W zbożu siła

Ostatnia aktualizacja: 15.08.2023 16:00
Wciąż jeszcze trwają żniwa, po wsiach można poczuć zapachy słomy i zboża, usłyszeć warkot kombajnu. A kiedyś był to dźwięk sierpa...
Audio
Perepełycia we wsi Toporky koło Kleszczel
„Perepełycia” we wsi Toporky koło KleszczelFoto: Mariana Kril

Perepełycia – obrzęd zakończenia żniw na Podlasiu

Pod koniec żniw na Podlasiu wiązano ostatni snop, który nazywano „Perepełycią”. Snopy dekorowano kwiatami, jarzębiną, śpiewając przy tym pieśni. Właśnie po ustawionym, udekorowanym snopku zboża poznawano, że gospodarz danego pola zakończył już żniwa. Na koniec wszyscy pomagający przy żniwach spotykali się na wspólnym poczęstunku. Dziś o obyczaju perepyłyci wciąż pamięta wiele osób.

Jak w tym roku stawiano „Perepełyciu” we wsi Toporky koło Kleszczel

To już siódmy rok z rzędu, jak mieszkańcy Kleszczel odtwarzają obrzęd „stawiania Perepełyciu”. Podtrzymują symboliczne aktywności – koszenie sierpem, śpiew i wspólny posiłek. Robią to zanim na pole wyjadą kombajny – wtedy nie byłoby już czego kosić.

Wielu z mieszkańców pamięta jeszcze, jak sami kosili sierpem, kosami czy konną kosiarką. Nina Jawdosiuk, śpiewaczka z Dobrowody, obecna na perepyłyci opowiadała nam, jak dokładnie przygotowywano „przepiórkę” (bo tak po polsku nazywa się rzeczony snopek). Wokół przepiórki-perepełyci pieliło się, a w środku wyrywano zboże – tam kładło się płaski kamień, na nim kawałek płótna, a na płótnie – chleb.

- Mówiło się, że to dla zajączka. Żeby zajączek zjadł. Niektórzy mówili, że brali ten chlebek, żeby dzieciom dawać, żeby zęby ich nie bolały – mówiła inna rozmówczyni.

- To nawet jak już kosiarkami koszono, perepełycia musiała być! I to przy drodze. Dwie garście tego zboża zostawało się. W środku tylko wyrywano, żeby kamyczek położyć.

 

Co powinno znaleźć się w wieńcu na Matki Boskiej Zielnej?

Maria Bienias z Woli Koryckiej na mazowiecko-lubelskim pograniczu uraczyła nas gawędą o zwyczajach związanych ze świętem Matki Boskiej Zielnej. To dzień do dziś bardzo poważany na wsi.

- Już, jak się kosiło na polu, to jak tata znalazł taki piękny kłos żyta, piękny kłos pszenicy, to zawsze mówił do mamy: „weź ten kłosek do ziela, żeby takie najładniejse Matce Boskiej podarować”. Toteż do takiego ziela to były najpiękniejsze kłosy z pola: uowies, zyto, psenica, jęczmień, gryka. Nawet się brało gałązko prosa, bo ludzie sieli proso na kasa. I rzepak – na olej. To wszystko musiało być poświęcone. Żeby z każdego zboza do tego ziela było przyłożone…

Ale zboża to nie wszystko Do bukietu na zielną trafiały też burak, marchew, groch, ogórki. A samo „ziele” robione było na niewielkiej główce kapusty – obkładało się ją dookoła najpierw zbożem, potem warzywami. Obowiązkowo musiał znaleźć się w nim orzech laskowy. „Bo jak się kapustę kwasi, to się te orzechy poświęcone wrzuca do beczki na dn i się kapusto udarzy. Nie będzie robić się miętko. I nie będzie pliśnieć.” – tłumaczyła Maria Bienias. Dodatkowo – gałązka czerwonej kaliny zielnej. Każdy wsadza ją do ziela. I sakłak (szakłak pospolity, Rhamnus cathartica). Niewielkie drzewko, najważniejsze ziele, z którego wije się również wianki na oktawę Bożego Ciała. Mama śpiewaczki zawsze powtarzała: „Sakłak, dziewco zawse musis, bo to jest takie ważne zielę”. Na koniec jeszcze kwiaty – astry, georginie.

- Takie ziele to cięzkie i duze. Ja takie do dzisiaj robię. Nie jakieś trzy gałązecki. I potem to jest okręcone złotkom albo syrokom wstążkom. I jesce mama kazała zawse, takie puchate kociuski rosną na bzysku, żeby to zawse było.

„Przez to się urodzi!”, mówiono na wsi, wkładając poświęcone w „zielu” ziarna zbóż do ziaren, które sadziło się w kolejnym sezonie.

Obowiązywała też specjalna dieta. Już w przeddzień święta – tzw. diliję – poszczono. „Bo Matka Boska Zielno to jest duże święto”, tłumaczyła Bienias.


Dożynki na Ziemi Pszczyńskiej

Do tego posłuchaliśmy o dożynkach na Górnym Śląsku, a dokładnie na Ziemi Pszczyńskiej w opowieści Alojzego Lyski i Franciszka Ścierskiego z Bojszów.

- Ziemia Pszczyńska jest regionem bardzo bogatym, jeśli chodzi o sferę ducha. Każda pora roku, prace gospodarskie, obrosłe są różnymi zwyczajami. Tak, jak myślmy to zapamiętali, w okresie powojennym było to wielkie święto i długo się do niego przygotowywano – opowiadał Alojzy Lyska. – Starostowie dożynek na bryczce, za nimi banderia konna…

- Za nimi jechał cały korowód z rekwizytami, które przedstawiały jak wyglądały rozmaite roboty na gospodarce: sieczenie, młócenie, fachlowanie… może nie wszyscy rozumieją, co to znaczy „fachlować”. U nas na „fachel” to po polsku się gada „wialnia”. To wszystko się wiozło na przyczepach na rolwagach, koniami… – opowiadał Franciszek Ścierski. – Na rolwadze to cała kuźnia jechała! Kowal kuł! Była kuźnia polowa. Przy kowadle to dwóch stało. To wszystko był pokazywane. I kiedyś to wszystko koniami ciągli. A teraz to traktorami.

Dożynkowe zabawy na Górnym Śląsku

Starostą dożynkowym zostawał najlepszy gospodarz, taki co mógł świecić przykładem, jak tłumaczył Ścierski. Cały korowód wjeżdżał w końcu do parku, gdzie czekał już postawiony na sztorc okorowany drąg świerkowy. Zaś na jego szczycie – trochę kiełbasy lub tyta bombonow (torebka cukierków) – nagroda dla tego, kto wespnie się na pal. Drugą popularną zabawą był bieg w miechach (workach), na zwycięzcę także czekała nagroda. Całą dożynkową zabawę – a nasi rozmówcy wspominają ją jako wielkie święto – wieńczyła potańcówka.

***

Tytuł audycji: Źródła 

Prowadził: Piotr Kędziorek

Data emisji: 15.08.2023

Godzina emisji: 15.15