Pamięci Polaków na Wschodzie

Ostatnia aktualizacja: 17.09.2021 16:05
- Oczywiście jeździliśmy do Polaków na Kresach czy w Kazachstanie także po to, by zbierać pamiętane jeszcze przez nich pieśni ludowe – wspominał Piotr Kędziorek, który jako młody redaktor, świeżo po studiach etnologicznych, brał wówczas udział w wyprawie na wschód – Lecz, siłą rzeczy, ponieważ byliśmy tam pierwszymi polskimi dziennikarzami, bardzo chętnie dzielono się z nami swoimi wspomnieniami. Często wspomnieniami bardzo tragicznymi...
Audio
  • Pamięci Polaków na wschodzie (Dwójka/Źródła)
Maria Hańba, 1995
Maria Hańba, 1995Foto: Piotr Kędziorek

17 września, w 82 rocznicę napaści sowietów na Polskę, wspominamy historie Polaków ze wschodu. Gdy tylko w latach 90., tylko zaistniała możliwość przekroczenia wschodniej granicy byłego ZSRR, Polskie Radio zorganizowało kilka wypraw do Polaków wysiedlonych na Kresy i do Kazachstanu.

- Oczywiście jeździliśmy do Polaków na Kresach czy w Kazachstanie także po to, by zbierać pamiętane jeszcze przez nich pieśni ludowe – wspominał Piotr Kędziorek, który jako młody redaktor, świeżo po studiach etnologicznych, brał wówczas udział w wyprawie na wschód – Lecz, siłą rzeczy, ponieważ byliśmy tam pierwszymi polskimi dziennikarzami, bardzo chętnie dzielono się z nami swoimi wspomnieniami. Często wspomnieniami bardzo tragicznymi. Polacy w Kazachstanie znaleźli się przede wszystkim w wyniku represji stalinowskich w latach 30., trafiali tam także Polacy zsyłani na Syberię, po okresie zsyłki…

Mieszkańcy wsi „Październik”

- Bardzo dobrze pamiętam to wszystko, jeszcze z Ukrainy. Przyszli w nocy. Puk-puk w okna. Ojciec wyszedł. Był tam jeden aktywista i człowiek z NKWD, z rużiom – karabinem. I mówi, że rodzina przeznaczona do przesiedlenia z Ukrainy. A dokąd? To nie powiedzieli. Pamiętam światła zapalające się w oknach, płacz kobiet – mówił Albert Lewkowski. – Gdy przejeżdżaliśmy przez góry, mieliśmy przystanek. Kobiety znów zaczęli płakać: „Gdzie nas wiozą?”. Mężczyźni milczeli.

Co jeszcze pamięta Albert Lewkowski? W 1937 roku mężczyzn aresztowano. Wśród nich był wujek Lewkowskiego, wówczas trzydziestosześcioletni. Rozstrzelali go. Inni mężczyźni zmarli z głodu albo z chłodu. Ci, którzy wrócili, zobowiązani byli nie opowiadać o tym, co działo się podczas aresztowań. Wywieźli ich w tundrę. Przeżyli dzięki zbieranym tam jajkom dzikiego ptactwa.

- Już prawie sto lat mam. Dzieci troje wychowałam – śmiała się Maria Hańba. – Nie chcę rozpowiadać, jak ja tu przyjechałam. Pustynia była. Chatów nic. Tylko trzy baraki, zgrodzili nas tam. Tak się w kupie żyło. Przywieźli nas maszynu. Stała ja w tym mieszkaniu, patrzyła: prądu, łóżek, nic nie było. Daleka droga była. Dwa tygodnie z połowinu. Położyła ja dzieci bez jedzenia, położyła się i śpię. Jak wstałam, słońce było takie jak dzisiaj i wiatr gorący. Zabrała ja dzieci, blisko była rzeka, poprała ja w tej rzece, na ziemi posłała. Bo żadnego drzewa nie było, teraz ludzie posadzili, to mają. Taka pustynia była, że niech Bóg broni. Jakaś kobieta mnie minęła, na takim koniu garbatym, nie wiem, to jakiś wielbłąd chyba był. „Zdrawstwuj”, mówi do mnie, „Czy da się tędy przejechać?”. A ja dopiero wczoraj się tu znalazła. To nie wiem nic.

- Pamiętam, jechali my pociągiem. Takie „tielacze wagony”, dla bydła. Przyjechaliśmy w nocy. Nieopodal stacji rozstawiliśmy szałasy, namioty. Pierwszego dnia, o 11.00 godzinie trafiło się zaćmienie słońca. Boże mój! Co to było! Jaki krzyk! Krowy muczeli, ludzie płakali, sobaki wyli! Nie wszyscy ludzie wiedzą, że to jest zakon przyrody. Potem przywieźli nas na goły step. Nic nie było, jedna krynica. To była, jak potem powiedzieli, miejsce gdzie Kazachowie wypędzali bydło na lato. Pamiętam taką trawę, na niej fale, jak na morzu. Ta trawa rośnie wysoko i ma takie białe miotły na końcu. Przywieźli deski, drewno, nam dali pałatki. W każdej mieszkały po 4 rodziny. W czerwcu było w nich strasznie gorąco, nie pamiętam żadnego deszczu. Wielu ludzi było chorych, była epidemia. Smród, brud. – wspominał Albert Lewkowski – Zaczęliśmy budować. Przywoziliśmy słomę z drugich wsi. Mieszkali tam Rosjanie, zwiezieni tam w 1905 roku. Pamiętam chleb. Taki wielki bochenek. Sprzedawali my wszystko, co mieli ze sobą. Chusteczki, kostiumy. Kazachów interesował czaj. Oni nam przywozili drewno, taki barter to był. Przecież pieniędzy nie było.

Żytomierszczyzna

- Polacy przesiedleni do wsi Oktyabr [ros. „październik” – red.] zamieszkiwali wcześniej przede wszystkim tereny Ukrainy, m.in. z Żytomierszczyzny. Tam również wybraliśmy się w 1995 roku – wspominał red. Kędziorek. – We wsi Dowbysz spotkałem Franciszka Jakowczyka, jego losy są już bezpośrednio związane z sowiecką okupacją Kresów Wschodnich. Jakowczyk spędził ponad 20 lat w łagrach. Był dwukrotnie skazany na karę śmierci. Zmarł niedawno. Przed śmiercią w uroczysty sposób otrzymał polskie obywatelstwo…

- Urodziłem się w województwie bałostockim. To już było pod Polską. Kiedy już „niemiec” napadł na Polskę w 1939 roku i Stalin ze wschodu, naszą ojczyznę rozebrali. Młody jeszcze byłem. Wydawało nam się, że trzeba przywrócić naszą ojczyznę do takiego stanu, jak była. Uczyłem się na szewca w Warszawie. Tam był szewc, który działał w Armii Krajowej. Powolutku, powolutku wciągnęli i mnie – opowiadał Franciszek Jakowczyk. –  W 1943 roku stałem łącznikiem pracować. W 1948 roku AK działało tez na terenach białoruskich. Złapali mnie. Wyrok: rozstrzał. Został zmieniony za Stalina na wywózkę na Sybir. Kopałem węgiel. Było bardzo ciężko. Miałem tylko jedną myśl: „Uciekać. Uciekać z obozu”. Było nas wielu: Polacy, Ukraińcy, Ruskie, Litwini, o Boże, Litwini do dobrzy chłopcy, nadal są w moim sercu.

W 1954 roku Jakowczyk brał udział w zamachu powstańczym organizowanym przez zesłańców, podczas budowania mostu. Został złapany i powtórnie skazany na rozstrzelanie. Wyrok zmieniono. W 1958 roku Jakowczyk, dzięki ugodzie Gomułki, miał szansę zostać przewiezionym do Polski. Wniosku nie przyjęto ze względu na „ciężkie przestępstwo”, którego dokonał. Zaczął pracować jako szewc w więzieniu. Pewnego razu, kierownik zaprosił go do siebie i powiedział…

Jakie były dalsze losy Franciszka Jakowczyka? O tym w audycji!

Odpoczno

W piątkowym magazynie „Źródła” w nowej odsłonie powrócił także zespół Odpoczno! Słuchaliśmy „Kopru” – singla promującego nową płytę grupy. O tym, co jeszcze szykuje Odpoczno dla swoich słuchaczy opowiadał gitarzysta zespołu – Marek Kądziela.

- Do składu, na miejsce Asi Gancarczyk, wskoczyła Asia Szczęsnowicz. Jest bardzo zaangażowana artystycznie, z dużym wyczuciem. Nieustannie się rozwija i to w takim tempie, że jesteśmy w szoku! Cały nowy repertuar zrobiliśmy w lockdownie, nie było przestrzeni na koncerty. Zastanawialiśmy się, jak połączyć elektronikę, za którą teraz odpowiedzialna jest właśnie Asia, z warstwą ludową. Te utwory są zupełnie inne, niż wcześniej. Role w zespole też inaczej się rozkładają, co dodaje nam wiatru w skrzydła!

Odpoczno planuje wypuszczać nowe single, a wiatr w żaglach wykorzystać na granie koncertów, na które nie pozwalała im pandemia. Muzykom zależy im na zachowaniu „naturalności” niezależnie od ilości elektroniki wprowadzonej do składu. Czy im się uda? Dowiemy się już na jesieni, gdy zespół wyda kolejne single!

Polskie korzenie w japońskich uszach

Wspominaliśmy także o albumie z polską muzyką skompilowanym specjalnie dla… słuchaczy z Japonii! Jak brzmi kompilacja polskiej muzyki korzeni dowiedzieć mogą się również Ci, którzy słuchać będą jutrzejszego folkowego wydania Poranka Dwójki, ponieważ płyta będzie do zdobycia w Porankowej zabawie!

***

Na audycję "Źródła" w piątek (17.09) w godz. 15.15-16.00 zaprasza Piotr Kędziorek.

mg