Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Genialny w swojej prostocie. Sam Kowalski

Ostatnia aktualizacja: 31.07.2025 10:03
W podsumowaniu ubiegłego roku pisałem, że na Nowej Tradycji działy się rzeczy niezwykłe, ale na pierwsze efekty trzeba będzie poczekać. Prawie rok później, Mateusz Kowalski wydał swoje interpretacje muzyki z Radomskiego. I jest to taka „zabawa” muzyką tradycyjną, jakiej mi bardzo brakowało. To pomysł genialny w swojej prostocie.
Koncert Sama Kowalskiego na festiwalu Nowa Tradycja 2025
Koncert Sama Kowalskiego na festiwalu Nowa Tradycja 2025Foto: Cezary Piwowarski

A wszystko dzięki przypadkowi. Otóż tak w jego ręce trafiło gitalele – gitara klasyczna wielkości ukulele i podobnie przenikliwie, wysoko brzmiąca. Idealny instrument dla wędrownego muzykanta. Tak sobie na niej grał zasłyszane i wyuczone melodie z okolic Przysuchy, od okolicznych skrzypków i śpiewaczek, do których jeździł przez lata. Grał tylko dla siebie, w domowym zaciszu albo dla znajomych, a ci go namawiali, że musi iść z nimi w świat. I bardzo dobrze się stało, że Kowalski się ich posłuchał.

Często mówi się o oberkowym transie, to motyw często wykorzystywany w muzyce odnoszącej się do tradycji, będącej z nią w dialogu. Wytańczenie do utraty tchu pozwalało zapomnieć choć na chwilę o trudach codziennego życia, to wszyscy wiemy. Kowalski idzie w poprzek, w oberkach szuka innego rodzaju medytacji. Podmiana skrzypiec na gitalele całkowicie odmienia oberki, nadaje im niezwykłej łagodności. W jego rękach oberkowe nerwowe frazowanie zmienia się łagodne płynięcie. Rozedrganie ustępuje miejsca melancholii, Mateusz z gitalele w ręku szuka istoty muzyki, a jest nią – ja wiem, że to brzmi do bólu banalnie – miłość. Historie pojawiające się w przyśpiewkach dostają balladowego charakteru, zwolnienie tempa podkreśla znaczenie narracyjności. Najbardziej poruszającą historia jest ta wieńcząca album, żałobna.

Choć Kowalski z uporem maniaka wraca do kilku fraz, fragmentów, jakby wydobywał je z pamięci, to jego muzyka jest wielowątkowa, a jednocześnie hipnotyczna. By jeszcze mocniej podkreślić osobisty, bliski charakter swoich piosenek, zostawił każde niedociągnięcie, każdy niedociśnięty dźwięk, każde zachwianie głosu.

Mateuszowi udało się zawrzeć w tej muzyce nie tylko ludzi, od których zbierał melodie (to właśnie od nich biorą się w większości tytuły kompozycji), ale też cały krajobraz środkowopolskiej (aż chciałoby się powtórzyć za Ziemowitem Szczerkiem – wiślańskiej) wsi. Otoczonej sosnowymi lasami, pachnącymi ściółką w najgorętszych dniach lata. Słychać tu – przede wszystkim w „Lawrensie” – zamglone jesienne pola i łąki, piaszczyste, nieurodzajne ziemie, kręte, meandrujące rzeki, rozpadające się chaty niczym ze stron „Oberków aż do końca świata”. To oda do małych wiosek i miasteczek ze wszystkimi ich zaletami i wadami, hołd złożony muzycznej polskości. Jest jeszcze coś.

CZYTAJ TEŻ: Sam z muzyką. Poszukiwania i odkrycia Mateusza Kowalskiego

Mateusz nazwał swój projekt Sam Kowalski, dlatego, że nikt mu nie towarzyszy, jest tylko jego głos i gitalele. Ja bym jednak poszedł jeszcze w inną stronę. Wymiana skrzypiec na gitarę naturalnie prowadzi skojarzenia w stronę Ameryki. Tej zapomnianej przez wielkomiejskie elity – bagnistej Florydy, lesistych Appalachów. Jej symbolem jest dla mnie John Jacob Niles, niestrudzony zbieracz i badacz tradycyjnych melodii i tekstów, bez którego nie byłoby ani Pete'a Seegera ani Boba Dylana. Kowalski tak samo z czułością i uważnością traktuje tradycję, jego muzyka jest podobnie skromna i wyciszona, daje nie tylko oddech, ale zmusza do namysłu, zatrzymania się. Poza „Lawrence'em” najbardziej amerykański jest „Duda”, który zbliża się do amerykańskich prymitywistów, w „Zarasiu” słyszę delikatne echa kanadyjskiej bardki Myriam Gendron. Oczami wyobraźni widzę Kowalskiego bujającego się na werandzie domu w ruinie w fotelu, z gitalele w rękach i strzelbą na kolanach. Zresztą, od takiej amerykańskiej wsi do polskiej jak się okazuje wcale nie jest tak daleko.

W jedenastu hipnotycznych oberkach odbija się cała dotychczasowa artystyczna droga Mateusza Kowalskiego, który jest młodym, ale bardzo doświadczonym muzycznym weteranem – grał i muzykę dawną, miejską, wiejską, klasyczną. Przez ponad dekadę zbierał melodie i słowa, szykował się do zabrania głosu samemu, tak jak chce i potrafi najlepiej. Warto było czekać.

Michał Wieczorek


Sam Kowalski

Sam Kowalski

Rozdroża 2025

Ocena: 4,5/5


***

Więcej recenzji - w naszym dziale Słuchamy.