Kronika dziwnej nocy

Ostatnia aktualizacja: 17.06.2014 18:48
Nie bawię się w tanie porównania, nie stawiam granitowych znaków równości, nie zszywam dwóch czasów, dwóch przedstawień, dwóch ról. Podobnie ze śmiercią i życiem. Nie nicuję jednego drugim – to by była taniość nad taniznami. Ja tylko zapisuję dziwność tej nocy. To wszystko.
Grzegorz Mielczarek w sztuce Niżynski. Zapiski z otchłani
Grzegorz Mielczarek w sztuce "Niżynski. Zapiski z otchłani"Foto: M. Saint-Tokarz/Teatr im. Juliusza Słowackiego/mat. prasowe

Nie wiem, jaki numer zdobił drzwi loży na pierwszym piętrze, nie pamiętam, o której to było. Noc. Noc blisko swego środka - ostatnie minuty ostatniej godziny. Kilka, kilkanaście chwil wcześniej zmarł Andrzej Hudziak. Otworzyłem, zamknąłem, podszedłem do krawędzi. Dłonie na pluszu. Nie widać nic. Dziwna ciemność. I tylko głosy dalekie, stłumione, jak spod kołdry.

Kto boi się duchów, kto zmierzch w zmierzch prosi los o szybki sen, by nie być na jawie o dwunastej w nocy – ten niech omija teatr. Jak uczy mit, Dionizos, od którego zaczęła się sztuka scenicznego udawania - dwukrotnie przyszedł na świat. Za pierwszym razem wysunął się przedwcześnie i gwałtownie jako trup z brzucha Semele, rażonej piorunem w chwili, kiedy zobaczyła Zeusa w boskim jego majestacie. Drugim razem – wyskoczył żywy z uda Zeusa, gdzie go martwego zaszyto kilka miesięcy wcześniej. Ten rytm prościuteńki, monotonny, nieskończony, na dwa – pojawiam się i znikam, jestem i nie ma mnie, witam i żegnam – został jego rytmem ulubionym. Dionizos z lubością objawiał się publicznie w dniach swoich świąt, lecz gdzie przebywał pomiędzy świętami – diabli wiedzą. Różni różnie powiadają. Że muzy go ukrywają w swojej siedzibie, że znika w jeziorze lerneńskim, że nurkuje i rozpływa się tuż nad dnem morza, by kiedyś pojawić się w barce na falach. Jest gdzieś tam, gdy go nie ma tu - jest gdzieś w niepojętych czeluściach. Po czym znów: pstryk i „Dzień dobry! Oto jestem!”. Dionizos! A taki na przykład Hamlet? Gdzie go szukać za dnia, między wieczornymi przedstawieniami „Hamleta”, kiedy się objawia na trzy godziny? W tych samych niepojętych czeluściach, obok Dionizosa? Kto boi się duchów - niech nie czeka na odpowiedź.

Trochę to zdumiewające, tak, ale i zabawne przecież. Zdumiewające i zabawne, jak wielu przyszło w ostatnią sobotę o 23.00 do Teatru im. Juliusza Słowackiego, na Salon Poezji, kiedy w ramach VIII Krakowskiej Nocy Teatrów czytane i śpiewane były poetyckie horrory, te na poważnie i z przymrużeniem oka układane strofy o trupach, widmach, zabijaniu, wieszaniu, topielcach i furtkach między naszą jawą a nie wiadomo czym, które się uchylają o północy. Czarne jak smoła bajeczki Heinricha Hoffmanna, ciemnawe słowne wygłupy Witkacego, małe i ciepłe horrorki Macieja Zębatego czy Jeremiego Przybory, jeszcze inne potwornostki, i do tego, rzecz jasna, nieśmiertelne „Lilie” Adama Mickiewicza, gdzie furtki środka nocy otwierają się tak chętnie. To było, to i oczywiście aktorzy – Karolina Kazoń i Katarzyna Zawiślak-Dolny, Antoni Milancej i Tomasz Wysocki, Agnieszka Judycka i Beata Malczewska. I muzycy jeszcze – Halina Jarczyk, Jacek Bylica, Jacek Hołubowski, Krzysztof Mucha i Przemysław Sokół. I wszyscy oni – tragicy i grajkowie – no, prawie wszyscy, odziani cudownie, ze smakiem, w idealnej zgodzie z okolicznościami – tak, jakby im ktoś przed Salonem udostępnił zawartość kolosalnej szafy z odświętną garderobą wielopokoleniowej rodziny grabarzy, uwiecznionych przez Szekspira.

Tak, oni, tacy oni i strofy pełne czeluści i dyndających wisielczych pętli. To znaczy – kupa śmiechu była. Kupa parodii, mrugania do publiki, lekkiego kabaretu. Tak, kupa rozrywki w ostatniej przed północą godzinie. Ale też gdzieś na dnie - smuga głębszego znaczenia, dziwnego znaczenia. I ono rosło. Gdy ktoś, powiedzmy żartownie, zdobył się na odwagę i tuż przed północą zostawiając za plecami pełne słów i nut foyer, tę małą kapsułę kruchego światła na pierwszym piętrze gigantycznego gmachu, ruszył w podróż ciemnymi korytarzami teatru, gdzie żywego ducha – dziwność gęstniała z każdym krokiem.

Nie wiem, jaki numer lśnił na furtce do loży. Otworzyłem, zamknąłem, podszedłem do krawędzi. Za mną – trupy w kapsule światła tańcujące w zdaniach piosenek i wierszy, przede mną – dziwna ciemność bez dna. Owszem, jest jak było od Dionizosa - teatr to igrce, kuglarstwo, rozrywka, lecz jednak chyba odrobinę różna od innych rozrywek naszej jawy. Bo co wieczór bawiąc się w generalne próby zmartwychwstania (spokojnie, dziś zabity Hamlet - wróci jutro, jutro Dionizos znów objawi się w barce na falach) - teatr w istocie bawi się lękiem. Jak na nocnym Salonie bawili się nim artyści, wytwornie żonglując rymowankami o trupach. I dobrze, że tak! Zmarł Andrzej Hudziak. I źle, że tak. Dawno temu, na progu lat dziewięćdziesiątych, grał na deskach Starego Teatru Konrada w seansie „Kalkwerk” Krystiana Lupy i Thomasa Bernharda. Był resztkami człowieka, który tworząc dzieło życia – traktat „O słuchu” – przegrał z topornością nieusuwalnej rzeczywistości i własnym szaleństwem. Przez dwie, może trzy godziny był żywym trupem, którego ciemne losy bełkotliwie opowiadają ludzie, co długie lata snuli się obok jego samotni, a teraz, po grzbietach własnej kulawej pamięci idąc, próbują wleźć do jego biednej głowy, by zobaczyć zwoje obłąkania. I tak Konrad – kolosalna samotność - który na początku seansu był przecież tylko człekokształtnym śladem siebie samego, w bełkocie cudzym i własnym wciąż od nowa powtarzał co wieczór fiasko życia całego. Dionizos objawiał się w barce na fali. Tej roli nie da się zapomnieć. Ona była sednem teatru. Nie sposób zapomnieć jej wspanialej powagi. Tak jak długo jeszcze uwierać będzie inna samotność, inna powaga innego fiaska – Niżyński, w seansie Józefa Opalskiego i Anny Burzyńskiej „Niżyński, zapiski z otchłani” grany przez Grzegorza Mielczarka.

Trzeba zawołać: „O ironio!” Tak, lecz czyja ironio? Kto wymyślił tę gorzką analogię? Kto uruchomił ten uwierający, ciemny zbieg okoliczności? Oto w nocy święta krakowskich teatrów – jednocześnie śmierć aktora i piękna minuta życia innego aktora. Oto dwie, trzy godziny po śmierci Andrzeja Hudziaka, a kto wie, czy nie dokładnie wtedy, gdy odchodził – na Scenie Miniatura Teatru Słowackiego Grzegorz Mielczarek odbiera Nagrodę im. Stanisława Wyspiańskiego. Ufam, że głównie za bezbłędnie bolesną rolę Niżyńskiego właśnie. Za bycie wieczorami sednem teatru, jak kiedyś był nim Konrad.

Kiedy zaczyna się seans Opalskiego i Burzyńskiej – Niżyńskiego, ongiś największego tancerza świata, też już nie ma. Jest tylko człekokształtny ślad po nim samym. Jest bełkot dzieła jego życia – „Dziennik”, w którym dyskutował z samym Bogiem. Jest w prawie pustym pokoju domu obłąkanych bosy trup, co resztkami sił próbuje żyć, choćby bezwładnie, próbuje wejść po ścieżkach pamięci do swojej głowy, by zobaczyć węzły szaleństwa i może spróbować je oswoić. Ale nic już nie da się zrobić. Nie do ruszenia jest obojętność węzłów, samotność jest nie na ludzkie barki. Wszystko, co Niżyński może, to jutro wieczorem powtórzyć dzisiejszy wieczór – powtórzyć się jeszcze raz. Jak Konrad. I powtarza się. Dionizos, barka, fala. Dionizos, barka, fala. Dionizos, barka, fala.

Nie bawię się w tanie porównania, nie stawiam granitowych znaków równości, nie zszywam dwóch czasów, dwóch przedstawień, dwóch ról. Podobnie ze śmiercią i życiem. Nie nicuję jednego drugim – to by była taniość nad taniznami. Ja tylko zapisuję dziwność tej nocy. To wszystko.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: balet TEATR
Czytaj także

Na wzgórzach trocin

Ostatnia aktualizacja: 21.05.2014 08:24
Będąc konstrukcją stu różnych smaków, "Wielkie piękno" jest w istocie opowieścią o wielkiej samotności, której nie da się ominąć. Z tej bezradności – pogodzenie. Spokój gestów, oczu, mowy Gamberdelli. I brak lęku.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Śmiech Gustawa Flauberta

Ostatnia aktualizacja: 28.05.2014 11:36
Stara mądrość uczy, że w sztuce – teatrze, filmie, literaturze – do najwspanialszych epifanii dochodzi się, wpierw latami wędrując po grzbietach rzeczy z tego świata. Flaubert i Kubrick wiedzieli o tym dobrze.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Cała wieczność Artura Ui

Ostatnia aktualizacja: 03.06.2014 15:45
Po 235 stronicach tej doprawdy imponującej księgi, po 235 kilometrach marszu za plecami kolosalnej wiedzy i wybitnej naukowości – jak w parodii taniego romansu nagle trzask słyszę, trzask kompletnie obcy światu klarowności.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Zapach marionetki

Ostatnia aktualizacja: 11.06.2014 13:44
Oto Tati bezradnie opuszcza ręce, nie wie, na czyj obraz i czyje podobieństwo wystrugać ma nową marionetkę. Kobietka, która wróciła na chwilę do swego dzieciństwa, mówi do niego: "Spójrz na mnie...".
rozwiń zwiń