Cierpliwość pozytywki

Ostatnia aktualizacja: 20.04.2016 15:52
Upadają więc. Każda z figur Warsickiej upadnie obok – bliżej, lub dalej, to obojętne – wielkiego stołu, zastawionego szklanymi naczyniami o kojąco łagodnych kształtach, naczyniami, które nie są ani z tamtego Paryża, ani z tego Krakowa. A z tyłu, za upadkami, będzie, jak było od zawsze.
Cierpliwość pozytywki
Foto: wikimedia/domena publiczna

Balzac był dumny, że pod czołem każdej ze swoich postaci ujrzał złotą pięciofrankówkę.

Jan Kott

 

W finale innej opowieści o wiecznych łowach – w ostatniej scenie „Casanovy” Federica Felliniego – tytułowy myśliwy wszech czasów, boski Giacomo o „księżycowej twarzy i błękitnych oczach niemowlęcia”, zastyga, jakby się zmienił w lśniącego manekina z wosku. Łowy okazały się jednak nie być wieczne. Kończą się. Skończyły się chwilę temu - wytworne towarzystwo wyszydziło zbędne już istnienie starego Giacoma, wyśmiało jego bezradną recytację strof „Orlanda Szalonego” Ariosta. Teraz jest sam w swoim martwym pokoju. Mechaniczny ptak, który zawsze szaleńczo trzepał skrzydłami, kiedy on milion razy był w łóżku arcymistrzem w grzesznej sztuce dobywania skowytów z niewiast, popsuł się na amen. Sczezła boskość. Staremu Giacomo pozostało już tylko wspomnienie odległego snu. Oto on zimą na brzegu oblodzonej laguny weneckiej. Kochanki życia całego zjawiają się za jego plecami, biegną dokądś. Nie może dotknąć żadnej z nich, tak jak nie może dotknąć papieża i swojej matki, skrytych w karecie ciągniętej przez osiem białych koni. Jedyną kobietą, którą może objąć, jest udająca kobietę lalka. Mało. Wszystko. I zaczynają tańczyć – woskowy manekin z lalką. Krążą niespiesznie, sztywno, trupio, niczym lśniące figury na pudle widmowej pozytywki. Czy będą krążyć tak długo, jak długo pod dnem wód Wenecji obracać się będzie widmowy talerz ze stali, potrącający wypustkami zęby nieruchomego, odpowiednio nastrojonego grzebienia? Nie, nie tak długo. Tak długo nikt nie potrafi. Kiedyś przestaną. I wtedy zacznie ktoś inny. Powtórzy się, co było. Powtórzy się, co się od zawsze powtarza. Pozytywka jest upiornym jąkałą. W „Dziejach upadków” – seansie, który wg „Kuzynki Bietki” Honoriusza Balzaka Małgorzata Warsicka w Małopolskim Ogrodzie Sztuki w Krakowie wyreżyserowała – daleko z tyłu, wysoko nad sceną obraca się wolno wokół swej osi ustawione w pionie wnętrze gigantycznego mechanizmu - olbrzymi stalowy talerz symfonionu, który jest, który był w wieku XIX rodzajem pozytywki. Obraca się bez litości. Bez litości powtarza.

W programie przedstawienia, pod hasłem „Obsada”, widać tylko to: Dominika Bednarczyk, Dorota Godzic, Barbara Majewska, Lena Schimscheiner, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Karol Kubasiewicz, Marcin Kuźmiński, Sławomir Maciejewski, Antoni Paradowski, Rafał Szumera. Są jedynie nazwiska aktorów, nie ma nazwisk postaci, tych fantastycznych, malowniczych figur Balzaka, z których każda dzierga w „Kuzynce Bietce” swą partię w kolosalnej paryskiej grze ciał i monet, seksu i kariery, pachnącej potem pościeli pokątnej i oficjalnych sukcesów na najświetniejszych salonach. Lecz rzecz nie w tym, że u Warsickiej nie jest ważne, kto gra co, kto w kogo się wciela. Są w jej seansie figury Balzaka – jest fatalnie pyszny marszałek Hulot, pretensjonalnie wierna pani Hulot oraz dwuznaczny w swojej uczciwości Wiktor Hulot, jest bezlitosny Crevel i finezyjnie lodowata kurtyzana Marneffe, jest lisio konsekwentna stara dziewica Bietka i jak ciepła plastelina dobry dla palców Paryża kiepski artysta Wacław, jest cyniczny brazylijski baron Montez i męcząco pustawa córka Crevela – są oni wszyscy, tyle że raczej jako słowa, jako nazwiska, głoszone przez postacie, jako dźwiękowe śrubki w półtoragodzinnym mechanizmie, zbudowanym i rozkręconym przez Warsicką. Owszem, da się na upartego orzec, że, na ten przykład, Zawiślak-Dolny gra postać kurtyzany Marneffe – lecz fakt ten wydaje się być faktem trzeciorzędnym. Istotne, że gra ona – finezyjną lodowatość. Dokładnie to. Identycznie z resztą aktorów.

W „Dziejach upadków” jest na scenie finezyjna lodowatość, fatalna pyszałkowatość, wierność pretensjonalna, dwuznaczna uczciwość, cynizm, lisia konsekwencja i pustka męcząca. Jest głównie to i to kolebie się między pościelą sekretnej alkowy, od zawsze przepoconą, a monetami, od zawsze hipnotycznymi ponad wytrzymałość ludzkiej przyzwoitości. W „Dziejach upadków” Warsicka bowiem nie ucieleśnia fraz Balzaka, nie kalkuje na scenie jego starej opowieści, nie rekonstruuje tego ze słów stworzonego portretu Paryża epoki Ludwika Filipa, monarchy, któremu za godło dawano, miast miecza – parasol. Warsicka powtarza sam mechanizm, nieusuwalne zasady nigdy nie kończącej się gry. Celebruje samą strukturę rytuału. „Dzieje upadków” – doskonały tytuł. Upadków? Lecz gdzie właściwie? Kiedy? A zwłaszcza – czyich upadków? Otóż – czyichś. Na przykład – teraz. I na przykład tutaj – na scenie, przez godzinę i pół, w przestrzeni niczym ażurowa kapsuła, zamkniętej prostymi stalowymi linami, tworzącymi w ciemnym powietrzu chłodny geometryczny wzór, schemat prawidłowości, której nie da się ominąć.

Chłodna jest Warsicka w swym obrazie, chłodna i czysta. Temu światu, ożywionemu na chwilę, zbędne są papuzie fatałaszki Paryża epoki monarchy z parasolem w garści - tamte meble, kotary, fotele i komnaty mniej lub bardziej oficjalne. Słowem – krótkotrwały świat Warsickiej nie potrzebuje stareńkiego kolorytu lokalnego. Nie potrzebuje też naszego lokalnego kolorytu współczesnego, wszystkich tych nachalnych sugestii w postaci - bo ja wiem? - plazmowego telewizora może, laptopów, komputerów, drogich samochodów, erotycznych gadżetów z sex delikatesów za rogiem, gadżetów tak nowoczesnych, że również tańczą i fruwają. Nie potrzebuje nawet złocistego dzwonka, którego brzdęk otwiera i zamyka sesje na warszawskiej giełdzie papierów wartościowych, o dzisiejszej odzieży najmodniejszej nie wspominając. Sednem współczesności „Dziejów upadków” Warsickiej okazuje się być wieczność „Kuzynki Bietki” Balzaka, podana delikatnie. Stara gra pożądanej monety z zakazanym ciałem powtórzona przez temperamenty, smaki, intonacje aktorów, którzy przyszli... niby skąd, jeśli nie stąd, zza okna, wprost z dnia dzisiejszego? To jest jedyna forma uwspółcześniania omszałych historii, która ma sens, która nie jest tandetą udającej teatr publicystyki scenicznej.

Upadają więc. Każda z figur Warsickiej upadnie obok – bliżej, lub dalej, to obojętne – wielkiego stołu, zastawionego szklanymi naczyniami o kojąco łagodnych kształtach, naczyniami, które nie są ani z tamtego Paryża, ani z tego Krakowa. A z tyłu, za upadkami, będzie, jak było od zawsze. Tam, na podwyższeniu, inaczej niż przy stole – nic nigdy się nie kończy. Kiedy więc upadną, tajemnicza, od początku obecna kobieta, doskonałe ciało w czarnej, lśniącej sukni, dalej snuć będzie ten sam, co go snuje od zawsze, senny, niekończący się cienisty dźwięk. Ciało jest cierpliwe. Przecież ktoś kiedyś musi przyjść i zająć opuszczone miejsca przy stole. Gdy upadną, niespiesznie obracający się wokół własnej osi talerz, wiszący w pionie wysoko nad sceną, wielki i lśniący, zrobiony ze szlachetnej blachy lub z gigantycznej złotej pięciofrankówki, nie przestanie się obracać, szarpiąc wypustkami zęby nieruchomego grzebienia. Pozytywka jest cierpliwa. W końcu kiedyś wszystko musi się powtórzyć.

***

Paweł Głowacki/mc

Czytaj także

Ostatnia podróż do Rzymu

Ostatnia aktualizacja: 25.03.2016 10:35
W przedpokoju, nie podnosząc się z krzesła - bo jak tu wstać, skoro nie da się wstać? - witał go – choć już od lat nie wiedział, że wita – stary, trzęsący się, sklerotyczny lokaj w liberii kiedyś białej, lokaj całkiem jak Firs w „Wiśniowym sadzie” Czechowa.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Nie ma Nowego Yorku

Ostatnia aktualizacja: 31.03.2016 18:07
„Maska Sebastiana przywarła mi do twarzy, podobieństwo nie daje się zmyć. Jestem Sebastianem albo Sebastian jest mną, a może obaj jesteśmy kimś, kogo żaden z nas nie zna”.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Biało-czerwony kot

Ostatnia aktualizacja: 07.04.2016 17:00
Młodzież porządnie pokazała reportaż. Tak właśnie – pokazała. Monotonnie, lecz porządnie. Głośno pokazała, wyraźnie, bywało, że z uczuciem, ładnie wykonując chórem piosenki oraz melodie bez słów.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Czarny kwadrat

Ostatnia aktualizacja: 14.04.2016 16:10
Iluzja i realność, bądź na odwrót. Prawda i zmyślenie, rzeczywistość i bajka, zmyślenie i rzeczywistość, prawda i bajka, i tak dalej. Stary taniec – stara niepewność.
rozwiń zwiń