Radiowe Centrum Kultury Ludowej

„Żydowica”

Ostatnia aktualizacja: 24.11.2022 09:00
Autobus zatrzymał się dokładnie w środku rynku. Pojechałem tam trochę na wariata, nikt mi nikogo nie polecił, nie byłem z nikim umówiony. Po raz pierwszy w tym miasteczku.
Grupa chasydzka
Grupa chasydzkaFoto: NAC

Stanąłem jak wiatrowskaz, rozglądając się wokół i szukając sklepu spożywczego, a może też przy okazji kogoś do zagadnięcia. Kiedy ludzie z autobusu zdążyli się rozejść, a na następny nikt nie czekał, zrobiło się pustawo i zauważyłem rząd kilku ławek z rodzaju tych, które w czasie pogody nie mogą być wolne. Zagadnąłem oczywiście najstarszego jegomościa, który siedział sam i po krótkiej chwili ciszy, akurat na kilka bystrych spojrzeń, usłyszałem bezceremonialne „Siadaj Pan”.

 

Rozmowa od razu zaczęła się kleić, bo J. miał dobrą, szczegółową pamięć, był osobą otwartą, a zarazem konkretną i zasadniczą. Miałem zamiar wypytać też o Żydów, ale temat pojawił sam.

Była piekarnia przed wojną?

Żyd miał piekarnię.

To ile chleba piekł?

Żyd wcale nie piekł dużo, bo przeważnie każdy sam sobie w domu piekł, w każdym domu był piec. Tylko tacy mniej więcej urzędnicy i Żydzi tacy, co nie piekli, to kupowali.

A dużo tu w ogóle Żydów mieszkało?

To można policzyć: tu był jeden dom, tu drugi, trzeci… zaraz policzymy…

J. liczy siedząc przodem do centralnego budynku na rynku, twarzą na zachód, od swojej lewej strony z tyłu do prawej, później w górę i do lewej znowu.

... trzydzieści jeden budynków było żydowskich.


Dalej opowiada o żydowskim tartaku, ichnich masarzach zwanych cyrulikami, o tym jakie zwierzęta bili, w jaki sposób i co Żydzi mogli jeść. „Jak zabił ciele, to im nie wolno było tyłu jeść, tylko przód, to tył już sprzedawali naszym i jak sobie zamówił u niego, to do domu przyniósł, na zawołanie”. Opowiada o żydowskich świętach Kuczki i Trąbki, że czasem im manna z nieba leciała i jak wylizywali talerz wtedy, postawiony na tę mannę w takim specjalnym domku bez dachu na polu. I o tym, że raz jeden taki wrzucił zdechłego kota w kuczkę i kot wpadł przez gałęzie jodły do środka. Oni stali akurat przy stole i się modlili. Jaki giewałt był wtedy.

To tak dla żartu? pytam

A bo ja wiem? Niby żarty żartami, ale zrobili im krzywdę.

− Przykro im było.

− No jak nie.

Pokazuje gdzie był kirkut i gdzie mieli bóżnicę jedną i drugą, obydwie drewniane, bo całe miasteczko było drewniane. Ale macewy były kute, kamienne i jeden taki, wiadomo kto, po wojnie zaraz je poburzył i postawił z nich zaporę przy swoim młynie. Kiedyś J. podglądał razem z żydowskim kolegą jak przygotowują ciało do pochówku. I jak Żyda chowają. „I później takie płótno pościelowe było białe, ile było w wale całym, co są we wałach, to tym płótnem – nie wolno było ucinać ni, to obwinęli tak. […] I grób kopali, to tak było, jak tu, taki schodek, na nogi niżej było i na siedzący chowali. Przetrzepali to płótno i tak sej tam spoczywał ten Żyd. […] A ze cmentarza tą samą drogą nie wolno im było wracać, którą szli tam. Już inną, to tu, to tu – porozchodzili się, każdy w swoją stronę”. Nagle J. przerywa.

− O i jeszcze jeden budynek, zapomniałem, trzydzieści dwa były. Restauracje miał. Były tu trzy szynki żydowskie, a czwarty tylko taką kajutę miał i wino, przychodzili wieczorami pijaki i pili to wino.

 

Potem rozmawiamy o przedwojennej polityce. W pewnym momencie J. stwierdza, że Śmigły-Rydz zrobił porządek w szkołach, bo wpierw to chłopcy żydowscy siedzieli w beretkach i pejsy mieli poza uszy pozakręcane, a potem siedzieli już bez beretków, obstrzygli pejsy i wyglądali jak wszyscy. Wszystkich znał, z niektórymi się kolegował i nawet chodził do nich do domu. Tak samo mieli wszystko w domu, „takie same meble, zmiany żadnej nie było”. Pamięta jakiś wierszyk ze szkoły o Śmigłym. W ogóle już któryś raz spotykam się z utrwalonymi w pamięci śladami propagandy lat 1930. i sankcjonowanego przez państwo oraz ówczesny system edukacji tego swego rodzaju kultu Rydza-Śmigłego. Bywa, że odbijało się to w żartobliwej i groteskowej formie w folklorze jak w tej piosence, którą nagrałem na Suwalszczyźnie – „Siedział Rydz-Śmigły na tronie i rozmyślał o wojnie”, a która była znowelizowaną o ten wers właśnie wersją starej ballady o cesarzu, który wysłał swoje córki na wojnę. Pytam J. czy były jakieś bliższe relacje wśród polsko-żydowskiej młodzieży, jakieś przyjaźnie, a może później też jakieś związki. Odpowiada, że tak, czego się zupełnie nie spodziewałem, wiedząc, że lokalna małomiasteczkowa żydowska społeczność była chyba w całości chasydzka.

− Nasz jeden Polak ożenił się z Żydówką. Ale ona się przechrzciła na Polkę. Nie powiem, bo ładna Żydóweczka była. On podlatywał do niej i tak podlatywał, że zaszła w ciążę i później co jej pozostało? Albo jemu się przechrzcić na Żyda, albo jej na Polkę! – śmieje się – No i ona podjęła decyzje. Jak by ją wtedy złapali, to byli ją wtedy udusili, zakatrupili. Przyjechali samochodami, z pięć samochodów, brała wtedy ślub i chrzest przyjmowała, tu u nas w kościele. I czekali, kiedy wyjdzie z kościoła. Zabili byli na miejscu. U nich tak było. No nie wolno było się przechrzcić i już, miała wiarę, to miała w tej wierze trwać do śmierci i po gadaniu. Ale oni nie wiedzieli, że tam są z tyłu takie drzwi do wejścia, no i ksiądz wyczuł to wszystko i tamtędy wypuścił te parę i schował ich na plebanii, a oni czekali, czekali, kościół zamkli i pojechali w pierony. Myśleli, że w kościele siedzą dalej.

− Co się stało w czasie wojny z nią?

− No we wojnę wzięli ją do więzienia, ale partyzanci rozbili więzienie w B. i uciekła, a potem się ukrywała po ludziach.

− Nie poszła od razu do getta, tylko do więzienia, bo była katoliczką? Łatwiej jej było ukrywać się?

− No tak, bo tak to poszłaby na rozstrzał albo do gieta, bo to wszystko zabrali, tu na M. wystrzelali, którzy się nie nadawali do roboty. Pięciu przeżyło tu od nas i wrócili po wojnie.

− I jakie ich losy były dalsze, mieszkali jeszcze tutaj trochę?

− Nie oni gdzieś w Belgii są czy gdzie. Jeden ten, co miał tartak przyjechał, miał coś tu zakopane. Poszedł, wykopał, podpatrzyli go, ale pojechał z tym, co wykopał. Ale nie wykopał wszystko, przyjechał drugi raz i podpatrzyli, wykopał i szedł z tym i zastrzelili go, to, co wykopał, zabrali. Tu taki był w milicji, z Poznania jeden − Z., on to zrobił, to myśmy wiedzieli.

− A to było zaraz po wojnie?

− Zaraz po wyzwoleniu, 45-46.

− I co, złapali tego Z.?

− Nic nie złapali, bo nie wyszło na jaw, ale tam było ich więcej, co to na to czekali i tak, ni stąd ni zowąd, doszły pogłoski, że on zrobił, ale naprawdę nie powiedzieli czy on, czy nie on i to nie było wiadome, bo może jak by było wiadome, to byli go wzięli.

− A pamięta pan, jak się ten Żyd nazywał?

− Pamiętam […]

J. mówi do mnie jeszcze chwilę, ale już z odwróconą głową. Patrzy na drugi koniec rynku.

− O idzie!

− Kto idzie?

− No ta Żydowica co panu mówiłem.

Zatkało mnie, bo jeszcze nie zdążyłem dopytać czy przeżyła w końcu wojnę, a tu nagle: idzie. „Pan zaczeka tu, pójdę po synową, żeby ją przyprowadziła”. Nie odchodzi daleko, okazuje się, że synowa mieszka na rogu, właściwie już w rynku. Woła ją przez ogrodzenie. Mija chyba pięć minut.

− Dzień dobry − synowa J. staje przed naszą ławką razem ze starszą od siebie kobietą − A to pani Żydowica jest. – wskazuje synowa i w ten sposób przedstawia G.

− Słucham? − ja na to po chwili. Nie żebym nie usłyszał, ale znaleźć się w tej nieoczekiwanej sytuacji nie było mi łatwo i usłyszeć z własnych ust szybko jakieś sensowne słowa odpowiedzi. Bo co by to miało być: „A witam panią Żydowicę! Czy pani Żydowica zechce włączyć się do rozmowy, a może powiedzieć parę słów o sobie? A skąd się właściwie pani Żydowica wzięła w samo południe na rynku w K. sześćdziesiąt lat po wojnie?”

− To Żydowica jest. Tak. − powtarza synowa.

− Tak, Żydówica, Żydówica − odzywa się G., intonując przy tym charakterystycznie, tak jak to robią dzieci, a i czasem dorośli, kiedy się przedrzeźniają. Ja na to głupie „Tak?”. Ale z uśmiechem. Ona: „No.” No i umawiamy się na rozmowę. Tego samego dnia, tylko na jakiś obiad skoczę, no bo wiadomo czy drugi raz tu jeszcze kiedyś przyjadę?


Remek Mazur-Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

 

Czytaj także

Lirak Krzysztof Grabek

Ostatnia aktualizacja: 14.10.2021 10:00
Niedawno upłynęło lub niedługo upłynie, a może właśnie upływa 180 lat od narodzin byś może ostatniego wędrownego lirnika polskiego, a na pewno jednego z ostatnich. Oczywiście lirników obywateli polskich było jeszcze w międzywojniu niemało, ale byli to etniczni Ukraińcy, a także Białorusini. O kim mowa i skąd wiem, że chodzi o lirnika Polaka?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Poziomki pachnące naftą

Ostatnia aktualizacja: 08.09.2022 09:00
Pani Ewa miała 80 lat, kiedy ją odwiedziłem w bloku na warszawskiej Sadybie. Lubię to miejsce – powiedziała, spoglądając przez okno na kominy Elektrociepłowni Siekierki, drugiej co do wielkości w Europie.
rozwiń zwiń