Mety ze żniw
Pierwszy przykład. 1980 rok, upał jak holender, szczyt żniw. Przecież ja widzę, nie jestem ślepy, tylko nie rozumiem jakie to ma związki przyczynowo-skutkowe. Jadę. Szukam Kapeli Metów. Wiedziałem tylko, że wieś Glina. Trafiłem w końcu do tej Gliny, zmęczony jadę – chałupa zamknięta, nikogo. Otwarte wrota stodoły, idę, pytam, a gdzie są Mety? A, pojechali do żniw. Jasne, żniwa są! Siedzimy pod tą chałupą ze dwie godziny, w końcu, już tak pod wieczór, jedzie furmanka i siedzą wszystkie Mety. Cała kapela Metów siedzi – zmęczeni, umorusani, okurzeni tym pyłem żniwnym. Wtedy zrozumiałem, że jestem kretyn. Jak można w szczycie żniw przyjeżdżać?? W końcu pyta pan Józef, po coście przyjechali. Bąkam coś, żeby z twarzą wyjść, że rozumiem, że umęczeni, bo tam te żniwa od świtu...
- A wie pan, pan poczeka. Umyjemy się, coś zjemy i panu zagramy.
I rzeczywiście oporządzili się, pani Ania, kochana, coś tam upichciła. I oni zagrali. To były jedne z pierwszych chwil, kiedy ja słyszałem taką prymarną grę bez bębna! Byłem głęboko poruszony. Takich przeżyć nie miałem wiele. Może dwa-trzy razy w ciągu tych 40 lat badań. Tak się zaczęła nasza przyjaźń
Józef konia pasie
Józef Lament, świetny skrzypek w Radomskiem. Pan Józef umówił się ze mną, to znaczy – ja się z nim umówiłem. I on mi uciekł. Uciekł, bo nie chciał nagrywać. Pojechałem do jego domu. Pytam się córki, gdzie jest ojciec. A poszedł kunia paść. A gdzie? A tam, ja wyślę chłopaka, to zaraz panu powiem. Pojechał chłopak rowerem – nie ma, nie ma – wraca. I ja pytam: wróci? Nie wiem. A co mówił? A, mówił, że na lewe ucho gorzej słyszy.
Ale myślę sobie – nie daruję! Bo moim takim przykazaniem było, że etnografia jak saper – jak nie teraz, to nigdy! To rzeczywiście jest prawda! No więc wsiadam w tego trabanta, a tam takie płaskie łąki za tą wsią nic nie ma naprawdę płasko bałem tego i stoi samotny koń i… nie ma pana Józefa.
***
Tytuł audycji: Źródła
Prowadził: Andrzej Bieńkowski
Data emisji: 7.05.2024
Godzina emisji: 15.15