Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Hejnał i strzała

Ostatnia aktualizacja: 10.09.2020 09:51
Było to w czasach, kiedy – jak to w jednej z rozmów z Piotrem Kędziorkiem powiedziała członkini zespołu Babooshki – „jeszcze nie trzeba było myć rąk”, a przynajmniej nie trzeba było przy tym używać płynu odkażającego, ba!, można było swobodnie gdzieś pojechać czy polecieć, a nawet wyprawić się konno.
Trębacz na wieży Bazyliki Mariackiej w Krakowie gra hejnał, 2015 rok.
Trębacz na wieży Bazyliki Mariackiej w Krakowie gra hejnał, 2015 rok.Foto: Shuttrstock/paparazzza

W jej intencji akcja ta miała stać się – niejako odwracając pierwotny kontekst tatarskiego najazdu – symbolem kontaktu, przyjaźni, pokoju.

Tak właśnie zrobiła pewna niestrudzona Włoszka, która przejechała w siodle 6 tysięcy kilometrów z Mongolii, tylko po to, by przywieźć „tatarską” strzałę do Krakowa i przy dźwiękach hejnału mariackiego przekazać ją strażakom-trębaczom.

Hejnał (mariacki) i strzała (tatarska) są ze sobą zrośnięte nierozdzielnie. Nie ma Polaka, który by potrafił jedno od drugiego oderwać – wysysamy to chyba z mlekiem matki. Niedawny wyczyn Paoli Giacomini ową więź jeszcze umocnił: przewiozła ona konno „tę”, zamówioną specjalnie u mongolskiego rzemieślnika, strzałę, by po ponadrocznej wędrówce w siodle przez eurazjatycki lasostep wręczyć ją na krakowskim Rynku władzom miasta, które z kolei powierzyły ją strażakom. W jej intencji akcja ta miała stać się – niejako odwracając pierwotny kontekst tatarskiego najazdu – symbolem kontaktu, przyjaźni, pokoju. Mongolskie konie (dwa, bo jeden juczny) znalazły się wreszcie w obrębie murów miasta, a tłumek turystów przyjął brawami tę poprawioną wersję historii. Czasopismo Polska Sztuka Ludowa – Konteksty, które niejako patronowało tej wyprawie, zorganizowało stosowną sesję poetycko-muzyczno-akademicką, dokumentacja całej wyprawy jest w opracowaniu i wszyscy umocniliśmy się w przeświadczeniu, że legenda hejnału, tatarskiej strzały i Lajkonika to echo dziejowej prawdy. Opowieść, mythos, została – mimo daleko posuniętego przetworzenia – potwierdzona i utrwalona przez rytuał, święto, performance.


Nie jestem tropicielem pogromcą krakowskich mitów, ale nigdy dość przypominania, że literacka mistyfikacja, choćby miała swój urok, podlega jednak akademickiej weryfikacji. Zakwestionujmy zatem i ten hejnałowy pewnik, podnosząc dwie okoliczności. Po pierwsze najwcześniejszy znany nam przekaz na temat związków hejnału i tatarskiej strzały ma lat ledwie 90. Pochodzi on z książki amerykańskiego autora dla młodzieży, Erica Kelly’ego, który odwiedził Polskę, i taką właśnie historię hejnału usłyszał z ust pewnej krakowskiej damy. Żadne wcześniejsze przekazy tej legendy nie zostały nigdzie utrwalone, a ich wysyp nastąpi dopiero po publikacji The Trumpeter of Krakow w 1929 roku. Najwyraźniej „co Jankes wymyśli, to Polak polubi”.

Czy to Aniela Pruszyńska wymyśliła to, co opowiedziała amerykańskiemu pisarzowi, czy tylko przekazała fantazję rodzinną – nie wiemy. Byłażby ową nieznaną „siostrą Szekspira”?

I tu trop urywa się, a raczej urywałby, gdyby nie to, że znamy nazwisko owej krakowianki, Aniela Pruszyńska, i datę 1929. Pozostając przy tym właśnie nazwisku, możemy dokonać pewnego znacznego przeskoku – nie do Mongolii wprawdzie, ale w tamtą stronę – do środkowoazjatyckiego miasta, w którym inny Pruszyński z Krakowa, Ksawery (pisarz, reporter, aktywista) ulokował akcję swego intrygującego opowiadania Trębacz z Samarkandy.

Autor-narrator trafia do niej w roku 1943 jako żołnierz korpusu generała Andersa i zanim opuści ZSRR w drodze do Iranu i dalej, na południowe fronty wojny, zanotuje tam fascynujący przekaz. Oto miejscowi – Tadżycy, Uzbecy, Kirgizi – przekazują sobie historię ciążącej nad nimi wyroczni. Opowiadają, że przed wiekami, w czasie tatarskich pochodów, jakiś ich rodak ustrzelił z łuku trębacza z pięknego i bogatego – jak sama Samarkanda – miasta w Lechistanie. A że ten trębacz zwoływał akurat hejnałem ludzi na modły, jego zabójstwo było – także dla wyznawców islamu – świętokradztwem, co zaowocowało klątwą, która spadła na całą krainę rodaków owego zabójcy: ma ona pozostawać w upadku aż do czasu, kiedy jakiś ziomek zabitego hejnalisty nie odegra na placu przed grobem Tamerlana owego niefortunnie przerwanego hejnału.


Miał Ksawery Pruszyński niewiarygodny talent do uprawdopodobniania sugestywnym słowem rzeczywistości piękniejszej niż prawdziwa. Jego inne opowiadanie, Karabela z Meschedu, przedstawia przecież postać prowincjonalnego antykwariusza tak wiarygodną, piękną i smakowitą, że chciałoby się natychmiast jechać do Suwałk, by choć liznąć tam pamięci o nim, a potem zaraz do irańskiego Meschedu, by szukać śladów owej karabeli.
Ale na razie jesteśmy w Samarkandzie i szukamy tam placu przed mauzoleum Tamerlana. Niestety, konfrontując to miejsce z lekturą Trębacza, można odnieść wrażenie, że Pruszyński w Samarkandzie nie był, a przynajmniej, że niewiele z niej zapamiętał. Oto bowiem lokuje przed owym mauzoleum „centralny plac miasta” – to tam korpusowi trębacze mieli odegrać hejnał.

A przecież tak naprawdę nie mogło tam być żadnego placu, a jedynie labirynt gęstej zabudowy – glinobite lepianki, dopiero współcześnie usunięte. By dodać ton groteski powiedzmy jeszcze, że władza radziecka tam właśnie pobudowała kombinat spirytusowy (dziś już nieistniejący), z oczywistą intencją skompromitowania Tamerlanowej wielkości przez nieczysty dla muzułmanów alkohol. Znacznie prawdopodobniejsze byłoby umieszczenie akcji w którymś z naprawdę ważnych placów – na rynku nieopodal mauzoleum Bibi Chanum albo przed słynnym Registanem; oba one położone są w zupełnie innej części miasta.

W jeszcze jednym miejscu poniosła autora-narratora fantazja: kiedy zapewnia nas, że „tak wierzą [w fatum tatarskiej strzały] wszystkie ludy mongolskie od Tiań Szaniu po brzegi Morza Kaspijskiego”. Tu już nie mogę milczeć – badaczom tradycji tamtych obszarów żaden taki przekaz naprawdę nie jest znany.

Powróćmy do Krakowa A.D. 1929. Czy to Aniela Pruszyńska wymyśliła to, co opowiedziała amerykańskiemu pisarzowi, czy tylko przekazała fantazję rodzinną – nie wiemy. Byłażby ową nieznaną „siostrą Szekspira”? Ja jednak obstawiam Ksawerego – trochę wprawdzie za młody, bo dopiero studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale na pewno miał po temu dość i zmysłu historycznego, i wyobraźni. Zostawił nam poszlakę – aluzję w tytule: jego Trębacz z Samarkandy jawnie nawiązuje do amerykańskiego The Trumpeter of Krakow; o przypadku nie może być mowy, skoro bohaterem jego opowiadania nie jest jeden trębacz, a cała orkiestra korpusowych muzykantów.
Najwyraźniej zatem, jeśli nawet to nie on sam legendę hejnału mariackiego stworzył, to ten rodzinny przekaz uzupełnił o piękny sequel. Szkoda tylko, że nie przyjął się on w Azji Środkowej z mocą porównywalną do naszej, krajowej wersji – no cóż, z minaretów nie grywa się hejnałów.

Jerzy S. Wasilewski

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.