Ryszard kocha teatr!

Ostatnia aktualizacja: 12.03.2013 14:38
I co ma teraz zrobić Grzegorz Małecki? Po teatrach ma ganiać, gołe zady notować i mieć nadzieję, że jak znajdzie ich pięć – to zda kluczowy egzamin u profesora Witolda Mrozka?
Ryszard kocha teatr
Foto: JPMpinmontreal/Flickr, lic. CC

W znanym, kto wie, czy nie legendarnym już, w światku Melpomeny młodzieżowej może nawet mitycznym wywiadzie "Na scenie musi być mokro i czerwono”, jakiego aktor Grzegorz Małecki udzielił Robertowi Mazurkowi – w rozmowie tej listę przytoczonych przez Małeckiego niepoczytalnych cudactw, które na próbach najnowocześniejszych polskich artystów teatralnych bardzo poważnego ciała nabierają, Mazurek kwituje wykrzyknikiem: "Krytyka to kocha!”, na co Małecki odpowiada wisienką na torcie cudactw. "Tak jak nieustanne propozycje, byśmy cały czas latali po scenie z gołymi dupami”. I co? I na tym zapewne byłoby się skończyło, rzekłby Witold Gombrowicz, jak dawno temu rzekł w "Filibercie dzieckiem podszytym”. Po czym dodałby: Lecz zaszła i ta dodatkowa okoliczność, żem w podnieceniu zapomniał, czy też nie wziął pod uwagę (jak bardzo trzeba uważać!) widzów, siedzących po przeciwległej stronie placu na tak zwanej słonecznej trybunie. Ściślej mówiąc – umknęli mym oczom siedzący tam rycerze e-teatru, zwłaszcza Witold Mrozek. Tak, jakoś zniknął Mrozek, przepadł aż do chwili, w której publicznie cisnął w wisienkę Małeckiego pytaniem: "Gdzie te gołe dupy?” Rzecz w tym, iż sztych ten nie jest żartem. Rycerz Mrozek pyta poważnie. Spiżowo poważnie pyta o dupy, gdy Małecki i Mazurek bawią się.  
A któż by się na miejscu Małeckiego nie bawił?! Jakiś czas temu rzucił rolą w reżyserowanej, to znaczy od nowa przez Maję Kleczewską i jej przybocznego dramaturga pisanej "Orestei” Ajschylosa. Powód rezygnacji? Małecki wyznaje, że dwa tygodnie przed premierą nie znał tekstu, nie wiedział, o czym ma być przedstawienie, na próbach nie mógł się niczego dowiedzieć, choć błagał. I uogólnia: "Aktor często nie rozumie nic i – co gorsze – reżyser też nie wie, po co to wszystko, do czego przedstawienie ma zmierzać”. Daje do zrozumienia, że zwyczajny widz patrzy na cudactwa sceniczne jak wół na malowane wrota, krytyka zaś, głównie e-rycerstwo na zimnych resztkach berlińskich tuczone, uznaje groteskowy ten stan rzeczy, inaczej zwany burdelem litym, za przewrotny i szalenie ciekawy, albowiem odświeżający. To sugeruje Małecki i przykładami się dzieli.
"Reżyser: Niech pan mi pokaże to menu... Omlet marszałka Mannerheima? Zajebisty tekst! Stary, to jest zajebisty tekst!
Aktor: Przepraszam, ale co w tym jest zajebistego? Co to ma wspólnego z naszą sztuką?
Reżyser: Eee, nie wiem, nie wiem jeszcze, kto to będzie mówił, ale to musi gdzieś paść!!!”
"I w związku z tym – ciągnie Małecki – że musieliśmy zmieścić przemówienie George’a Busha oraz listę dialogową, żywcem wyjętą z filmu "Godziny” z Nicole Kidman w roli głównej – trzeba było usunąć całego Ajschylosa! Tam chyba nie zostało ani jedno zdanie z oryginału!” Do tego dochodzi osobny teatrzyk stadny. Małecki wspomina: reżyser i dramaturg wkraczają na próbę zwykle z całą świtą. "Na małej scenie jest reżyser, choreograf, ktoś od świateł, dwie dziewczynki, które piszą o reżyserze pracę magisterską, delegaci "Krytyki Politycznej” i koniecznie para gejów, którzy nie wiadomo, czym się zajmują, ale dobrze, żeby byli... I stoisz na scenie, a oni wszyscy się na ciebie gapią i czegoś od ciebie chcą... I cała ta gromadka przewraca oczami i ciężko wzdycha”. Dodam od siebie, że katalog Małeckiego nie jest pełny. Należy dołożyć jeszcze: czterech bądź ośmiu asystentów reżysera, dwóch sekretarzy dramaturga, z których jeden nie umie czytać, drugi zaś nie umie pisać, dodatkowych siedemnaście studentek, specjalizującego się w piruetach starego druha choreografa, scenografa wraz z liczną, znającą się na krawiectwie ekipą ciotek, specjalistę od przestawiania mikrofonu z lewej strony sceny na prawą, młodego stolarza obeznanego z piłowaniem bez pylenia, niepowtarzalnego wirtuoza projekcji filmowych, a także czterech okutanych ciemnymi swetrami do kolan, bladawych i smutnych, lecz głębokich redaktorów z pisma "Didaskalia” – czterech Szerpów (również duchowych), co przez cały czas trwania próby dostojnie obnoszą wokół widowni kolosalny portret Krystiana Lupy zapatrzonego w siną dal, a dziewczynki z pierwszej klasy szkoły podstawowej im. Krzysztofa Warlikowskiego sypią im pod stopy, stopy gołe oczywiście, świeże kwiaty polne, całe w kroplach rosy, amen. A po chwili aktor słyszy kolejną rewelacyjną, przez Małeckiego zapamiętaną uwagę profesjonalisty nowoczesnego.
"Reżyser: Bo myśmy wczoraj z Ryszardem ustalili, że ty się tu rozbierzesz.
Aktor: Przepraszam, a kto to jest Ryszard?
Wtedy wstaje na widowni jakiś Ryszard.
Aktor: A kim pan jest, żeby decydować, co ja mam mówić i jak się zachowywać?
Reżyser: Ależ Grzegorzu, Ryszard mi bardzo pomaga! On kocha teatr!”    
No, jeśli pomocny Rysio kocha teatr – to rady nie ma. Należy czym prędzej wyskoczyć z gaci.
Tak, jest to świetny szkic przyszłej komedii z kluczem. Jak Aleksander Fredro zmartwychwstanie i rozmowę Mazurka z Małeckim przeczyta – "Zemsta II” jest pewna. Pewna jest powtórka ze śmiechu na kanwie mentalnej groteski, do skrajnego absurdu doprowadzonej, groteski porównywalnej z groteską "Filiberta dzieckiem podszytego”, gdzie na meczu tenisowym ludzie naraz ujeżdżać się zaczynają, za łby tarmosić, gryźć, tratować i diabli wiedzą, co jeszcze. Jeśli w młodym teatrze krótkich majtek takie jaja, czyli jaja jak melony się toczą – a toczą się! – cóż pozostaje? Zdawać by się mogło, że jedynie śmiech zwyczajny, dorosły, góra pięć minut trwający – tyle co powiastka Gombrowicza. Zdawać tak by się mogło, lecz... "Jak szalenie musimy być ostrożni! – przestrzega Gombrowicz – Jak trudne i zdradne jest życie, jak nieobliczalne!” Oto – by figle Mazurka i Małeckiego stępić – rycerz Mrozek esej "Mokro i czerwono” wysmażył – i jest to utwór... fundamentalnie poważny! Niebywałe!
Niebywała, niepoczytalna niewspółmierność! Mrozek profesorskimi sobolami zbroję krasi i na poważnie żąda od Małeckiego intelektualnych argumentów w kwestii przedstawionej przez Małeckiego listy polskich cudactw teatralnych! I syci się rycerz Mrozek refleksją, że intelekt Małeckiego nie sprosta żądaniom! Tak jest! Ale zostawmy w spokoju resztę cudactw, wróćmy do cudactwa kluczowego. Otóż, Mrozek z protekcjonalną surowością sugeruje, że z Małeckim nie da się – bo Małeckiemu w głowie jeno wice – dyskutować o fundamentalnych dla młodego teatru nadwiślańskiego problemach ontologii gołej dupy, epistemologii gołej dupy, a także estetyki gołej dupy! Radzi tedy Małeckiemu, by się Małecki wykazał w dziedzinie – arytmetyki gołej dupy! Niech liczy! Przypominam sobie: mam sześć lat, na urodzinach ojca pod stół biesiadny wchodzę i gdy matka wnosi pieczyste – puszczam awangardowego bąka. Ojciec za ucho mnie wywleka, w kuchni tyłek mój pasem ćwiczy, tygodniowy szlaban na telewizor zakłada – i na tym koniec. Zrozumiałem na wieki. Gdyby wtedy Mrozek był na moim miejscu – po łomocie niechybnie rzekłby do mego ojca: "Tato, a teraz poważnie porozmawiajmy o awangardowym bąku twego teatrologicznie uzdolnionego syna Wicia”.
To nie jest śmieszne, to jest ponure. W żądaniu poważnej rozmowy o matołectwach, w wołaniu o filozofowanie na kanwie tandety, w nakłanianiu do szukania siódmych den w kałużach wiosennych – w całej tego typu biednej intelektualnej histerii rycerzy z e-teatru, przynajmniej metrykalnie dojrzałych osobników przecież, tkwi coś skrajnie zawstydzającego po prostu. Jak się nie zawstydzić, gdy w obronie estetycznej potęgi oraz intelektualnej wagi gołych dup w teatrze – chłop z absolutną, spiżową powagą ciska w chłopa pytaniem: "Gdzie te gołe dupy?”
I co ma z tą powagą Małecki zrobić? Po teatrach ma z liczydłem gonić i w kajecie notować swobodne zady? Ma prawdziwość raportu swego u notariusza potwierdzić? Ma z dokumentem takim do Mrozka się udać i modlić się o trójkę? Iloma znalezionymi dupami gołymi trzeba się u pana na egzaminie wykazać, by zdać, profesorze Mrozek? Wystarczy pięć?

Paweł Głowacki

Czytaj także

Polska ziemniaczana zupa malinowa

Ostatnia aktualizacja: 05.02.2013 08:58
Niby o czym i jak Seweryn miałby gawędzić z młodzieńcem, który czyta: "malina", rozumie: "ziemniak" – i w ogóle go to nie zasmuca?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Płaszcz numer Dziesięć

Ostatnia aktualizacja: 05.03.2013 17:35
Jutro wieczorem Konrad, ten dzielny chłopczyk, uśmiechnie się czule do kolejnego chłopczyka, który weźmie w "Wyzwoleniu" lekcję nieuchronnej bezradności.
rozwiń zwiń