Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Żydowskie rembetiko | Łemkowie | Robert Jaworski | Meril Wubslin

Ostatnia aktualizacja: 23.02.2021 08:00
Dziś krócej, ale za to o czterech płytach. Czasem trzeba nadgonić miesięczny tryb recenzowania, bo ukazuje się coraz więcej albumów zarówno z muzyką nową jak i z archiwaliami. W tych ostatnich, a zwłaszcza nieanglojęzycznych nagraniach amerykańskich z pierwszej połowy XX wieku specjalizuje się wydawnictwo Canary, prowadzone przez Iana Nagoskiego.
Meril Wubslin | Żydowskie rembetiko |Robert Jaworski | Łemkowie
Meril Wubslin | Żydowskie rembetiko |Robert Jaworski | Łemkowie Foto: mat. pras.

Jako „żydowskie rembetiko” (chociaż nie jest to precyzyjne) określiłem w tytule nagrania z lat 1942-1950, które są popisem głównie dwóch znakomitych śpiewaczek Amalii Bakas i Victorii Hazan. Amalia (1897-1979) urodziła się Janinie, wieloetnicznym mieście w zachodniej Grecji i należała do osobnej, niezbyt licznej i konserwatywnej społeczności żydowskiej, tzw. Romaniotów, którzy pojawili się w Grecji już dwa tysiące lat temu i posługiwali się swoim językiem jewanik, dziś już wymarłym. Amalia nauczyła się śpiewać na pogrzebach, będąc jeszcze dzieckiem, nazywała się wtedy Mazaltov Matsa.


No News From Tomorrow Greek and Turkish Speaking Jewish Women in New York, ca. 1942​-​50.jpg No News From Tomorrow Greek and Turkish Speaking Jewish Women in New York, ca. 1942​-​50.jpg

W Stanach, do których wyemigrowała w wieku 15 lat, początkowo pracowała jako krawcowa, podobno śpiewała przy pracy i ktoś ją w ten sposób odkrył. Mąż był przeciwny karierze śpiewaczki i Amalia wybrała niezależność – przeszła na greckie prawosławie, odtąd zarabiała śpiewem w kawiarniach, kasynach i klubach nocnych, obracając się wśród ludzi różnej konduity. Od lat 30-tych oprócz kapeli (skrzypce, cymbały, klarnet) towarzyszyła jej głosowo i na doumbeku jedna z jej córek (drugą w międzyczasie mąż porwał do Grecji). Na pierwsze nagrania przyprowadziła ją inna wybitna śpiewaczka Maria Papagika. Bakas śpiewała głównie greckie pieśni miłosne, w jej stylu słychać cechy muzyki pogranicza grecko-albańskiego, np. częste glissanda. Potrafiła improwizować, a także zmieniać ad hoc, zależnie od danej sytuacji, teksty, niektóre piosenki układała sama.

Victoria Hazan (1896-1995) z kolei była Sefardyjką z Turcji, pochodziła z rodziny kantorów i wyniosła z domu podstawy muzycznego wykształcenie. Jej sytuacja życiowa była bardziej ustabilizowana, nie musiała zarabiać śpiewem i koncertowała głównie w synagodze. Oprócz głosu instrumentem Hazan był ud. Śpiewała w zupełnie innym stylu niż Bakas, zbliżonym do klasycznego tureckiego, w różnych językach – ladino, greckim, tureckim, ormiańskim, hebrajskim i francuskim. Czasem w duecie z Issakiem Angelem. Także komponowała. Zachowały się jej zdjęcia.

„No News From Tomorrow: Greek and Turkish Speaking Jewish Women in New York, ca. 1942​-​50”

Canary Records, 2020

Ocena: 4/5


The Dull Hatchet: Late 1940s Lemko Instrumentals in Brooklyn NY The Dull Hatchet: Late 1940s Lemko Instrumentals in Brooklyn NY

Płytą łemkowską jestem, szczerze mówiąc, trochę rozczarowany. Jest krótka (8 nagrań) i nienajlepsza technicznie. Sporo nagrań łemkowskich ukazało się wcześniej i wygląda na to, że wydawnictwo Canary zaopiekowało się tymi, które właśnie z racji technicznych usterek odrzucono przy poprzednich wyborach. Ale i tak jest to ciekawe i cenne wydawnictwo, grają trzy kapele ze słowackiej części Łemkowszczyzny, a płyta zawiera cztery polki, dwa czardasze, verbunk i melodię taneczną określoną jako кручена. Słychać, że jest to muzyka słowacko-węgierska, niemniej niewiele odbiega od tego, co Łemkowie grali po polskiej stronie. Muzykanci musieli być świeżymi imigrantami, bo słychać wiele cech gry archaicznej – bas w funkcji bardziej rytmicznej niż harmonicznej, elementy heterofonii w grze skrzypiec, których jest tu dwoje, a czasem jakby troje plus altówka zwana kontrą. Gra drugich skrzypiec w unisonie lub/i rodzaju obligata tworzy charakterystyczny efekt rozchwiania barwowo-harmonicznego, który być może wynikał też z tego, że konsonans i dysonans nie były tak bezwzględnie i ściśle rozdzielane jak gdzie indziej czy też jak w „muzyce kształconej”. Efekt podobny do tego, który słyszałem w latach 90. u ostatnich tradycyjnych muzykantów łemkowskich w Polsce, zwłaszcza u Zberanej Kapeli z Komańczy.

„The Dull Hatchet: Late 1940s Lemko Instrumentals in Brooklyn NY”

Canary, 2021

Ocena: 3/5


Roberto Delira. Rekonstrukcja/destrukcja „Kontinuum” Roberto Delira. Rekonstrukcja/destrukcja „Kontinuum”

Po Robercie Jaworskim aka Delira spodziewałem się bardziej bezkompromisowej płyty, czysto instrumentalnej. Włączył do niej recytowane teksty staropolskie oraz kilka autorskich piosenek. Te pierwsze są dobrym pomysłem, krótkie wyimki np. z Michała Sędziwoja z Krakowa, najsłynniejszego polskiego alchemika, wpisują się w aurę tajemniczego brzmienia lutni i wespół z melodiami (kilka z Kolberga, a także Szwecja i kompozycje własne) wysyłają nam komunikat o tym, że muzyka grana w czterech ścianach przez jedną osobę może być rodzajem medytacji, możliwe, że najciekawszej z dostępnych nam. Intuicyjnie czujemy wręcz kosmiczną wagę muzyki jako niezbędnego elementu świata i życia, a zarazem jej wielką kruchość. Piosenki wyłamują się z tej ciekawej konwencji, są z innej bajki (a raczej bajek). Bardziej only for fans i jak dla mnie są rysą na płycie, powodują, że być może nie zacina się ona, ale trochę skwierczy. Chociaż domyślam się, że z punktu widzenia autora mogą być (i zapewne są, skoro je włączył) częścią jednego i tego samego procesu twórczego. Tak czy owak muzyka solo na lutnię renesansową Roberta Jaworskiego jest zjawiskiem na polskim rynku folkowym dotąd nieznanym i wartościowym. Budzi nadzieję na swego rodzaju (nomen omen) renesans twórczy tego zdolnego muzyka, który nie powinien mieć kompleksów przy Jozefie van Wissemie. Osobiście jestem przekonany, że gra od niego ładniej.

Roberto Delira. Rekonstrukcja/destrukcja „Kontinuum”

Karrot Kommando, 2020

Ocena: 3,5/5

Meril Wubslin „Alors quoi” Meril Wubslin „Alors quoi”

Jako ostatnią proponuję do posłuchania muzykę szwajcarsko-belgijskiego tercetu Meril Wubslin. Podoba mi się ta płyta, akceptuję ją w całości i chociaż świadom jestem, że niektórym ciążyć może nieco jej melancholia, to polecam. Co tu mamy? Najkrócej mówiąc coś w rodzaju kraut folku, pokrewnego muzyce projektu Staraya Derevnya (którą recenzowałem w zeszłym roku), z równie oryginalną, choć mocno różniącą się w wyrazie poetyką. Przede wszystkim słyszę tu kierunkowy ruch, kroczenie w tempie umiarkowanym lub nieco zwolnionym, zasadniczo do przodu, choć czasem dwa kroki do przodu, trzy kroki w tył. Jest to ruch taneczny. Bywa, że z jakimś chwilowym zatrzymaniem, trochę jak w tańcach greckich. Korowód, który może się wydawać sennym widziadłem czy fatamorganą. Za motorykę odpowiadają plumkające gitary akustyczne i nie narzucające się perkusjonalia. Słychać wpływy muzycznych tradycji północnej Afryki, ale nie tych arabskich, a berberyjskich. Gitary czasem, gdyby je uelektrycznić, mogłyby zagrać w Velvet Underground czy w jakiejś kapeli cold wave. Kontrastowo zbudowane są śpiewy snute półgłosem na długich nutach, trochę burdonowo, podobnie jak syntezatory, które również grają burdony, ale także rytm czy melodię i świetnie, subtelnie współtworzą spójną paletę barw całości. Długie nuty sprawiają, że na ruch tej muzyki patrzy się z pewnego dystansu.

Powiedziałbym, że ta muzyka jest procesjonalna, lecz bez pompy, hymniczna, lecz bez patosu, plemiennie minimalistyczna, ale nie żywiołowa. To nie świąteczne, a raczej związane z codziennością obrzędy plemienia, że tak to ujmę, sokratejskiego. Pasterstwo dźwięków, uprawiane na niedostępnej dla turystów hali.

Meril Wubslin „Alors quoi”

Bongo Joe, 2021

Ocena: 4/5

Remek Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Jazz i polska tradycja spotykają się w Lumpeksie

Ostatnia aktualizacja: 22.09.2020 10:12
Lumpeks szuka punktów wspólnych między jazzem i tradycją, tworząc barwną współczesną opowieść naznaczona ludowymi melodiami i improwizacjami, balansując pomiędzy awangardą a ludycznością.
rozwiń zwiń