Radiowe Centrum Kultury Ludowej

O zaletach plebiscytów

Ostatnia aktualizacja: 04.04.2019 10:45
Radiowe Centrum Kultury Ludowej ogłosiło wyniki plebiscytu na najlepsze płyty ostatniego ćwierćwiecza. Oczywiście ważne, kto wygrał, ale równie istotne jest chyba coś innego.
Plebiscyt 25 na 25 towarzyszył jubileuszowi 25-lecia istnienia Radiowego Centrum Kultury Ludowej
Plebiscyt 25 na 25 towarzyszył jubileuszowi 25-lecia istnienia Radiowego Centrum Kultury LudowejFoto: mat. pras.

Pojawienie się tego typu zabawy w przestrzeni publicznej zawsze wiąże się z jakimś ryzykiem ze strony organizatorów – i przewidywalną niejednoznacznością reakcji uczestników. Oczywiście pierwszym, chyba całkiem naturalnym odruchem głosujących jest prześledzenie listy zakwalifikowanych albumów. Odruchem drugim – jakżeby inaczej – najczęściej natychmiastowe dojmujące poczucie braku na liście któregoś z ulubionych krążków. A potem pojawia się cała masa odkryć: że za dużo nowych tytułów albo za dużo starych, że w ogóle nie te płyty albo nie ci artyści…


plytypolska.jpg
Buena Vista Social Club i Tęgie Chłopy na szczycie

Przyznam, że kiedy na kilka dni przed opublikowaniem zestawu płyt na stronie internetowej padia dowiedziałem się przypadkiem, że taki pomysł się pojawi, postanowiłem zweryfikować własne wyobrażenia o folkowej fonografii i – przynajmniej w kontekście polskich wydawnictw – porównać moje przewidywania z tym, co zaproponują dziennikarze RCKL-u. Okazało się, że wobec przygniatającej większości tytułów moje prognozy były słuszne. Zanim jednak wybrzmi z tych rozważań protekcjonalny ton, że „ludzie z RCKL się znają”, albo – tym gorzej – nuta błogiego samochwalstwa, pospieszę z wyrażeniem przekonania, że pewne wybory są chyba jednak oczywiste. Albo inaczej: że pewne albumy mają dla polskiej sceny tak kluczowe znaczenie, że nie sposób ich pominąć w poważnej debacie. 

Pewnie nieco mniej trafnych miałbym przewidywań w odniesieniu do płyt zagranicznych, ale też w świecie było w minionym ćwierćwieczu wielokrotnie więcej kandydatek. I tu przyznam się sam do opisywanego wcześniej grzeszku. Chętnie bym coś do opublikowanej listy dopisał. Brakuje mi np. pierwszej płyty szwedzkiego tria Triakel, „Clychau Dibon” Catrin Finch i Seckou Keity, „Aindy” Madredeus, „Last Prophet” albo „Night Song” Nusrata Fateha Ali Khana, którejś z płyt Toumaniego Diabaté, Marii Kalaniemi albo duetu Ballaké Sissoko / Vincent Segal… Wstrzymuję tę wymieniankę, bo na myśl nasuwa się niebezpiecznie wiele kolejnych tytułów, a moim zamiarem nie jest recenzowanie radiowej listy ani omawianie jej ewentualnych braków. Zwłaszcza że dopisując do niej kolejne tytuły, należałoby usunąć któreś z już obecnych – liczby zwiększyć się wszak nie da, co hasło „25 na 25” wystarczająco uzasadnia.

Poprzestańmy na stwierdzeniu, że zestaw wybranych krążków jest – moim zdaniem – w pełni reprezentatywny i zawiera rzeczywiście ważne tytuły. Istotniejsze w tym miejscu wydaje mi się co innego, a mianowicie potraktowanie tej zabawy jako pretekstu do sięgnięcia pamięcią wstecz i przypomnienia sobie tylu ważnych nagrań (i tylu ważnych przeżyć), uświadomienie sobie, jak wiele się w nas i wokół nas w tym czasie wydarzyło.

W przypadku polskiej muzyki folkowej te minione 25 lat było czasem jej prawdziwego zaistnienia, okrzepnięcia i rozwoju, słowem: w tym czasie wydarzyła się większość tego, co dla tego nurtu ważne.

Bo przecież – jakkolwiek nie lubię wypowiadać się w pierwszej osobie liczby mnogiej – wolno założyć, że mówimy tu jednak o pewnym wspólnym, zbiorowym i bardzo szczególnym doświadczeniu. I dlatego, że minione ćwierćwiecze było, ogólnie mówiąc, dojrzewaniem, wzrastaniem każdego z nas, odnajdywaniem muzycznych ścieżek. I dlatego, że zarówno owo słynne „wejście do Europy”, jak i późniejszy (niewyobrażalny wcześniej) rozwój technologiczny, pozwoliły nam poznać mnóstwo twórczości, która dawniej nas omijała. No i wreszcie: trudno pominąć fakt, że – w przypadku polskiej muzyki folkowej – te minione 25 lat było czasem jej prawdziwego zaistnienia, okrzepnięcia i rozwoju, słowem: w tym czasie wydarzyła się większość tego, co dla tego nurtu ważne (chociaż oczywiście, pamiętajmy, że już wcześniej były choćby Osjan, Kwartet Jorgi, Mikołajki Folkowe i parę innych okoliczności).

Tego typu zestawienia są też hołdem oddanym płycie jako nośnikowi. Zamknięta czasowo, koncepcyjnie, czasami wręcz narracyjnie przygoda z muzyką, pomieszczoną na namacalnym nośniku z okładką jest czymś zupełnie innym niż konfrontowanie się ze zbiorem cyfrowych plików w internecie.

Warto było zatem ów radiowy zestaw płyt potraktować jako rodzaj (powiedzmy nie obligatoryjnego, ale fakultatywnego) przewodnika albo impuls do zatrzymania się w biegu i spojrzenia wstecz. Okaże się wówczas, że w muzyce folkowej tego czasu – w każdym razie w tym jej wymiarze, o którym chcemy tu mówić i który chcemy pamiętać – wydarzyło się zdumiewająco wiele świetnych rzeczy, które można nazwać i wskazać palcem (a dla których poszczególne pozycje na radiowej liście są tylko przyczynkami, przykładami). Przydarzyło nam się wiele potężnych przeżyć. Swoją drogą (choć to na pozór kwestia trzeciorzędna) tego typu zestawienia i podsumowania są też hołdem oddanym płycie jako nośnikowi. Zamknięta czasowo, koncepcyjnie, czasami wręcz narracyjnie przygoda z muzyką, pomieszczoną na namacalnym nośniku z okładką (CD czy LP) jest jednak – upieram się – czymś zupełnie innym niż konfrontowanie się ze zbiorem cyfrowych plików „zawieszonych” w internecie albo z niego pobranych.

Jest wreszcie i jakaś mądrość w takim „zorganizowanym”, zbiorowym spojrzeniu wstecz. Może i powinno ono nauczyć czegoś każdego z nas. Mówił niedawno temu na antenie radiowej Dwójki Wojciech Pszoniak o tym, że „największą wartością sztuki jest ciągłość”, że artysta i chyba każdy człowiek powinien „mieć świadomość tego, co było przed nim i co będzie po nim”. Wybitny aktor opowiadał oczywiście o teatrze, ale przecież jakże te spostrzeżenia są bliskie muzyki, zwłaszcza tej, która tradycję ma za fundament.

Puentą dla tych rozważań niech będzie skromne spojrzenie ku przyszłości. Jeśli bowiem na zaplanowanym w Poznaniu na ostatni weekend kwietnia (niefolkowym) festiwalu Spring Break ma odbyć się koncert projektu (to niestety chyba odpowiednie słowo) Provinz Posen, to wiem, że nie dzieje się to przypadkiem, że nie wzięło się znikąd. Provinz Posen to, według zapowiedzi, propozycja muzyków znanych z zespołów Muchy czy Afro Kolektyw łącząca elektronikę z muzyką źródeł. Na płycie, przygotowanej przez artystów, usłyszymy też m.in. Jerzego Mazzolla, Dagmarę Gregorowicz i Malwinę Paszek oraz muzyków Filharmonii Folkloru w Zbąszyniu.

Nie, to pewnie nie będzie przedsięwzięcie folkowe, ale coś takiego jeszcze niedawno budziłoby wielkie zdumienie. Ćwierć wieku temu byłoby zdaje się (w Poznaniu?) niewyobrażalne. Dziś twórczość tradycyjna lub tradycją inspirowana staje się całkiem naturalnym natchnieniem dla artystów z różnych stron muzycznego świata. I to ważne. Nawet jeśli nie ma pewności, czy ktoś będzie pamiętał o płycie Provinz Posen za następnych 25 lat.

Tomasz Janas

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

To, co zachwyca nawet Elvisa

Ostatnia aktualizacja: 07.02.2019 09:18
„Nie znam tytułu piosenki, która za mną chodzi, ponieważ usłyszałem ją w filmie już kilka tygodni temu..."
rozwiń zwiń
Czytaj także

Czego nie słychać u Fryderyka

Ostatnia aktualizacja: 07.03.2019 09:55
Wizerunek muzyki folkowej, jaki kreuje najpopularniejsza wciąż nagroda w polskim światku muzycznym, wydaje się być daleki od rzeczywistości.
rozwiń zwiń