Nie minął tydzień od ogłoszenia planów szczytu Trump-Putin w Budapeszcie, gdy Kreml pokazał désintéressement. We wtorek telefonicznie rozmawiali szefowie dyplomacji Rosji i USA Siergiej Ławrow i Marco Rubio, po której ten pierwszy jasno dał do zrozumienia, że cele rosyjskie w wojnie z Ukrainą pozostają niezmienne, a jakikolwiek rozejm musi być poprzedzony ustaleniami politycznymi realizującymi te cele. Wkrótce potem Biały Dom ogłosił, że prace nad szczytem w Budapeszcie zostają wstrzymane, a Trump stwierdził, że nie chce tracić czasu na bezproduktywne spotkania.
Chronologię warto przypomnieć, bo wiele mówi: przez kilka ostatnich tygodni w wypowiedziach amerykańskiego prezydenta narastała irytacja i zniecierpliwienie brakiem ustępstw ze strony Rosji. Zaczął on pozytywnie mówić o prezydencie Zełenskim, że Ukraina ma szansę tę wojnę wygrać i odzyskać okupowane terytoria. W tym kontekście pojawiały się dwuznaczne zapowiedzi przekazania nad Dniepr pocisków manewrujących tomahawk, mogących dosięgnąć Moskwę, Petersburg oraz kluczowe obiekty kompleksów paliwowo-energetycznego i obronno-przemysłowego Federacji Rosyjskiej. Temat ten miał być jednym z głównych podczas dwóch rozmów telefonicznych Trumpa z Zełenskim 11 i 13 października, po których zapadła decyzja o dogadaniu szczegółów w czasie osobistego spotkania w Białym Domu 17 października. W efekcie oczekiwania od tej rozmowy wystrzeliły w powietrze, a problemy techniczne związane z ewentualnymi dostawami tomahawków – brak naziemnych platform do ich wystrzeliwania, niewielka liczba na stanie i w produkcji samych pocisków – zeszły na dalszy plan.
Samonakręcającą się przepowiednię, której zgodnie kibicowali Ukraińcy i większość partnerów w Europie, przerwał Putin inicjując rozmowę z Trumpem w czwartek. Dwie i pół godziny konwersacji, gdy Zełenski był w samolocie, kompletnie zmieniły rozkład gry. Można tylko się domyślać, jakimi pochlebstwami i czego obietnicami Putinowi udało się ponownie zainfekować interlokutora rosyjską narracją. Wg doniesień m.in. The Financial Times, Amerykanin miał podczas lunchu z Zełenskim, zamkniętym dla prasy, przeklinać, grozić, że Rosja może zniszczyć Ukrainę, jeśli tylko zechce, oraz nakłaniać do przyjęcia rosyjskich żądań. Dostawy tomahawków zostały de facto odrzucone już w czasie publicznej części spotkania.
Gdy 21 października Moskwa powtórzyła swoje żądania, a sfrustrowany Trump uznał, że rozmowa z Putinem będzie stratą czasu, sukcesem zakończyła się kolejna faza specjalnej operacji dyplomatycznej przeciwko amerykańskiemu liderowi. Kreml nie cofnął się ani na krok, a zarazem kupił czas, skonfliktował Kijów i Waszyngton oraz napędził stracha Europie. Co najważniejsze jednak – kolejny raz zniechęcił Trumpa do angażowania się w zakończenie wojny, jako konfliktu skomplikowanego, rzekomo Ameryki nie dotyczącego. Celem Kremla jest bowiem maksymalne „obrzydzenie” mu Ukrainy i wszystkich tych poplątanych europejskich spraw, by wycofał się politycznie, a najlepiej także wojskowo z kontynentu.
Z pozytywów – Putin wygrał rundę, ale nie cały mecz. Tych rund będzie jeszcze kilka, co nie zamyka szansy na wywrócenie stolika i taktyczne zwycięstwa Kijowa. Oddala się także, przynajmniej na jakiś czas, święto Viktora Orbana. Szczyt w Budapeszcie jest mu potrzebny by – jak Łukaszneko w 2014 i 2015 roku – wystroić się w szatki niezbywalnego pośrednika w procesie pokojowym i zabłysnąć przed wiosennymi wyborami parlamentarnymi, których wynik jest daleko nieoczywisty.
Tadeusz Iwański - kierownik Zespołu Białorusi, Ukrainy i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich. W latach 2006-2011 pracował w Polskim Radiu dla Zagranicy