Czarny kwadrat

Ostatnia aktualizacja: 14.04.2016 16:10
Iluzja i realność, bądź na odwrót. Prawda i zmyślenie, rzeczywistość i bajka, zmyślenie i rzeczywistość, prawda i bajka, i tak dalej. Stary taniec – stara niepewność.
Tadeusz Łomnicki w 1988 r.
Tadeusz Łomnicki w 1988 r.Foto: TVP/PAP- Andrzej Burchard

Najpiękniejszy jest przedmiot/ którego nie ma.

Zbigniew Herbert


Jaką twarz ma Lear? Nie swoją. Zawsze nie swoją i zawsze tylko przez krótki czas, przez kilka wieczornych godzin między pierwszą a ostatnią kurtyną. Albo przez kilka innych godzin innego dnia lub nocy, kiedy ktoś czyta „Króla Leara” Williama Szekspira, rojąc sobie oblicze błędnego starca, lepiąc je z paprochów własnej pamięci, bo z czegóż innego, skoro ma jedynie to, jak każdy. A na końcu znowu nic, brak ten, co zawsze, nieobecność. Aż do następnego zmierzchu na tym samym ciemnym kwadracie sceny, tym samym lub innym, z innym aktorem w roli głównej pomiędzy pierwszą a ostatnią kurtyną. Albo aż do innych godzin innego dnia lub nocy, kiedy ktoś inny czytał będzie „Króla Leara”, lepiąc sobie oblicze błędnego starca z paprochów pamięci, gdyż posiada jedynie to, jak każdy.

Lear nie ma twarzy. Ma twarz wynajętego aktora, postaci, której... zawodem?... losem raczej, jest podobna do wiary starego hiszpańskiego rycerza wiara w realność iluzji, w prawdę zmyślenia, w identyczność fikcji i rzeczywistości. Albo oblicze wynajętego widma przeszłości człowieka, który czyta „Króla Leara”. „Powiedzmy otwarcie, że proceder wywoływania wspomnień jest procederem podejrzanym i niezbyt czystym”, na marginesie „Wielopola, Wielopola” wyznał Tadeusz Kantor. I dalej...

„Jest to po prostu zakład wynajmu. Wspomnienie posługuje się postaciami wynajętymi. Są to indywidua ciemne, mierne i podejrzane kreatury, które czekają, aby je wynająć, jak dochodzące służące. Jakieś pomięte, niemyte, źle ubrane, chorowite, pokurczone, podle ucharakteryzowane na postacie często nam drogie i bliskie. Ten podejrzany typ przebiera się za rekruta, aby udawać mojego ojca. Matkę podrabia najwidoczniej dziewczyna uliczna, wujowie są zwyczajnymi szmaciarzami. Wdowa po cenionym w naszym miasteczku fotografie, dzielnie podtrzymująca sławę Zakładu Fotograficznego „Wspomnienie”, jest na co dzień zwykłą ohydną sprzątaczką w parafialnej kostnicy. O Księdzu lepiej nie mówić. Jego siostra to zwyczajna kuchta. I jeszcze Wuj Stasio, żałobna sylwetka Zesłańca – Podwórzowy Domokrążca z katarynką”.

Od chwili, w której Szekspir postawił ostatnia kropkę „Króla Leara”, przez lat z grubsza czterysta – jak wielu aktorów – przekraczając krawędź dzielącą ich realność od iluzji Szekspira, albowiem inaczej grać się nie da - przebierało się za szaleństwo, aby udawać błędnego starca, który dorasta do własnego błazeństwa? I jak wielu czytelników – tę samą krawędź przekraczając, gdyż inaczej czytać nie sposób – widmom wydłubanym ze swych głów kazało się podszywać pod błędnego starca? Jest też inne pytanie. Jak wiele z tych twarzy aktorów i widm było na poziomie fraz Szekspira? I jeszcze jedno. Czy w ogóle możliwa jest twarz na aż takim poziomie, czy też skazani jesteśmy na ułomność?

Iluzja i realność, bądź na odwrót. Prawda i zmyślenie, rzeczywistość i bajka, zmyślenie i rzeczywistość, prawda i bajka, i tak dalej. Stary taniec – stara niepewność. Dominium Kantora była krawędź. Po tamtej stronie, na scenie – zjawy z jego głowy, stado z Zakładu Wynajmu Drogich Nieobecnych. Tu – my, figury realne, materiał na widma w pamięci nie wiadomo czyjej. On – pomiędzy, wyłącznie pomiędzy, czyli ani tam, ani tu, albo i tam, i tu. Jan Kott zwał Kantora Charonem, między brzegami uporczywie przewożącym nas i trupy w łodzi jednej. Gdy się oglądało „Umarłą klasę”, „Wielopole, Wielopole” i resztę Kantora seansów – nie było bezpiecznie. Nie było uspokajającej pewności, po której stronie się tkwi – jeszcze w prawdzie? już w iluzji? - gdyż krawędź była rozmiękczona. Całkiem tak, jak w „Don Kichocie” Cervantesa – powieści, nieogarnionej nad-powieści, którą przecież można też nazwać największym studium istoty aktorstwa – gdzie szary człeczyna wszedł w rycerskie bajki niczym w masło i uwierzył, iż naprawdę jest, kim naprawdę nie był, częścią narracyjnych przedmiotów, których nie ma. Uwierzył, bo krawędź między iluzją a realnością stopniała zupełnie.

Cervantes i Szekspir zmarli w tym samym roku – czterysta lat temu. Niepokojąca identyczność. Jest prawdopodobne, że Cervantes tworzył kolosalną figurę swego błędnego rycerza – aktora nad aktorami - mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Szekspir tworzył kolosalną figurę swego błędnego króla – wyzwanie tylko dla aktora nad aktorami. Zdumiewająca równoległość, zdumiewająca i nie jedyna.

Wewnątrz „Don Kichota” mięknie rzeczona krawędź. W rozdziale szóstym proboszcz i balwierz przeglądają bibliotekę don Kichota, jedna z ksiąg okazuje się... „Galatea” Cervantesa. Okazuje się też, że balwierz jest... przyjacielem autora, oraz że jest wobec jego pióra krytyczny. Jorge Luis Borges powiada: „Balwierz, sen Cervantesa, czy też forma snu Cervantesa, osądza Cervantesa”. Tak, widmo ocenia człowieka, z którego głowy wyskoczyło, iluzja krytykuje realność. To jeszcze nic. Oto w drugiej części nad-powieści czarno na białym stoi, że bohaterowie, a więc i sam don Kichot, czytali... część pierwszą „Don Kichota”. A u Szekspira? W „Hamlecie”, w słynnej scenie teatru w teatrze, bohaterowie „Hamleta” oglądają... w pewnym sensie „Hamleta”, sedno tej opowieści, jej prapoczątek. Mięknie krawędź między realnością a fikcją. Co więc z nami, gdy czytamy „Don Kichota” lub oglądamy „Hamleta” w teatrze? Że stary obraz przywołam – co z kimś, kto śni, że idzie przez ogród pełen białych róż, a po przebudzeniu dostrzega na poduszce, tuż obok swej głowy – białą różę? Znów Borges: „Skoro bohaterowie jakiejś fikcji mogą być jej czytelnikami czy widzami, to my, jej czytelnicy czy widzowie, możemy równie dobrze być fikcją”. Przestaje być bezpiecznie. Dziwnie jest. A bywa, że jeszcze dziwniej.

Mniej więcej czterysta lat po Cervantesie i Szekspirze umiera Tadeusz Łomnicki. Jeśli o wymiarach jego aktorstwa chcieć mówić, nie da się nie powiedzieć: don Kichot. Umiera za kulisami, na jednej z ostatnich prób przed premierą „Króla Leara” w reżyserii Eugeniusza Korina. Nie było przedstawienia. Do dziś go nie ma. Nic się nie zmieni, należy się przyzwyczaić. Nie ma „Króla Leara”. Zostały po nim większe lub mniejsze strzępy. Zostały po nim fotografie twarzy Łomnickiego, próbującego pojąć obłęd Leara. To wszystko. Niewiele. Nic. Brak. Co dodać?

Herbert uczy: „zaznacz miejsce/ gdzie stał przedmiot/ którego nie ma/ czarnym kwadratem/ będzie to/ prosty tren/ o pięknym nieobecnym// męski żal/ zamknięty/ w czworobok”.

***

Paweł Głowacki/mc

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki TEATR
Czytaj także

Z niczym w rękach

Ostatnia aktualizacja: 16.03.2016 15:38
Charków? Być może. Charków – słowo już bez znaczenia. Obce miasto. Jak też nic już nie znaczy, że nora, w której tkwi Nikołaj Stiepanowicz, to pokój marny w trzeciorzędnym hotelu bez nazwy.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Ostatnia podróż do Rzymu

Ostatnia aktualizacja: 25.03.2016 10:35
W przedpokoju, nie podnosząc się z krzesła - bo jak tu wstać, skoro nie da się wstać? - witał go – choć już od lat nie wiedział, że wita – stary, trzęsący się, sklerotyczny lokaj w liberii kiedyś białej, lokaj całkiem jak Firs w „Wiśniowym sadzie” Czechowa.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Nie ma Nowego Yorku

Ostatnia aktualizacja: 31.03.2016 18:07
„Maska Sebastiana przywarła mi do twarzy, podobieństwo nie daje się zmyć. Jestem Sebastianem albo Sebastian jest mną, a może obaj jesteśmy kimś, kogo żaden z nas nie zna”.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Biało-czerwony kot

Ostatnia aktualizacja: 07.04.2016 17:00
Młodzież porządnie pokazała reportaż. Tak właśnie – pokazała. Monotonnie, lecz porządnie. Głośno pokazała, wyraźnie, bywało, że z uczuciem, ładnie wykonując chórem piosenki oraz melodie bez słów.
rozwiń zwiń