Bar mleczny "Kurzy móżdżek"

Ostatnia aktualizacja: 28.04.2016 17:41
Widzę ją! Lewa jej dłoń na kierownicy, a w prawej, na wysokości ramienia – taca z trupimi pasztetami. Okrąża scenę trzykrotnie, ciepło się uśmiechając, a widownia coraz głośniej skanduje: „Prosimy o przepis!”.
Bar mleczny Kurzy móżdżek
Foto: Varchar N/flickr/CC BY-SA 2.0

Aby poznać mentalność rodaków, rzeczywiście głęboko wejść w labirynt ich myśli, plemiennego ducha, wad i odwiecznych tików nerwowych na każdy temat – niegdyś należało uważnie słuchać Williama Szekspira, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, scena po scenie, akt po akcie. Tam było wszystko. W „Studium o <Hamlecie>” Stanisław Wyspiański, jeden z reformatorów teatru, ponad wiek temu wyznał, że „Hamlet” jest o tym – co jest w Polsce do myślenia. Minął wiek, wiek i jeszcze trochę lat... „To jest program, który najlepiej opowiada dzisiejszą Polskę”, wyznał Paweł Demirski, jeden z głównych teatralnych rewolucjonistów aktualnych, w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Polityka”. „Jestem fanem. Podobnie jak Dorota Masłowska. (...) Bo tam widać rzeczywistość w soczewce. Powinien to oglądać każdy, kto chce myśleć o kraju”. Wyznam, że – jak Demirski i Masłowska – też jestem totalnym fanem „Kuchennych rewolucji” Magdy Gessler, telewizyjnego programu, o którym wzdycha Demirski.

Od lat, tydzień w tydzień przez tydzień cały czekam na kolejny odcinek, staram się nie przegapić żadnego, obejrzałem prawie wszystkie, lecz dopiero dziś się okazało, że nie wiedziałem, co oglądam. Na przykład, kiedy w restauracji przeznaczonej do naprawy pani Gessler odkrajała kawałek pulpeta, unosiła go na widelcu do nosa, obwąchiwała fachowo, po czym odrzucała ze wstrętem tak dynamicznie, że aż podskakiwał talerz, głucho brzęcząc, i zamierała, patrząc nad talerzem w siną dal, dumałem wtedy, że pani Gessler opracowuje strategię, jak ulepszyć pulpet, aby dało się go zjeść – a tu się okazuje, że tak naprawdę opracowywała strategię ulepszenia Polski, albowiem, jakby rzekł Demirski, przez soczewkę chybionego pulpeta dostrzegła ogrom uchybień społecznych w Ojczyźnie naszej! Gdy torebką z pieprzem mielonym finezyjnie wymachiwała nad garem z zupą ogórkową lub borowikowym sosem, myślałem naiwnie, że oto „podciąga” smak zupy tudzież sosu na pułap doskonałości – a dziś wiem, że „podciąganiem” tym w istocie demaskowała skandaliczne zaniechania w „podciąganiu” od lat zaniedbanego cywilizacyjnego smaku naszych Rodaczek oraz Rodaków! A kiedy w tak zwanych monologach na stronie bezlitośnie analizowała wprost do kamery wstrząsającą ułomność stosunków, panujących między kucharzami, między właścicielem a szefem kuchni bądź właścicielką i jej mężem, który wszystko ma w dupie, a się wtrąca? O co jej szło? Mogłem się w trywialności swej z każdym o wszystko założyć, iż pani Gessler szło zwyczajnie o spokój i harmonię nad garami, albowiem nerwy zawsze obniżają finalny poziom kapuśniaku na świńskim ryju, o cielęcych płuckach na kwaśno ani o baranich jądrach w sosie koperkowym nie wspominając. Prawda zaś jest zupełnie inna, ogólnonarodowa i rzecz jasna – wstrząsająca potwornie. I nie obiadów w jednej z miliona polskich knajp, a globalnej nadwiślańskiej mentalności tyczy. Oto pani Gessler, jak przenikliwie powiada Demirski, „pokazuje, jak w Polsce wyzyskuje się pracowników, jak im się nie płaci, jak przedsiębiorcy przerzucają na nich swoją niekompetencję, jak są oderwani od rzeczywistości, jak aspirują do rzeczy, na których się kompletnie nie znają. I wszędzie jest brud, bałagan, nikt nie dba o higienę. Pracownik, klient, biznes jest traktowany tak samo. Mieć i doić”... I tak dalej, i dalej, i jeszcze dalej... Aż do końca najdłuższego naleśnika z bryndzą w polskim teatralnym barze mlecznym „Kurzy móżdżek”.

Wystarczy przykładów. Wiadomo już: w „Kuchennych rewolucjach” nic – ani pulpety wołowe, ani kapuśniak na świńskim ryju, ani ogórkowa, ani sosy, ani awantury w kuchni, ani obrus na stole, ani patelnia, ani kolor ścian, ani nawet najzwyklejszy widelec – absolutnie nic nie jest tym, czym jest, albowiem wszystko jest pretekstem do najsurowszego demaskatorskiego ujawniania bolączek polskich, wymagających natychmiastowego remontu. Czy można się dziwić, że „Kuchenne rewolucje” są ukochanym intelektualnym przedsięwzięciem jednego z najwyrazistszych polskich rewolucjonistów teatralnych? Co czyni pani Gessler? Na czym polega jej gest fundamentalny? Otóż – wkracza ona do lokalu i zmienia absolutnie wszystko, albowiem to, co zastaje, zupełnie rozmija się z tym, czego ona chce. W Roku Szekspira przy Szekspirze zostając – a niby co innego z zastanymi w książkach opowieściami Szekspira robią młodzi sceniczni rewolucjoniści? Dalej – jak pani Gessler zmienia zastane? To są najcudowniejsze w jej serialu kadry! Pani Gessler ciska w kucharza niedogotowanym makaronem, miota brudnymi garami po kuchni, rozbija talerze o ścianę, wysypuje kilogramy przeterminowanej mąki na podłogę, przestarzałym olejem zatyka zlewy, wrzeszczy stentorowo, miota się, macha rękami i lepiej nie myśleć, co będzie, kiedy wyczuje palcami rękojeść tasaka. Słowem, zaczyna od strzelistej demolki - po czym kreuje nowe na gruzie. Czy można wątpić, że „Kuchenne rewolucje” nie tylko dla Demirskiego, lecz dla mrowia młodych rewolucjonistów teatralnych są ulubionym i podstawowym podręcznikiem reżyserii skutecznej, troskliwej myśli o kłopotach Polski, nade wszystko zaś – scenicznego smaku?

Jana Klaty „Król Lear” w Watykanie, z Learem jako papieżem. Pawła Miśkiewicza „Król Lear” na bocznicy kolejowej, z Learem wytyczającym przy pomocy fachowego wózka linie na futbolowym boisku. Albo ten w Narodowym Starym Teatrze „Hamlet”, gdzie jest ze trzech Hamletów, ze trzy Ofelie, sztuczne dłonie na karuzeli, jeden samuraj, kino, kamery, czerwona farba w stosie przezroczystych rurek i basen, choć możliwe, że nie basenu, jeno brodzik. Takie perły - i pani Gessler. Jabłoń, jabłko, padanie – znane porzekadło. Czytam o wyreżyserowanej przez Agatę Dudę-Gracz „Burzy” Szekspira. Oto dialogi – nie są zdaniami Szekspira. Prospero jest Hamletem Polnym, postacią z obrazu ojca pani reżyser. W starym podkoszulku i gaciach od pidżamy siedzi taki Prospero na czerwonej kanapie przed telewizorem w pokoju z gierkowską meblościanką i opieprza publiczność. Iskrzą się kabaretowe skecze. Postacie wyłażą ze schowków w meblościance. Kalibanów jest dwóch – to para podtatusiałych hipisów. Pierwszy lubi sobie pogwałcić wyimaginowaną córkę Prospera Mirandę, wyimaginowaną, gdyż u Dudy-Gracz Miranda zmarła jako niemowlę, to znaczy jest, tylko że jej nie ma albo też nie ma jej, tyle że jest. Drugi Kaliban to udręczona baba polska, człapiąca z wypchanymi siatami, z powodu swojej czarnej skóry katowana dowcipami rasistowskimi. Pojawia się jeszcze dodana przez panią reżyser Szekspirowi żona Prospera – zdominowana przez męża alkoholiczka. Myślę, że jak te sceniczne smakołyki Dudy-Gracz w całość złożyć na gruzie po „Burzy” Szekspira – nieuchronnie wyjdzie nam bolesny i do czynów naprawczych nawołujący portret Polski z problemami. Czyli dokładnie to, co wedle Demirskiego wychodzi pani Gessler w każdej naprawianej przez nią jadłodajni polskich... To samo? Rzeczywiście?

Nie, jest różnica. Maleńka, lecz jednak. I nie tylko „Burzy” Dudy-Gracz ona tyczy. Otóż, efekty rewolucji pani Gessler - da się zjeść. Ba! Ich nie sposób nie zjeść. Bo ona po prostu – umie gotować. Może więc ciekawie by było, a zwłaszcza rozsądnie, zamiast w prasowych wywiadach sugerować swoje dla sztuki pani Gessler uwielbienie – zaprosić ją do pracy w teatrze? Mam propozycję: William Szekspir „Titus Andronicus”. Pod koniec tej krwawej opowieści tytułowy bohater zaprasza na ucztę pewną damę i, przebrawszy się za kucharza, podaje na stół przygotowaną przez siebie potrawę. Są to pasztety na bazie mózgów dwóch wcześniej zarżniętych przez Titusa synów rzeczonej damy, mózgów zmielonych i zmieszanych ze sproszkowanymi kośćmi synów oraz z ich krwią. Danie szalenie smakuje damie! Gdyby sztukę tę wyreżyserowała pani Gessler i gdyby zarazem wcieliła się w Titusa Andronicusa – wiarygodność kluczowej dla Szekspira sceny konsumpcji pasztetów znacząco by wzrosła! W przebraniu kucharza, z klasyczną śnieżną czapą na głowie, podobnie jak w prologach swoich „Kuchennych rewolucji” - wjeżdżałaby pani Gessler na scenę na rowerze, kolebiąc się lekko...

Widzę ją! Lewa jej dłoń na kierownicy, a w prawej, na wysokości ramienia – taca z trupimi pasztetami. Okrąża scenę trzykrotnie, ciepło się uśmiechając, a widownia coraz głośniej skanduje: „Prosimy o przepis!”. I już wiadomo, co doskwiera Polsce. Brak wytwornych dań. A także depresja z powodu monotonii, bo wciąż nic, tylko te naleśniki z bryndzą, wieczór w wieczór (odliczając poniedziałki i wakacje), bez litości, bez cienia nadziei.


Czytaj także

Biało-czerwony kot

Ostatnia aktualizacja: 07.04.2016 17:00
Młodzież porządnie pokazała reportaż. Tak właśnie – pokazała. Monotonnie, lecz porządnie. Głośno pokazała, wyraźnie, bywało, że z uczuciem, ładnie wykonując chórem piosenki oraz melodie bez słów.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Cierpliwość pozytywki

Ostatnia aktualizacja: 20.04.2016 15:52
Upadają więc. Każda z figur Warsickiej upadnie obok – bliżej, lub dalej, to obojętne – wielkiego stołu, zastawionego szklanymi naczyniami o kojąco łagodnych kształtach, naczyniami, które nie są ani z tamtego Paryża, ani z tego Krakowa. A z tyłu, za upadkami, będzie, jak było od zawsze.
rozwiń zwiń