Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Nieznana Barbara Jones

Ostatnia aktualizacja: 17.01.2019 09:00
Bywa, że nieoczekiwane koleje losu prowadzą nas meandrami i zawijasami z powrotem do jakiegoś punktu, w którym już wcześniej byliśmy...
Olga Drenda
Olga DrendaFoto: Jadwiga Janowska

W moim przypadku była to możliwość przyznania po latach, że po licznych przygodach pracuję, przynajmniej wtedy, gdy piszę książki, w końcu w wyuczonym zawodzie – etnologa. Praca nad Wyrobami wymagała ode mnie i wyjścia w teren, i zanurkowania w archiwa pełne zapisków polskich badaczy, którzy pilnie obserwowali ewolucję pamiątek na loteriach fantowych i śledzili prawidłowości we wzorach spawanych ogrodzeń okalających domy-kostki.

Podczas pracy nad Wyrobami wybrałam sobie dwoje patronów, oboje – podobnie jak przedmiot książki – osobnych, działających po swojemu, trzymających rękę na pulsie i obserwujących pilnie świat dookoła. Duchowym dziadkiem mojej książki został Władysław Hasior, za sprawą swoich czujnych notatników fotograficznych dokumentujących twórczość nieprofesjonalną, choć też nie ludową, a babcią – nieznana w Polsce Barbara Jones, którą chciałabym tu nieco przybliżyć.

Barbara Jones była w pierwszej kolejności malarką i ilustratorką, ale napisała bezcenną książkę, w której ujawniła swój samorodny talent wnikliwej badaczki codzienności i świetną intuicję antropologiczną. Zanim jednak napisała "Unsophisticated Arts", odebrała staranne wykształcenie, bardziej chyba rzemieślnicze niż ściśle artystyczne, bardzo dwudziestowieczne w swojej praktyczności (z wykształcenia była muralistką), aranżowała wystawy, wreszcie wzięła udział w monumentalnym przedsięwzięciu "Recording Britain" - próbie dokumentacji krajobrazów, architektury, scenek z codzienności Wielkiej Brytanii w obliczu zagrożenia zniszczeniami wojennymi. To te wyprawy terenowe, z których pochodzą jej akwarele przedstawiające konie z karuzeli, zdobione wozy, bramy z motywami czaszek rozbudziły jej zainteresowanie wszystkim, co "śmiałe i orzeźwiające". To znalazła na ziemi niczyjej pomiędzy tym, co ludowe, a tym co już w pełni pop.

Jones opisywała pozostałości wiktoriańskiej (a często sięgającej jeszcze dawniej) sztuki i rozrywki popularnej, już nie ludowej, ale jeszcze nie masowej. Odwiedzała karuzele i strzelnice z fantami, malowane łodzie mieszkalne i salony tatuażu, stoiska pamiątkarskie nad morzem. Fascynowały ją imitacje, automaty i symulakra, dekoracje jedzenia, malowane reklamy.

"To książka o przedmiotach, które ludzie tworzą sami dla siebie albo które są robione dla nich, zgodnie z ich gustem" wyjaśniała Barbara Jones

Była świadoma, że to ich ostatnie chwile i że barokową wylewność, ekspresyjność rodem z teatru kukiełkowego i farsy zastąpią w całości "jazz i streamline", jak pisała (był rok 1951). Wiedziała też, że zgrzytliwa uroda tych obiektów oczarowała ją nieco przedwcześnie, i że przyjdzie i na nie pora: "wkrótce przedmioty te nabiorą patyny (…) ale po prostu jeszcze nie są w naszym guście". Złożona natura, barokowość, energia i oswojona groza – te elementy, zdaniem Barbary Jones, wyróżniały popularny smak. Na pierwszej wystawie poświęconej temu tematowi, "Black Eyes and Lemonade" (również 1951), zebrała rozmaite znaleziska z pchlich targów, komisów i zakładów rzemieślniczych. Trafiły tam budki telefoniczne, tła fotografów ulicznych, manekiny, kominek w kształcie teriera i wielka gadająca cytryna. Żeby mogły należycie wybrzmieć poza naturalnym kontekstem, żeby oddać im sprawiedliwość, "trzeba porzucić muzealne spojrzenie" - pisała Jones, niedoceniona pionierka, która właściwie osobno wypracowała strategie kojarzące się nam raczej z pop-artem.

"Trzeba porzucić muzealne spojrzenie". Barbara Jones

Podobne próby nieco później (z oczywistych powodów historycznych) podejmowano i na polskim gruncie. W latach 60. na łamach "Polskiej Sztuki Ludowej" odbyła się wielka debata badaczy poświęcona zjawiskom, które szkicowo nazwano sztuką jarmarczną (problemy z definicją towarzyszyły im, jak widać, tak samo jak Barbarze Jones). Nie wszystkie jej wyroby przetrwały chaos wojny i stłamszenie drobnej wytwórczości w początkach PRL – doskonale wiedzieli o tym ci, którzy próbowali ocalać choćby druki ulotne czy "grosikowe" wydawnictwa. Za to powojenna twórczość dekoracyjna, inspirowana już miastem, czyli makatki, jelenie na rykowisku czy bobiki sprawiała czasami badaczom pewien kłopot: warto się im przyglądać uważniej czy lepiej dać przeminąć? Od razu przypominają się intuicje Jones o tym, że "widocznie nie przyszła na nie jeszcze pora".

Dzisiaj właściwości "sztuk niewyszukanych" - teatralność, zamiłowanie do groteski, dziwna energia, groza, w którą paradoksalnie wchodzi się bez strachu – inspirują i Maurycego Gomulickiego, i Aleksandrę Waliszewską, i Current93, i Nicka Cave'a, raperów i twórców tatuaży, i może nawet jakieś ich dalekie echo dałoby się znaleźć w niektórych memach. Na pewno warto sięgnąć po dorobek Barbay Jones, żeby dowiedzieć się nieco więcej o tym, skąd się to wszystko wzięło.

Olga Drenda

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Antidotum

Ostatnia aktualizacja: 01.01.2019 13:00
Pamiętam chwilę, gdy po raz pierwszy usłyszałem zespół Brathanki śpiewający swój największy hit "Czerwone korale". Przeżyłem swego rodzaju estetyczny wstrząs.
rozwiń zwiń