Kultura

Indiana Jones i partytury Williamsa

Ostatnia aktualizacja: 29.05.2008 10:23
Do kin właśnie wchodzi „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki”. To odpowiednia pora na retrospekcję. Muzykę do wcześniejszych części filmów o niesfornym archeologu przygotowywał John Williams.

 

Poszukiwacze zaginionej arki, wspólne dziecko wyobraźni George’a Lucasa i Stevena Spielberga, weszło na ekrany kin w roku 1981. Film od razu stał się hitem i ikoną popkultury, robiąc z Harrisona Forda gwiazdę wielkiego formatu. Pierwsza część serii z godną uwagi precyzją równoważy akcję z humorem, co w kolejnych odsłonach nie będzie już z taką lekkością łączone. Wiele scen przeszło do historii kina, a oprawa muzyczna to majstersztyk filmowej ilustracji. Głównego tematu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Obie jego części stanowiły pierwotnie odrębne propozycje przedstawione przez Williamsa Spielbergowi. Jednak spodobały się reżyserowi tak bardzo, że zaproponował, aby połączyć je w jedną całość. W ten sposób powstała jedna z tych melodii w historii kina, które weszły na stałe do zbiorowej świadomości.

Ta historia doskonale reprezentuje, co działo się w kinie końca lat siedemdziesiątych i początku osiemdziesiątych. Mowa o tzw. „kinie nowej przygody” i związanym z tym renesansem symfonicznej muzyki filmowej. Nastąpił wówczas powrót do eskapistycznych tradycji kina przygodowego lat czterdziestych. Także muzyka nawiązywała do złotej ery Hollywood. Oznaczało to wykorzystanie stuosobowej orkiestry, tak niepopularnej na początku lat 70-tych. Był to okres, kiedy nie wstydzono się tego typu kompozycji i wręcz eksponowano je w filmie, czyniąc z nich ważny element narracji, a nie tylko tło. Dla Johna Williamsa, jednego z głównych kompozytorów tego odrodzenia, była to chwila prawdy. Zaczynał jako pianista jazzowy, potem muzyk i aranżer przy licznych filmach, aż w końcu został samodzielnym kompozytorem wypracowującym własny styl. W pełni wykorzystał swoją szansę przy takich filmach jak Szczęki, Gwiezdne wojny, Superman czy Bliskie spotkania trzeciego stopnia i stał się jednym z najpopularniejszych kompozytorów na świecie, sprzedającym miliony albumów, zdobywającym niezliczone nagrody. Motyw z Poszukiwaczy zaginionej arki nie był mniejszym hitem niż niejeden przebój popowy tamtych czasów.

Należy jednak pamiętać, że muzyka z Poszukiwaczy… nie kończy się na motywie marszu poszukiwaczy. Temat Arki Przymierza jest jednym z najlepszych w trylogii. Cudownie heraldyczny i nadnaturalny, doskonale oddaje majestatyczność Boga Starego Testamentu. Można go usłyszeć w pełnej krasie w scenie pokoju z mapą, kiedy Indy dowiaduje się, gdzie schowana została arka. W finale muzyka buduje sceny pogromu nazistów. Ci ostatni otrzymują jedynie skromny motyw, obecny głównie w scenie pościgu za ciężarówką. Postaci Marion towarzyszy chwytliwy temat miłosny, bardzo podobny do tego z Imperium kontratakuje nakręconego rok wcześniej.

Chociaż muzyka ilustruje liczne sceny akcji, w oderwaniu od obrazu jest zaskakująco cicha i pokorna. Zupełnie inaczej niż w przypadku licznych kopii, które zaczęły się pojawiać jak grzyby po deszczu, w ciągu następnych kilkunastu lat. Muzyka w tym filmie nie traktuje siebie poważnie, za to zawsze ma  jasno określony cel i nigdy nie jest bardziej masywna niż to konieczne. Są to niezwykle rzadkie cechy przy tego typu filmach.

''

Balet na sterydach

Cztery lata później słynny archeolog powrócił w filmie Indiana Jones i świątynia zagłady. Spielberg i Lucas postanowili sprawdzić na jak wiele mogą sobie pozwolić. Przesadzili więc pod każdym niemal względem. W tej odsłonie artefaktem są kamienie Sankary, słabo znane szerokiej publiczności. W natłoku akcji schodzą na drugi plan. Duża część fabuły rozgrywa się w kopalni, przez co nastrój jest raczej mroczny. Z drugiej strony mamy sporo humoru, jednak nie tak dobrej jakości jak w Poszukiwaczach. W efekcie film stał się dziwaczną mieszanką slapstickowego humoru i makabry. Zarówno krytycy jak i widzowie mają mieszane uczucia w stosunku do tej części. Muzyka jest jedną z najlepszych rzeczy w tym obrazie, mimo podobnych problemów. Z pewnością jest to najbardziej przesadzona rzecz jaką Williams w swojej karierze napisał. Jego kompozycje z zapierającym dech w piersiach tempem napędzają film, rzadko pozwalając na odpoczynek. W całokształcie film prezentuje się raczej jak balet na sterydach.

Pojawia się wiele nowych tematów. Najważniejszy z nich towarzyszy wątkowi uprowadzonych dzieci. Motyw ten pojawia się na początku delikatnie, by w punkcie kulminacyjnym filmu przybrać formę masywnego i triumfalnego marsza. Bohaterka filmu, jednocześnie irytująca i zabawna Willie Scott (grana przez późniejszą żonę Spielberga, Kate Capshaw), otrzymuje własny temat, doskonale ilustrujący naturę tej zepsutej gwiazdy. Short Round, młody pomocnik Indiany, także ma swój motyw, orientalny, ale w hollywoodzkim tego słowa znaczeniu. Na początku napisów końcowych ten ostatni jest genialnie wpleciony w marsz poszukiwaczy. W muzyce jest o wiele więcej partii, ale wymienienie wszystkich zajęłoby zdecydowanie zbyt wiele czasu. Williams wykorzystał wypracowaną przez Wagnera technikę „leitmotivu” (dosł. „motywu przewodniego”) niemalże do absurdu. Najwyraźniej zgodnie z ogólną tendencją filmu postanowił przesadzić.
Warto wspomnieć także o fragmencie skomponowanym do posępnej sceny ceremonii kultu Kali. Rytualne śpiewy i wrzaski w towarzystwie ciężkiej prymitywnej perkusji – to z pewnością jedne z najbardziej mrożących krew w żyłach kompozycji, jakie Williams ma w swoim bogatym repertuarze. Wykorzystany tam archaiczny język to sanskryt, który pojawi się ponownie piętnaście lat później w Gwiezdnych wojnach - Mrocznym widmie. Poza tym muzyka składa się głównie z frenetycznych scherz, obowiązkowo przesadnie zorkiestrowanych oraz kilku momentów grozy.

Ta część jest zdecydowanie najmniej znana, głównie ze względu na bardzo krótki i trudnodostępny album. Można nie lubić tej muzyki, ale trzeba przyznać, że jest niezwykle brawurowa i bogata. Akademia doceniła wysiłki Williamsa i przyznała Świątyni zagłady nominację (podobnie zresztą jak pozostałym częściom).

''

Krucjata pełna energii

Indiana Jones i ostatnia krucjata pojawił się w kinach w roku 1989 i miał być w zamierzeniu ostatnią częścią serii. Spielberg, przyznając, że nie do końca uważa poprzednią część za udaną, postanowił zrobić tym razem coś zupełnie przeciwnego. Powstała w ten sposób najzabawniejsza do tej pory przygoda awanturniczego doktora Jonesa. Naziści, tym razem jeszcze bardziej karykaturalni, stali się ponownie przeciwnikami głównego bohatera w wyścigu po legendarnego Świętego Graala. Została także wprowadzona postać ojca, a relacje pomiędzy grającym go Seanem Connerym a Harrisonem Fordem stały się zdecydowanie najmocniejszym elementem filmu.

Spielberg opisywał muzykę do trzeciej części jako jedną z najbardziej energicznych partytur Williamsa. I choć z pewnością nie brakuje jej wigoru, to jest w tym stwierdzeniu trochę przesady. Styl mistrza zmieniał się pod koniec lat osiemdziesiątych i stał się z pewnością znacznie lżejszy. Tym samym równowaga została po raz kolejny (od czasu Świątynii…)zachwiana. Sam marsz poszukiwaczy pojawia się tym razem zdecydowanie rzadziej. Mamy za to wiele nowych tematów. Oprócz brytyjsko brzmiącej dostojnej melodii skomponowanej dla Świętego Graala, pojawia się nowy, nieco karykaturalny, ale zdecydowanie bardziej wyrazisty motyw dla nazistów. Henry Jones Senior również został obdarzony własnym tematem. Podobnie jak i w poprzedniej części, w tej również pojawia się wiele pomniejszych tematów. Ogólny nastrój najlepiej oddaje humorystyczne scherzo, mające w zamierzeniu przypominać melodie towarzyszące polowaniu na lisy. Ten motyw ilustruje zabawne przygody ojca i syna podczas ucieczki przed nazistami. Mimo bogatej całości i łatwości w odbiorze, trzecia odsłona robi zdecydowanie mniejsze wrażenie od dwóch poprzednich.

Jedni twierdzą, że tego typu soundtracki to tanie i wręcz obraźliwe imitacje poważnej muzyki symfonicznej i każdy szanujący się meloman powinien omijać je szerokim łukiem. Drudzy uważają je za arcydzieła muzyki współczesnej, godnie kontynuujące tradycję. Wstrzymam się przed zajęciem definitywnego stanowiska, jednak chciałbym zwrócić uwagę na pewną istotną, według mnie, kwestię. Wprawdzie nie mogę z czystym sumieniem do końca zgodzić się z tymi drugimi, muszę jednak przyznać, że muzyka filmowa, zwłaszcza taka, zrobiła prawdopodobnie więcej dla muzyki poważnej niż niejedno współczesne dzieło koncertowe: sprawiła, że wielu młodych ludzi zaczęło się interesować muzyką symfoniczną, a niektórzy nawet rozpoczęli z tego powodu edukację muzyczną. A to zjawisko trudno zignorować. Reedycje wszystkich trzech części ma wkrótce wydać wytwórnia Concord Music.

Karol Krok

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

Trójkowo, filmowo

Ostatnia aktualizacja: 23.05.2009 15:00
Premiera tygodnia to "Hańba", ale nie zapomnę również o "Wojnie polsko-ruskiej". Wcześniej jednak połączymy się z Cannes...
rozwiń zwiń
Czytaj także

Trójkowo, filmowo

Ostatnia aktualizacja: 13.09.2008 15:00
Już w poniedziałek rozpocznie się 33 Festiwal Folskich Filmów Fabularnych. Dziś zapowiedzi najważniejszych wydarzeń w Gdyni.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Trójkowo, filmowo

Ostatnia aktualizacja: 11.04.2009 15:00
Dziś przede wszystkim gorące relacje z II Festiwalu Filmów Polskich "Wisła" w Moskwie.
rozwiń zwiń