Osiem lat to w pędzącej współczesnej kulturze prawie wieczność. Tylko że Yasmine Hamdan nigdy się nie spieszyła, nigdy nie była „dostarczycielką treści”. Gdy rozpadł się Soapkills, jej duet z Zeidem Hamdanem, w 2005 roku, przeniosła się do Paryża. Tam zaśpiewała w efemerycznym projekcie YAS i zamilkła na kilka lat. Swój solowy debiut – nagrany z Markiem Collinem z Nouvelle Vague – wydała w 2012 roku, a jako „Ya Nass” w zmienionej wersji ukazał się rok później. Przez kolejne pięć lat zbierała piosenki, które wypełniły „Al Jamilat”. Oba albumy są – tak zwyczajnie – piękne, pełne czułości, ale i smutku. Yasmine śpiewała ody do swojego rodzinnego Bejrutu, który do dziś nie może otrząsnąć się z doświadczenia wojny domowej, śpiewała wiersze rewolucyjnego palestyńskiego poety, Mahmuda Darwisza.
W czasie jej ostatniej długiej przerwy zmieniło się wszystko, ale tak naprawdę nie zmieniło się nic. Liban cały czas jest pogrążony w permanentnym kryzysie, który zdaje się nie mieć końca. W samym środku pandemii Bejrut spustoszyła eksplozja w porcie, która zabiła ponad 200 osób, a z domów wygnała 200 tysięcy. Cztery lata później powróciły koszmary z czasów wojny domowej – kraj po raz kolejny najechały wojska Izraela, w Gazie od roku trwało ludobójstwo. Yasmine urodziła się rok po rozpoczęciu bratobójczych walk w Libanie, konflikt wygasł, gdy przyszła artystka kończyła 14 lat. Wojna naznaczyła całe pokolenie Libańczyków, od jej zakończenia mija w tym roku 35 lat, a nadal można spotkać jej ślady w całym kraju. I o tym wszystkim Hamdan śpiewa na „I Remember I Forget”.
Świat wyłaniający się z tekstów śpiewanych przez Yasmine – większość napisała sama, jeden z palestyńskim poetą Anasem Alailim, inny to tradycyjna szyfrowana palestyńska pieśń jeszcze z czasów osmańskich, w kilka innych wplata tradycyjne strofy – to świat braku. Braku bezpieczeństwa, braku pewności, braku wytchnienia, braku cielesnego kontaktu. Jedyne, czego w nim jest za dużo to przemoc i śmierć. Ucieczką może być tylko zapomnienie, ale czy ono jest rozwiązaniem? Zastanawia się nad tym w utworze tytułowym, ale nie daje prostych odpowiedzi. Czy bez zapomnienia, puszczenia w niepamięć krzywd da się iść naprzód? Czy zapominając ich zapominamy o tych, którzy ich doświadczyli? Czy tylko zapomnienie jest nadzieją na spokój? „Zapamiętuję, by zapomnieć. Zapamiętuję i zapominam” – śpiewa w nim. W „Daya3” wprost przyznaje „nikt nie jest bezpieczny, nikt nie jest ocalony”. Choć nie ma nadziei, to świat, w którym przyszło żyć, w którym trzeba przetrwać. Z uporem i pogodną rezygnacją nie dać się rozpaczy. O tym jest „The Beautiful Losers”, o ludziach, którzy nie potrafią się poddać, jeden z najbardziej poruszających fragmentów albumu.
Yasmine Hamdan - I remember I forget
„Hon” i cały album rozpoczyna się od powoli narastającego dźwięku syntezatorów, które zmieniają się w syreny alarmowe, zapowiadającego tragedię, rozpad świata. Napięcie staje się nie do zniesienia, aż do wybuchu. Łączą się w nim tradycyjne perkusjonalia ze świdrującymi syntezatorami, delikatnie pulsującym basem i lutnią oud. Do współpracy z Yasmine wrócił Marc Collin, a ja słyszę w tym albumie pokrewieństwo z eksperymentalnym składem Oiseaux Tempetes i przede wszystkim z Jerusalem in My Heart Radwana Ghaziego Moumneha, dekonstruującego lewantyńskie tradycje. Tę bliskość słychać przede wszystkim w opartym na tradycyjnej pieśni „Shmaali” z hipnotyczną partią syntezatorów będącą pomiędzy ekwilibrystyką Rizana Sa'ida, byłego klawiszowca Omara Souleymana, a właśnie mrokiem Moumneha. Gra na nich francusko-wietnamski multiinstrumentalista Cong Minh Pham. Utwór tytułowy prowadzi gitara przywodząca na myśl pustynny blues Tuaregów, ale bardziej nerwowa. W dwóch fragmentach Hamdan wpuszcza do tego świata trochę bladego słońca – to „Shadia”, bolesna miłosna piosenka i „The Beautiful Losers”, oba mogłyby znaleźć się na „Al Jamilat” – to tylko wyjątki, muzyka na trzecim albumie artystki jest duszna, opresyjna, wdrapująca się pod czaszkę, swędząca. Wibrujące syntezatory ślizgają się ćwierćtonami, pojawiająca się co jakiś czas oud, frazy brane z tradycyjnych piosenek – Hamdan i Collin zgrabnie łączą lewantyńską tradycję z lekko eksperymentalną elektroniką. Choć to album mroczny, nie zapominają o melodiach, którym dają wybrzmieć w oszczędnych aranżacjach. W tym smutku kryje się niezwykłe piękno. Jego nośnikiem jest przede wszystkim głos Yasmine. Aksamitny, zmysłowy, wspaniale matowy i ciepły. Jeden z najniezwyklejszych na współczesnej scenie, nie tylko arabskiej.
„I Remember I Forget” jest świadectwem artystycznej dojrzałości, zaangażowania i wiary nie tyle w moc muzyki, ale w to, że mimo wszelkich przeciwności warto próbować zmienić świat, nie zgadzać się na zastane okrucieństwo. Świadectwem odważnym i poruszającym.
Michał Wieczorek
Yasmine Hamdan
„I Remember I Forget”
2025
Ocena: 4,5/5
***
Więcej recenzji - w naszym dziale Słuchamy.