Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Tryptyk biłgorajski o nieudanej miłości

Ostatnia aktualizacja: 20.06.2023 08:00
Młodzi twórcy i twórczyni, wychodząc od muzyki improwizowanej, a za sprawą „ludowszczyzny”, sięgają po tradycję, snując przejmującą emocjonalnie, współczesną opowieść o nieudanej miłości.
Magdalena Kuraś Quintet
Magdalena Kuraś QuintetFoto: Alicja Monastyrska

„Jesteś z Biłgoraja, poszukajmy czegoś stamtąd, co moglibyśmy zagrać” powiedział Dominik Kisiel Magdzie Kuraś, zgodnie z tym co zespół relacjonuje w podkaście, w którym opowiada o procesie powstawania tej płyty.

Mówią, że wzorują się na kapeli wiejskiej, ale grają dość lirycznie i dostojnie, wcale nie surowo. Właśnie pianino Kisiela przeplatające się z subtelnymi pociągnięciami smykiem po kontrabasie Ziemowita Klimka w „Tęskno” robią już na start duże wrażenie. Jest w tym rozpacz, ludowe zawodzenie, odczarowywanie tego, co nie wyszło.

Bo rzecz jest o tym, co się nie udało: to żałoba po utracie, nieudanej miłości, w której „zielone zasiała, a niebieskie jej wyszło”. Opowieść o miłości do Janka, ale i do każdego – nieudanej, już skończonej przygodzie. Kuraś śpiewa z całym spektrum emocji: zawodzi, śpiewa donośnie, jest w tym rozpacz, ale i uniesienie. Jak pod koniec wspomnianego, pierwszego utworu, kiedy do akompaniującego jej Macieja Świniarskiego dołączają pozostali muzycy (nie wymieniłem jeszcze perkusisty Jakuba Krzanowskiego). Trochę jak wiejski chór, który odprawia rytuał utraty.

„Tryptyk Biłgorajski” to płyta niezwykła, co zaskakuje mnie zawsze, gdy słucham jej po raz kolejny – rytuał muzyczny, szamański, tajemniczy, wielowarstwowy, droga do oczyszczenia, zrozumienia i pogodzenia się z sytuacją. Gra go kapitalny skład instrumentalistów: Kisiel, mój ulubiony pianista ostatnich miesięcy, Klimek, znany z Immortal Onion i współpracy z Hanią Rani czy Jakub Krzanowski, grający w fenomenalnym Klawo, tu o wiele bardziej emocjonalnie, z wyczuciem, delikatnie.

Razem tworzą muzykę, ale i nieoczywistą dźwiękową opowieść na granicy improwizacji i folku. Do tego co chwilę – niczym duch, narrator, towarzysz, alter ego – pojawia się Maciej Świniarski, który wokalnie akompaniuje Kuraś niczym powidok, wspomnienie, dialoguje z opowiadaną historią.

„Tryptyk biłgorajski” wywodzi się z muzyki ludowej i pokazuje, jak miłosna historia pełna zawodu powraca w kolejnych pokoleniach, a dawna opowieść przetłumaczona na współczesny język, niesie ją dalej. Płyta pokazuje niezwykły potencjał tradycji, który tu, w ujęciu muzyków młodego pokolenia, zyskuje świeży, emocjonalny wymiar. Jakub Knera

Próżno tu szukać oczywistych melodii, są transowe motywy jak ten we wspomnianym „Tęskno”, są momenty parateatralne jak w „Zielono zasiała”, gdzie Świniarski na tle subtelnych perkusjonaliów, fraz fortepianu i nagrań terenowych recytuje, opowiada, pokazując, że historia rozstania może mieć perspektywę tak samo męską jak i kobiecą. Jesteśmy w środku lasu, mistycznego słuchowiska, opowieści o klasowych nierównościach, niedopasowaniach, nieporozumieniach, niedopowiedzeniach. Najbardziej ludowy w brzmieniu i charakternym zawodzeniu jest „Nasiałam se rutki”, oszczędny muzycznie, w finale bardziej folkowy.


fot. Alicja Monastyrska

Wspomniałem podcasty – wyjątkowe na polskiej scenie wprowadzenie i opowieść o wydanej płycie. Kuraś ciągnie kolegów za język. Krzanowski odsłania się i mówi o przeżywanych emocjach, sentymencie do folku i muzyki góralskiej zapamiętanej z dzieciństwa, ale też otwartości jakiej nauczył się, dzięki prężnej gdańskiej scenie muzycznej. Kisiel opowiada jak zmienia się percepcja tej muzyki – jest inna, kiedy się gra, a inna, kiedy słucha; mówi o procesie nagrywania, Kuraś pyta go o emocje, jakie towarzyszyły mu przy nagrywaniu. Te pytania mogą się wydawać błahe i spontaniczne, ale wynikają z nich niebanalne przemyślenia; rozmowa o muzyce, która pogłębia jej odbiór. Klimek opowiada o tym jak dopiero po nagraniu albumu zagłębił się w teksty i jak ta historia o zawodzie wybrzmiewa uniwersalnie. „Wkładamy pracę w plony, a niebieski to kolor smutku, bo zbieramy co innego, niż to, na co mieliśmy nadzieję” mówi, ale widzi w tym życiowy cykl natury. Godzimy się z tym, co nie wyszło, siejemy na nowo.

Nie zapominajmy jednak o spiritus movens, Magdalenie Kuraś, absolwentce gdańskiej Akademii Muzycznej, która jest jedną z bardziej błyszczących wokalistek młodego pokolenia, chociażby obok Alicji Sobstyl, która w ubiegłym roku zadebiutowała jako Artificialice (z kilkoma muzykami, którzy grają też z Kuraś). Jej głos to całe spektrum: dojrzały i silny, ukazujący pełen wachlarz emocji przez lament, szeptanie, krzyczenie, wołanie, zagubienie. Jest w nim niezwykłe napięcie, jak wtedy, gdy wykrzykuje „i pisała, i płakała” w „Gdzież moje kare konie”, jednym z najmocniejszych momentów na płycie: wysoki płaczliwy, przeszywający do szpiku kości rejestr. Świniarski poszerza język wypowiedzi: razem budują wielogłosowy pamiętnik, rytuał oczyszczenia, żałoby po tym co nieudane. Dodaje to mocy wypowiedzi kwintetu, efektu słuchowiska, opowieści, intymnego wyznania.

„Tryptyk biłgorajski” wywodzi się z muzyki ludowej i pokazuje, jak miłosna historia pełna zawodu powraca w kolejnych pokoleniach, a dawna opowieść przetłumaczona na współczesny język, niesie ją dalej. Płyta kwintetu pokazuje niezwykły potencjał tradycji, który tu, w ujęciu muzyków młodego pokolenia, zyskuje świeży, emocjonalny wymiar. I w zasadzie od podstaw mógłby powstać tu i teraz, skoro wykorzystuje jazzowy idiom do nieoczywistej opowieści, pełnej niezwykłej dramaturgii. Ale dzięki połączeniu tradycji, możliwości improwizacji i błyskotliwej erudycji młodych twórców i twórczyni, dostajemy rzecz poruszającą i niezwykle błyskotliwą.


Jakub Knera

Magda Kuraś Quintet

„Tryptyk Biłgorajski”

Alpaka Records

Ocena: 4/5


***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.