Cały Wiesław Dymny

Ostatnia aktualizacja: 16.02.2018 17:41
Od bieli, po smołę, a pomiędzy – wszystko, pełne widmo światła. 11 lutego naprawdę dało się usłyszeć, dało się zobaczyć - właśnie to. Dymnego całego.
zdj. ilustracyjne
zdj. ilustracyjne Foto: Shutterstock/ Vikpit

Nazywam je sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są wyłożone.
Bruno Schulz „Sklepy cynamonowe”

„To jest opowiadanie człowieka”... 11 lutego w południe Jerzy Trela rozpoczął zdaniem tym głośną, na cztery brzmienia rozłożoną lekturę „Pieśni nad Pieśniami” Wiesława Dymnego. „To jest opowiadanie człowieka. To mówi stary zmęczony człowiek, co przeszedł przez całe swoje życie i teraz się do tyłu ogląda”... Słowa te – właściwie jak zabrzmiały? Głos Treli jest ciemnością nie do podrobienia, doskonale osobną. Ale czy same w sobie frazy Dymnego to ciemność taka sama, identycznie gęsta, krystaliczna? Tuż po słowie „ogląda” z ostatniego rzędu widowni krzyknął ktoś obeznany z nazwami kolorów: „To sadza angielska – najciemniejsza z matowych czerni!”. A może tylko się zdawało... Gdyby jednak krzyk ten rzeczywiście zadźwięczał, mógłby być głosem nie fachowca od nazw kolorów, a głosem Franciszka Liszta lub kogoś innego z wcale niemałego grona wielkich figur przeszłości, które los obdarzył synestezją - cudownym zapętleniem zmysłów, pozwalającym na widzenie kolorów dźwięków i czucie zapachów liter bądź smakowanie smaków barw. Liszt, Vladimir Nabokov, Aleksandr Nikołajewicz Skriabin, Nikołaj Rimski-Korsakow, Paul Klee, Olivier Messiaen, Wassily Kandinsky, Marilyn Monroe, Stevie Wonder, jeszcze inni...

W Wiedniu, Berlinie lub Londynie - w sumie to obojętne - na porannej próbie wieczornego koncertu Liszt, tłukąc batutą w pulpit, krzyknął nagle do orkiestry: „Panowie, nieco bardziej niebiesko poproszę!”. Skrzypce, altówki, wiolonczele, puzony, fagoty, rożki angielskie i cała reszta instrumentów – wszystko zamarło. Muzycy, owszem, od dziecka dobrze rozumieli słowo „niebieski”, lecz jak zagrać „bardziej niebiesko” – nie mieli zielonego pojęcia. Rimski-Korsakow twierdził twardo, że tonacja C-dur jest biała, zaś B-dur – pochmurnoniebieska ze stalowym poblaskiem. Nabokov, dla którego abecadło było nie tylko zbiorem kształtów i prostych dźwięków, ale i szeregiem kolorów, wyznał, że w głowie jego tęcza, gdy patrzy na nią, wygląda zawsze tak samo: „kzspygv”. Widzący barwy brzmień Skriabin zaprojektował fortepian świetlny – klawiatura tego instrumentu jest jak pióro pawia przerobione na klocki w wielu wyrazistych kolorach. Wszystkie te cuda przypominały się 11 lutego, kiedy na Scenie Miniatura Teatru Słowackiego w Krakowie brzęczał przez godzinę i pół seans, który Anna Dymna ułożyła z okazji 40 rocznicy nagłej, nie w pełni jasnej śmierci Wiesława Dymnego, mijającej 12 lutego. Jeden zdiagnozowany na 23 badanych – z taką częstotliwością zdarza się na Ziemi człowiek barwnie słyszący. 11 lutego - może był ktoś taki na widowni Miniatury? Jakiś kolejny Liszt? I może usłyszał naprawdę, nie naskórkowo?

Trela – niepowtarzalnie ciemny bas. Tomasz Kot – szary baryton albo tenor. Grzegorz Daukszewicz – tenor błyszczący. Anna Dymna – alt miodowo miękki i gęsty. Śpiewająca Beata Rybotycka – niezniszczalne wibrato niczym pęk mosiężnych dzwonków, co nie chcą zamilknąć. Śpiewająca Ewelina Przybyła – brzmienie wypolerowanej grudy grafitu. Śpiewający Tadeusz Kwinta – tenor klasyczny, jak z najświetniejszych lat operetki, liryczny i czuły nawet w songach ponurych. Śpiewający Adrian Konarski – głos cienki, czysty i strzelisty tak, że tylko krok, może dwa kroki w górę, a wybrzmiałby sam legendarny Carlo Maria Michelangelo Nicola Broschi, zwany Farinellim - ostatni, co śpiewał tak wysoko. Jeszcze Halina Jarczyk na skrzypcach i na fortepianie Konrad Mastyło oraz Konarski. Czytając, śpiewając, grając - powtarzali, przywoływali, przypominali stare opowiastki Dymnego i jego legendarne pieśni z Piwnicy pod Baranami. Tak. Lecz co tak naprawdę przywołali ośmioma różnymi głosami, szeroko rozpiętymi pomiędzy gardłem prawie Farinellego a tonem gęstej ciemności? Jakie i jak kolosalnie rozpięte kolory i odcienie przypomnieli?

Sadzę angielską „Pieśni nad Pieśniami”? Cierpką sjenę paloną, czyli jasny brąz „Przeklętego człowieka”? Matowy heban „Siedmiu bestii moich”? Fikuśny pistacjowy kolor rymowanki „W samotności swojej sam”? Prosty, banalny beż „Miasta”? Groteskową żółć kanarkową małej prozy „Pies”? Slapstickowo dokazujący kolor majtkowy, czyli wyblakły i rozbielony róż odezwy „Wy, którzy macie pchły”? Malachitowy spokój delikatnego wyznania, prawie szeptu, zaczynającego się od słów: „Jesteś cała malowana słońcem”? Melancholię jaśminu, która tkwi w brzmieniach „Clowna”? Iście pensjonarski, trochę bezradny, trochę zawstydzony kolor pomarańczowy wierszyka „Róża”? Niepokojący karmin sensualnego „Opisu dziewczyny”? Te i jeszcze spiżowe, cynamonowe, bursztynowe, cyklamenowe, herbaciane odcienie reszty opowiastek rymowanych i białych, gwałtownych i delikatnych, atakujących i muskających, raniących i przynoszących ulgę, ołowianych i puchowych? Czy drugi Liszt zobaczył te kolory w wielu na głos podanych słowach Dymnego?

Nie dane mi jest barwne słyszenie. Z księgi kolorów nazwy wybierałem dla piękna ich brzmienia, ale też by jakoś pasowały do smaku fraz Dymnego. Możliwe, nawet pewne, że ktoś barwnym słyszeniem obdarowany zobaczyłby inne. Ale to nie szkodzi. W istocie bowiem tyleż o konkretne, pojedyncze barwy szło, co o barw tych nieludzko szerokie rozpięcie. Od bieli, po smołę, a pomiędzy – wszystko, pełne widmo światła. 11 lutego naprawdę dało się usłyszeć, dało się zobaczyć - właśnie to. Dymnego całego.

A później, o 13.30 – powrót do domu przez miasto całe, miasto teatru spłaszczającego, zwężającego, ukurduplającego. Czy muszę mówić, do jak topornie jednoznacznego banału sprowadza opinia powszechna życie Dymnego? Muszę dowodzić, w jak wąską szczelinę wciska się całą jego sztukę? I czy muszę dodawać, co sądzę o pierwszym i drugim? Jeśli człowiek w miarę normalny dowiaduje się, że czołowy teatralny reżyser polski młodego pokolenia doszedł do twardego wniosku, że „Uczta” Platona jest utworem wyłącznie o problemach dzisiejszej Polski – to człowiek taki nic nie musi mówić. Zupełnie nic. I zupełnie nic już nie musi sądzić.

Zobacz więcej na temat: Wiesław Dymny
Czytaj także

Niezapomniany lot

Ostatnia aktualizacja: 12.01.2018 16:00
Reszty dzieła Rubina nie warto opisywać, reszta bowiem nie jest na poziomie sceny miłosnego skalpowania, a już z pewnością nie na poziomie swobodnego lotu futerka. 
rozwiń zwiń
Czytaj także

Biedny Pepe el Romano

Ostatnia aktualizacja: 19.01.2018 17:00
Należało posłuchać Lorki. Nie w tym rzecz, że u niego Adela się wiesza. Rzecz w tym, że Lorka nie pokazuje wiszącego trupa, on tylko każe o nim mówić, i to niewiele, ot, ledwie kilka słów każe wyszeptać, a później długo milczeć.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Neandertalski chłopczyk

Ostatnia aktualizacja: 26.01.2018 17:55
Mówi. Jest mówieniem. Na pierwszy rzut oka, w słuchaniu naiwnym – oto krytyk teatralny przed nami. Tak. Lecz kiedy wsłuchać się odrobinę uważniej – przestaje być to oczywiste. Zaczynają się podejrzenia. Przychodzą pytania.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Tożsamość kalafiora

Ostatnia aktualizacja: 02.02.2018 14:25
Czy godzina Glińskiego jest jakimś cudem teatralnym? Da się jej coś zarzucić? Ależ – żaden to cud! Ułomności drobnych znalazłoby się kilka. Lecz cóż one znaczą i po co o nich prawić, skoro duch po tej godzinie teatralnej jest spokojny zupełnie?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Trzy ostatnie wizyty

Ostatnia aktualizacja: 09.02.2018 17:00
W innej bajce Szturc wyznaje: „Istota sztuki polega na ciągłym przelatywaniu tego samego kawałka”. Opowieść pani Tod stara jest jak świat, gdyż dotkliwość jest stara jak świat. Ale jest, wybrzmiewa. A to już coś. Więcej, niż gdyby była tylko cisza.
rozwiń zwiń