nie wartościujesz tych różnych światów, w których zanurzony jest człowiek. Że po prostu tak jest: żyjemy tu i tam. Nasze doświadczenia są wielowymiarowe.

Świat techniki jest po prostu naszym światem. I jak on będzie wykorzystywany, zależy od tego, co człowiek ma w środku. Bo młotek może być narzędziem do zbudowania domu, a młotkiem można też zabić. Tak samo jest z energią atomową czy z elektryką: możemy oświetlić swoją pracownię rzeźbiarską, a kto inny podłączy krzesło elektryczne. Tak więc nie wartościuję naszej rzeczywistości ziemskiej, ale chcę pokazać, że ta część naszego świata bez głębi i człowieczeństwa jest nieważna, jest niczym. Dla człowieka przeżywającego głęboko może być narzędziem do rozwoju ludzkości, do niesienia dobra.

Czy tak samo jest z wymiarem pozaziemski? Możemy z niego zrobić lepszy i gorszy użytek?

Tak, to jest tak naprawdę sfera bardzo niebezpieczna dla duszy, ogromnie tajemnicza, wielka i silna. I ja te prace widzę jako formę włamania do tego świata. To nie jest jak w tradycyjnej ikonograii: coś ustalonego i objętego w jakieś ramy. Tutaj raczej jest pokazana ta niepewność wobec tego świata. Ta też jego nieznajomość. Wydaje mi się, że jest to także ta wielka tragedia człowieka współczesnego, że został odcięty od rozmaitych tradycji. Od pradawnych wierzeń i pojmowania świata dwutorowo. To jest tak, jak Indianie, którzy polowali na jelenia, nigdy nie zabijali całego stada. Zanim go oprawili, składali mu hołd. Ten kto nie oddał takiego aktu mógł się spotkać z kosmiczną, duchową śmiercią, co jest bardzo niebezpieczne, a człowiek współczesny zupełnie o tym zapomniał. Żyje kompletnie odcięty ciągle atakowany codziennością i tak naprawdę żyje w ogromnej pustce.

[----- Podzial strony -----]

''

Świat jest różnorodny, a człowiek jest atakowany tylko z jednego źródła, z tego samego brzegu?

Tak, dokładnie tak. Czy my będziemy na wakacjach na Jamajce czy nad polskim morzem, to wszystko jest tak naprawdę ucieczką od siebie, dostarczaniem sobie jak największej ilości bodźców, by nie doszło do momentu, kiedy siedzimy sami w pustym pokoju i słyszymy swoje serce i swój oddech i następuje pytanie: Zaraz, zaraz, po co to wszystko?

Czyli jest w Tobie jakiś żal do współczesności?

Żal... Nie rozum tego jako żal. Widzę to jako owczy pęd, jako zbiorowe szaleństwo, które ciągle nas oddala od pełnego człowieczeństwa. Rozwijamy technikę, narzędzia, a człowiek jako istota ludzka się nie rozwija, cofa się.

Ale bezrefleksyjnego świata u Ciebie nie ma. Przekazujesz tę doskonałą rzeczywistość w jej pełni i złożoności. Kultywujesz ją...

(śmiech) na codzień.

Jesteś osobą, która przekazuje tę jedność w wielości. Po prostu opisujesz to bogactwo dane ludziom.

Tak, bo ja nie chcę ludziom wskazywać drogi, udzielać konkretnych odpowiedzi: Róbcie tak, a tak. Ja chcę zwrócić im uwagę na coś więcej. Fromm pisał o takiej podstawowej dychotomii, która jest fundamentem naszej osobowości. To jest taka sytuacja człowieka, który ma ubłocone buty, a przed sobą ciężką drogę. I musi wyczyścić te buty na połysk, chociaż wie, że zaraz je zabrudzi. Występuje sprzeczność.

Chodzi o uzupełniające się światy kultury i natury?

M.M.: Sprecyzuję. Logika podpowiada nam życie i pracę, a tak naprawdę w życiu jest pewna tylko jedna rzecz - to jest śmierć. I do tego ta śmierć jest tajemnicą. Człowiek żyje i tak naprawdę wszystko, co buduje kompletnie nie ma sensu. A ludzki umysł ma taką przypadłość, że nie jest w stanie być obojętny wobec sprzeczności. To tak naprawdę daje mu siłę poznawczą. Jeżeli widzi papierek po cukierku na pustyni to zastanawia się, skąd on się tu wziął. Jest to bodziec wywołujący tok myślenia. Musimy znaleźć odpowiedź.

Musimy zaakceptować te sprzeczności?

Ja dążę do tego by zaakceptować tę sprzeczność między tymi elementami ludzkiego jestestwa, o których mówiliśmy. Ale wracając do Fromma: z jednej strony jest ta bezcelowość w obliczu śmierci, a z drugiej strony to zwierzęce ciało, które mówi - Rozmnażaj się i jedz, bój się śmierci, uciekaj od bólu! Następuje ta sprzeczność, z którą ludzie nie są w stanie sobie poradzić. W świecie sztuki, czy filozofii ludzie wymyślają sposób na ogarnięcie świata i mówią: Tylko to, a nie tamto. A według mnie jest tak, że każda z nich ma w sobie ziarno prawdy. I dopiero, kiedy wszyscy te elementy łączymy jako ludzie szukający prawdy, mamy tych ziarenek więcej. Czasami one są sprzeczne, ale są sprzeczne dla naszej małej logiki. A tak naprawdę w świecie głębszym te sprzeczności mogą funkcjonować. Ja mam taką ideę, żeby ludziom przypominać o tym, żeby otworzyli się na spokojne odkrywanie świata.

Jest to zatem medytacja nad światem i nad samym sobą?

Tak. Jest taka buddyjska prawda, która mówi, że głupcem jest ten, co się w pełni cieszy, bądź ten, co się w pełni smuci. Człowiek mądry nigdy nie poddaje się tym uczuciom do końca. Ta zasada zakłada współistnienie tych dwóch wrażeń. Taką zasadą staram się kierować i o tym staram się mówić.

Przedstawiasz świat malarstwa w połączeniu z rzeźbą, instalacją, techniką. Pojawia się literatura i fotografia, otwarcie wystawy miało muzyczną oprawę. Czyli świat w swojej złożoności opisujesz paralelnie złożoną formą.

Staram się wykorzystywać jak najwięcej form przekazu. Istnieje podział sztuk, ale tak naprawdę przekaz może wyrażać się gestem, ruchem, sposobem polowania, który wyraża głębsze odczuwanie świata. Dla mnie technika jest sprawą drugorzędną. Ja wiem, że gdybym stracił wzrok, to zacząłbym pisać, śpiewać.

Przedstawiłeś bardzo spójny cykl dwunastu prac. Jaki był pomysł na wystawę?

Pracując nad instalacją czy obrazem, wiem co chcę opowiedzieć. Jest w tym także też element na improwizację. To znaczy tworzę ramy, środowisko, a potem jest moment natchniony, działasz niemal instynktownie, stajesz się przekaźnikiem emocji z głębi siebie, a może gdzieś z kosmosu. Płynie przez ciebie energia i tak naprawdę rozpływasz się w tym. Stajesz się elementem tej kreacji.

''

Gdzie szukałeś inspiracji i jak przebiegał akt tworzenia?

Inspirowałem się sztuką chińską i japońską, a zwłaszcza buddyjskimi mistrzami malarstwa. Chińczycy wymyślili impresjonizm o wiele wcześniej niż my. To oddanie chwili. Mistrz przychodził nad brzeg jeziora i oddawał się wrażeniu, rytmowi fali, czy wiatrowi. A potem malował obraz, zajmowało mu to 30 sekund. Tak więc akt twórczy jest momentem wyrażenia czegoś większego i głębszego. Nie było potrzeby przedstawienia świata takim, jaki on jest, tylko oddania jego ducha. Jednocześnie przepływa przeze mnie wzór natury i jej chwilowa niepowtarzalność. Wszystkie faktury i masy, które są tu na wierzchu (mowa o pracach artysty, przyp. red.) są efektem szybkiej pracy.

Słowacki pragnął odnaleźć kosmos w ziarenku piasku.

Bardzo jest mi to bliskie. Bo tak naprawdę zapominamy, że każdy człowiek jest takim kosmosem. Aby odkrywać kosmos potrzebne nam są odkrycia w świecie mikro, w tej skali najmniejszej. Boski wzór w ziarenku Słowackiego jest w całym wszechświecie. To wszystko jest tym samym i jest to częścią nas. Zamierzam zrobić obraz ,,Spotkanie”. O tym jak ja widzę spotkanie dwóch osób. Będą ciała, formy ludzkie - pojemniki, które będą rozbijały się na części i przenikały nawzajem. A wokół tego będą krążyły kosmiczne elementy, które będą tworzyły galaktykę. Ja tak widzę porozumienie między dwójką ludzi i wzajemne przenikanie tych głębszych światów. Dotknięcie się ciałem, pocałunek, akt seksualny to nie jest do końca kontakt. To dotknięcie głazu do głazu. Poznanie się naprawdę to tworzenie nowej jakości i nowej formy. Miłość to zazębianie się.

W Pracowni Wschodniej pokazujesz dwanaście prac. Pytanie, czemu tak dużo? Mam wrażenie, że ta wystawa nie ewoluuje, do każdej instalacji dołączasz ten sam klucz odczytu.

Tak, żeby lepiej przekazać. Żeby dotarło i żeby się utrwaliło. Moja twórczość to zaczyn do kosmicznej podróży. Wrota.

Kim jest idealny odbiorca Twojej sztuki?

Każdy z nas ma inną temperaturę. Każdy odczytuje inaczej. Są ludzie, którzy potrzebują więcej czasu na refleksję. Staram się, żeby to co robię było na estetycznym poziomie, by przyciągało wzrok, i po to ta cała idea światła. Fizyczna strona tej twórczości ma być intrygująca. To z powodu estetyki widz będzie wracał do tego świata po któryś raz, aż wreszcie ten przekaz do niego dotrze. Daję alfabet, zdradzam tylko kod, aby ludzie sami mogli to odczytać. Nie odsłaniam tajemnicy. Często na wystawach zmieniam tytuły: W tej przestrzeni coś lepiej przekażę, jeśli powiem tak a tak. Jest to rzecz płynna.

Wpisujesz widza w dzieło. Może się on przeglądać się w zamontowanych lustrach i poczuć się częścią budowanych przez Ciebie światów.

Tak, ta całość tworzy się w nas. Chodziło o interakcję: widz musi podróżować, poruszać się, przechylać głowę, zaglądać, oddalać się, przesuwać i widzi siebie w odbiciu w lustrze i staje się częścią pracy.

W Twoich pracach nie ma elementów prowokacji artystycznej.

Chciałem odejść od kanonu, który teraz dominuje, czyli od prowokowania. Szpilka jest czasami potrzebna, ale jeżeli chodzi o same wywołanie szoku, równie dobrze możemy kupić paralizator. Szok musi nas na coś naprowadzić. Współcześni artyści zapominają czym jest sztuka i zaczynają się bawić w formę dziennikarstwa, wypowiedzi społecznej, zwrócenia uwagi np. na problem mniejszości seksualnej. I tak naprawdę jest to szersza forma wypowiedzi dziennikarskiej. Jest to akt buntu, szoku, ostatni krzyk zranionego zwierzęcia. Ale cały czas jest to ta ziemskość i doczesność. Sztuka musi być czymś, co dotyka człowieka jak najgłębiej. I wywołuje emocje pozytywne, wzbogaca go i umacnia. To twórca jest tą osobą wrażliwą, która powinna umieć wciągnąć w ten świat innych. To jest rola twórcy.

Przypisujesz sobie zdolności wieszcze, szamańskie?

Traktuję siebie jako odkrywcę, który przynosi to, co odkrył, skarby które zdobył, nowe owoce do społeczności. Skorzystajcie z tego! Przynoszę zdobycz jak w społeczności łowieckiej. Jest to forma głębszego widzenia. Szaman jest bardziej przewodnikiem, a ja nie chcę być przewodnikiem, nie chcę być wieszczem. Z tym wiąże się wielka odpowiedzialność. To nie jest moja rola.

Otwierasz drzwi percepcji.

Otwieram drzwi po prostu. Czuje potrzebę dzielenia się i eksploracji. To wszystko.

Rozmawiała Renata Stefankowicz

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

"L'Osservatore Romano": Ostatni rysunek Michała Anioła

Ostatnia aktualizacja: 06.12.2007 19:22
W poniedziałek, 10 grudnia, w Watykanie zostanie wystawiony ostatni rysunek Michała Anioła. 90-letni artysta wykonał go na rok przed śmiercią na placu budowy bazyliki św. Piotra.
rozwiń zwiń