Spotkanie w Dreźnie

Ostatnia aktualizacja: 07.07.2016 16:00
Zamarłe Wielopole, opustoszała klasa szkolna, życie i śmierć Wita Stwosza, albo ta Kantora rodzinna fotografia z roku 1912, na której jego matka, ojciec, ktoś jeszcze, tacka w kształcie liścia i kieliszek w wysoko uniesionej dłoni ojca? Co z tym zrobić?
Spotkanie w Dreźnie
Foto: East News/Glowimages

Nihil sub sole novum

Wulgata

Nowość! Odkrywczość! Rewolucyjność! Nowość i nic za plecami nowości!

Młodzież teatralna


W dole - winniczek. Brązowawy, dyskretnie spiralny domek, pod domkiem – ciało jak rozciągnięty język, długi na mniej więcej osiem centymetrów, lśniący i lepki, język ze szpilkami rogów. Dorodny ślimak na dolnej krawędzi cudnie pokolorowanej deski o wymiarach 137 na 113 centymetrów, wędrujący z lewej na prawą, jakby osobny, niepokojąco obcy wszystkiemu, co dzieje się obok, a dzieje się nie byle co. Tajemnica się ucieleśnia, trwa jedna z największych teatralnych scen świata, widok fundamentalny. Tuż za winniczkiem, od naszej strony patrząc – po lewej, podeszwa lewego buta klęczącego na lewym kolanie archanioła Gabriela, nad butem - cudowne szaty i skrzydła całe w pawich oczach, przed jego dziecięcą twarzą – wyciągnięta anielska dłoń, błogosławiąca stojącą za winniczkiem po prawej stronie Maryję, zawsze Dziewicę. Podeszwa, pióra, dłoń, szaty, pokorna twarz Maryi, jej alabastrowe ręce, posadzka pałacu, kolumna, sprzęty, ściany, z tyłu - szary pies drepczący ulicą i maleńka kobieta z maleńką córką na balkonie, to i reszta cała, także na niebie gołąbek niczym kropka bieli i Bóg w rozmiarach winniczka, wszystko, co na desce, całe „Zwiastowanie”, które Francesco del Cossa namalował dla jednego z kościołów Bolonii około 1470 roku, 546 lat temu, jest - zachwycające. Także ten zdumiewający ślimak na krawędzi. Samotny zupełnie. Jego obecność przedziwna, bo on w pełni ani tam, ani tutaj. Winniczek na granicy pomiędzy znieruchomiałą sceną wielkiego przedstawienia a realnością przed obrazem del Cossy, wiszącym na ścianie drezdeńskiej Gemäldegalerie. Tadeusz Kantor stanął w niej kiedyś, by obejrzeć „Zwiastowanie”. Stanął tam rok, może dwa lata przed premierą swojej „Kurki Wodnej”. Bez mała pół tysiąca lat po chwili, w której del Cossa namalował ślimaka na krawędzi – Kantor przyglądał się ślimakowi na krawędzi.

Zdenerwował się w stylu swym niepowtarzalnym, czyli atomowo? Wezwał dyrektora i zrobił mu awanturę wszech czasów? Krwistymi epitetami sponiewierał dygoczącą w kącie przy piecu bileterkę? Na spiralnym domku winniczka czarnym flamastrem napisał: CULO, by del Cossa dobrze pojął wagę pogardy? Przecież prawdopodobne jest, że Kantor już wtedy roił o przyszłych swych obrazach, raczej konstrukcjach, obiektach malarskich, na krawędziach których zjawiać się będą różne realne dziwy, przedmioty dyndające i wielce kłopotliwe tak dla iluzji farb, jak i dla prawdy świata zapatrzonych widzów, kłopotliwe, gdyż w pełni nie przynależne ani tam, ani tu. Prawdopodobne też, nawet pewne, że wiedział już, iż za chwilę, w „Kurce Wodnej”, wejdzie na scenę i pozostanie tam, lecz ani jako aktor, ani jako widz. W końcu możliwe, że przeczuwał ciąg dalszy. To, iż we wszystkich swoich przyszłych opowieściach teatralnych, zwłaszcza najpotężniejszych: „Nadobnisiach i koczkodanach”, „Umarłej klasie”, Wielopolu, Wielopolu”, „Niech sczezną artyści”, „Nigdy tu już nie powrócę”, „Dziś są moje urodziny”, które wtedy, gdy stał przed "Zwiastowaniem” del Cossy, były dlań jedynie mgłą – właśnie tak będzie istniał. Niczym ten ślimak sprzed aż pół tysiąca lat. Ani do końca w fikcji, ani do końca w realności widowni, ani w środku seansu, ani na zewnątrz seansu. W nieskazitelnie białej koszuli, czarnym garniturze i szalu czarnym - kolebiąc się na krawędzi między iluzją a rzeczywistością, snem i jawą, opowieścią a zasłuchanym, zapatrzonym światem. Kolebiąc się, błąkając się, łażąc krokiem wybornego linoskoczka – tym samym podważając status iluzji, ale przecież też realności. Odbierając pewność, sącząc niepokój zawsze nieuchwytny. Jak del Cossy powolny ślimak, o którym krytycy sztuki mawiają, iż jest tym punktem nieuchronnym, uporczywym, przez który spojrzenie widza wchodzi w obraz - naprawdę.

Bardzo stary ślimak i nie mało równie omszałych zjaw krawędziowych, granicznych, zamarłych na podobnie wiekowych obrazach. „Zwiastowanie” Filippina Lippiego i przezroczysty wazon na skraju tego płótna, trochę wewnątrz a trochę jakby na zewnątrz obrazu. Monstrualna szarańcza, siedząca tuż przy ramie „Pokuty świętego Hieronima”, którą namalował Lorenzo Lotto. Albo cukinia jakby wystająca ze „Zwiastowania” Carlo Crivellego. Widział te zjawy Kantor? Pojechał do Drezna, by zobaczyć ślimaka del Cossy?

Nie wiem, jak było naprawdę, ani jak się opowiada oficjalnie. Lecz lubię proste apokryfy, więc u mnie – Kantor udał się w podróż do Drezna. Pojechał, by w Gemäldegalerie zobaczyć „Zwiastowanie” del Cossy. Patrzył na podeszwę, szaty, palce, pióra, twarze, figurki na balkonie, psa, kropkę gołębia i mikrego Boga w niebiosach. Długo patrzył na alchemię del Cossy, a najdłużej – na ponad pięćsetletniego ślimaka, wędrującego krawędzią, ślimaka, bez którego alchemia „Zwiastowania” byłaby tylko przyjemnym dla oka układem barw i kształtów na desce o wymiarach 137 na 113 centymetrów. Nie, nie zrobił skandalu. Nie obraził dyrekcji, nie skatował uszu bileterki, nie wyżył się przy pomocy flamastra na spiralnym domku. Był spokojny. Uśmiechnął się nawet, bo zobaczył siebie w klasycznym liceum w Tarnowie, na lekcji łaciny, kiedy pan profesor wykładał budowę stareńkiej frazy biblijnej, zdania o braku istotnych nowości pod słońcem. Grubo później powtórzy sobie tę lekcję w formie retorycznych pytań o los kawałków przeszłości, które nie dają spokoju, uporczywie wracają, kłują. Pytał o to, czy w ogóle można opowiadać, czy można mieć prawo opowiadać, gdy za plecami nie ma się, a raczej nie chce się mieć zupełnie niczego.

Powie Kantor wtedy: awangarda, awangardą, rewolucja, rewolucją, nowoczesność, nowoczesnością – lecz co zrobić z powłóczystą liryką obrazów Wyspiańskiego? W imię awangardowości, rewolucyjności i nowoczesności - programowo mieć ją w CULO i brawurowo obnosić się z tą bezkompromisowością po mieście? Co czynić z melancholią płócien Jacka Malczewskiego? Jak się uporać z somnambulicznym Drohobyczem w akapitach Brunona Schulza? A Witkacy? A reszta kolosalnie niepokojącej przeszłości: zamarłe Wielopole, opustoszała klasa szkolna, życie i śmierć Wita Stwosza, albo ta Kantora rodzinna fotografia z roku 1912, na której jego matka, ojciec, ktoś jeszcze, tacka w kształcie liścia i kieliszek w wysoko uniesionej dłoni ojca? Co z tym zrobić?
Kto widział Kantora seanse teatralne – wie, co Kantor zrobił z Wielopolem, klasą, Stwoszem i fotografią. Wie, co ze śladami czasu przeszłego dokonanego Kantor zrobił wiele lat po dniu, kiedy długo parzył z Dreźnie na bardzo starego ślimaka, wędrującego krawędzią jeszcze starszej opowieści

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki TEATR
Czytaj także

Opiekun resztek

Ostatnia aktualizacja: 25.05.2016 15:38
A gdy litery znikają i zapada ciemność, marionetka zapewne odchodzi wolno, niosąc pod pachą pudełko pełne cudownych resztek, które zebrała po drodze. Pudełko w czarno-białe pasy - echo pudełka z „Psa Andaluzyjskiego” Luisa Buñuela, gdzie teatralność świata doszła do kresu.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pies w berecie z antenką

Ostatnia aktualizacja: 01.06.2016 15:00
Wyobraźcie to sobie! 40 studni bezdennych, wirujących wolno bądź prędko, czarnych i niemych tak, że każdej można zadać dowolną ilość pytań w sprawie dowolnej – i nie uzyska się ani litery odpowiedzi! Lecz to jeszcze nie koniec.
rozwiń zwiń