Kazimierz Jonkisz nie przepada za słowem "kariera". Woli mówić o jazzie jako "drodze dla twardych ludzi". - Jazz to muzyka dla twardzieli. To nie jest łatwa sprawa. Trzeba ją piekielnie kochać, żeby w niej wytrwać. Widzę to po moich uczniach. Wielu z nich w pewnym momencie odpuszcza, ucieka w inne gatunki, bo tam łatwiej o pieniądze, o stabilność. Ale jazz… jazz to miłość. Wielka miłość. Ja tę muzykę kocham i codziennie dziękuję Panu Bogu, że mogę ją grać. Że to właśnie ona jest w moim życiu. Bo grałem różne rzeczy, różne style, ale to jazz został ze mną na dobre - mówił na antenie Dwójki.
Czytaj także:
Jak harmoszka z czasów wojny zapaliła miłość do muzyki
Jubileusz to znakomita okazja to powrotu do najwcześniejszych doświadczeń muzycznych. - To wszystko zaczęło się od taty. Dużo jeździł, a podczas wojny gdzieś zdobył harmoszkę. Nie pamiętam już, czy od Niemców, czy od Ruskich, ale mieliśmy ją w domu przez dłuższy czas. Szybko się nią zainteresowałem, chwyciłem za instrument i od razu coś zaczęło mi wychodzić. Sam nie wiem, jak to się stało. Po prostu grałem. Wiedziałem, że tu trzeba pociągnąć, tu jest C, tu D, wszystko jakoś samo się ułożyło - mówił gość Andrzeja Zielińskiego.
- Tata pracował wtedy ciężko, 30 lat przepracował na dole, w kopalni Brzeszcze. Ale przy kopalni był Dom Kultury i tam właśnie wysłał mnie do ogniska muzycznego. Uczył mnie pan Józef Korczyk. Zawsze będę go dobrze wspominał. To on wprowadził mnie w świat muzyki: najpierw nuty, a potem już prawdziwa gra na akordeonie - dodał artysta.
Od bębnów do ołtarza. Kazimierz Jonkisz wspomina koncert z Markiem Grechutą
Kazimierz Jonkisz współpracował przez wiele lat z Markiem Grechutą. Jest też z nim związany "na papierze". - To w ogóle ciekawa historia. Wszystko zaczęło się podczas koncertu w Bielsku-Białej, w Domu Muzyki. Pamiętam, że miałem wtedy problem ze stopą przy bębnach – coś się zablokowało, potrzebny był ślusarz, młotek, cokolwiek. Strasznie się z tym męczyłem.
I nagle podchodzi do mnie kolega, że w siódmym rzędzie siedzi przepiękna dziewczyna. Ja mu na to: "Daj spokój, człowieku, zaraz zaczynam koncert, to nie czas na podziwianie dziewczyn".
Ale on bardzo nalegał. No więc poszedłem. Spojrzałem: i rzeczywiście, przepiękna dziewczyna. A jak się później okazało… to była moja przyszła żona. Wtedy jeszcze moja była narzeczona. Mieliśmy wcześniej przerwę w relacji. Właśnie dzięki temu koncertowi, dzięki Markowi Grechucie, znowu się spotkaliśmy. Nasz związek trwa już 51 lat - wspominał w audycji Kazimierz Jonkisz.
Marek Grechuta był też świadkiem na ślubie kolegi. - To była niezła sensacja w moich rodzinnych Wilamowicach. Ja się tam urodziłem – piękne miasteczko, z rynkiem, klimatem. I nagle pojawia się Marek Grechuta na naszym ślubie. Ludzie stali przed Urzędem Stanu Cywilnego, wszyscy chcieli zobaczyć "tego Grechutę" - mówił.
***
Tytuł audycji: Café "Muza"
Prowadzenie: Andrzej Zieliński
Gość: Kazimierz Jonkisz
Data emisji: 9.11
Godz. emisji: 10.00