Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Spotkanie na szczycie

Ostatnia aktualizacja: 17.06.2019 13:39
Nie każda kooperacja uznanych i doświadczonych artystów kończy się zadowalającym efektem. Jednak współpraca kapeli Vołosi z Félixem Lajkó zaowocowała albumem niezwykłym.
Okładka płyty Flix Lajkó  Vołosi
Okładka płyty „Félix Lajkó & Vołosi”Foto: mat. pras.

„My nie za bardzo lubimy się spotykać z innymi muzykami. A już tym bardziej ze smyczkowcami, bo sami jesteśmy takim konglomeratem smyczkowym” – mówił niedawno Stanisław Lasoń w magazynie „Źródła”. Przyznawał też, że wraz z kolegami „długo debatowali” nad tą propozycją. Owa propozycja to współpraca zespołu Vołosi ze słynnym węgierskim skrzypkiem Félixem Lajkó. A więc: z jednej strony spotkanie gwiazd, swoisty violin summit, z drugiej – nasuwające się całkiem rozsądne pytanie: czy nie za dużo tu tych smyczków, czy uda się w takiej formule nie zagłuszyć muzyki jako takiej? Uprzedzając poniższe refleksje, warto powiedzieć od razu: udało się! Otrzymaliśmy płytę ważną, świetnie brzmiącą, energetyczną i ekstatyczną, ale też monetami liryczną i świetną pod względem artystycznym.

Uprzedzając poniższe refleksje, warto powiedzieć od razu: udało się! Otrzymaliśmy płytę ważną, świetnie brzmiącą, energetyczną i ekstatyczną, ale też monetami liryczną i świetną pod względem artystycznym.

Oczywiście, było tu pewnie nieco zagrożeń. Bo jeśli z jednej strony staje artysta nazywany współczesnym Paganinim, a z drugiej fenomenalna kapela, słynąca z umiejętności tworzenia wyrafinowanego zbiorowego muzycznego szału, to rodzi się na przykład obawa swego rodzaju wyścigu, a przynajmniej siłowania się. Tymczasem, po kilkakrotnym przesłuchaniu całości, wolno zaufać artystom, gdy deklarują, że nie lubią terminu „wirtuoz”, że chcieli uniknąć wrażenia pojedynku, bo to nie spaja, tylko dzieli wykonawców. „Studio to dla nas trudna sceneria, bo przywykliśmy do improwizacji i obecności publiczności” – mówił przed kilkoma laty Krzysztof Lasoń i trudno mu nie wierzyć. Być może zresztą kluczem do zrozumienia tego albumu jest właśnie deklarowana przez wszystkich wykonawców, biorących udział w jego nagraniu, wiara w improwizację. Ona bowiem zdaje się przenosić siłę ciężkości ze współzawodnictwa na współtworzenie – i moim zdaniem wyraźnie to na tej płycie słychać.

Jeśli przyjmiemy, że prawdą jest, iż Vołosi połączyli romantyzm, dynamizm i naturalność muzyki beskidzkiej z precyzją, wirtuozerią i wykonawczym kunsztem muzyki klasycznej, to tutaj otrzymujemy jeszcze jeden element o niebanalnym znaczeniu. Zresztą, być może jest całkiem odwrotnie: być może to, co proponuje polski kwintet, to jednak raczej połączenie romantyzmu, dynamizmu i naturalności muzyki klasycznej z precyzją, wirtuozerią i wykonawczym kunsztem tradycji beskidzkiej? To nie tylko zabawa słowami, to po pierwsze obraz względnej adekwatności określeń, po drugie: niezwykłej płynności znaczeń, efektownego zmieszania wątków, jakie jest charakterystyczne dla zespołu, a które tu zyskuje dodatkowy wymiar.

Pamiętam, że pierwszy koncert Félixa Lajkó, na którym byłem, totalnie mnie zachwycił. Pamiętam też, że kolejny nieco mnie rozczarował. Cóż, każdy może mieć słabszy dzień – artysta albo słuchacz. Muzyki z jego płyt słucham jednak z niezmienną przyjemnością, zarówno gdy gra na skrzypcach, jak i na tradycyjnej cytrze, która (niestety) w ogóle nie pojawia się na najnowszym albumie. Vołosi też mnie od pierwszego słyszenia zachwycili – to było podczas Nowej Tradycji 2010, gdy zdobyli grand prix i parę innych nagród (jeszcze jako Wołosi i Lasoniowie). Właściwie każdorazowe późniejsze spotkanie z ich twórczością – czy to płytowe, czy koncertowe – utwierdzało mnie w tym stanie. Ze zmieszania tych dwóch składników powstała nowa jakość.

Być może to, co proponuje polski kwintet, to jednak raczej połączenie romantyzmu, dynamizmu i naturalności muzyki klasycznej z precyzją, wirtuozerią i wykonawczym kunsztem tradycji beskidzkiej?

Już rozpoczynający płytę frenetyczny „Speedmotion”, w którym krzyżują się wysoko szybujące brzmienia solistów, zwiastuje, że nie zabraknie na krążku wielkich emocji i ekscytujących popisów technicznej sprawności, ekstatycznej żywiołowości. W całej tej historii nie chodzi jednak przecież o szybkość. W każdym razie z pewnością nie ona jest tu najważniejsza. I potwierdzają to kolejne utwory na płycie.

Artyści podzielili się kompozycjami: sześć utworów na krążku jest autorstwa Félixa Lajkó, trzy pozostałe napisali członkowie polskiej kapeli: Stanisław Lasoń i Jan Kaczmarzyk. Są tu tematy znane z wcześniejszej twórczości kwintetu, m.in. jeden z najbardziej „przebojowo” brzmiących w jego dorobku „Crawler” (którego oryginał pamiętamy z krążka „Nomadism”). Jego przykład świetnie pokazuje metodę wspólnej pracy z węgierskim wirtuozem – a może raczej jej efekty:  rzecz zostaje mocno zagęszczona, jeszcze  silniej zrytmizowana. Pozwalam sobie jednak uważać, że nie o najprostsze mocne wrażenia tu chodzi, ale o intensywność przeżycia, o pasję i zaangażowanie, o wspólne (wspólnotowe wręcz?) uniesienie.

Zresztą akurat kolejny utwór na płycie – „Upside Down” (znów autorstwa Stanisława Lasonia) pięknie pokazuje, że w tym kontekście personalnym i emocjonalnym możliwe jest wykonywanie również muzyki zgoła kontemplatywnej, grania barwą, nastrojem, kolorem. Takich przykładów jest zresztą więcej. Ot, „Valse”, skomponowany przez Lajkó, zanim rozpędzi się w dynamicznym porywie, jest pełnym uroku i finezji pokazem pięknych współbrzmień, kołysze rewelacyjnie. Węgierski artysta zaproponował również swoje dawniejsze, ale i nowe kompozycje. Swoistą klamrą spinają całość – zgodnie z tytułami – są wspomniany już „Speedmotion” i, poniekąd jego antyteza, znajdujący się pod koniec albumu „Slowmotion”, po którym następuje już tylko intrygująca koda w postaci utworu „Pompeii”.

Jakie słowa najtrafniej opisują to wspólne dzieło? Z jednej strony szacunek artystów – wobec tradycji i wobec siebie nawzajem. Z drugiej – koncentracja i (mimo po części improwizowanego charakteru nagrań) świadomość celu, ku któremu się dąży. Oczywiście, dopuszczam możliwość, że ktoś ze słuchaczy może nie zaakceptować swoistego nadmiaru dźwięków proponowanego przez Lajkó i polskich muzyków. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że rzecz została nagrana w studio metodą „na setkę”, otrzymujemy wiarygodny oraz brzmienia tego szczególnego sekstetu, granie pełne ozdobników i uniesienia, a zarazem wrażliwości na każdy dźwięk. Słyszymy nie wyścig, a twórczą wspólnotę, w której wykonawcze kompetencje przekładają się na szczególny koloryt całości. Takie niezmienne wrażenie pozostaje przy każdym kolejnym przesłuchaniu tego świetnego albumu.

Tomasz Janas

Félix Lajkó & Vołosi

Félix Lajkó & Vołosi”

Fono Records 2019

Ocena: 4,5  

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.


Czytaj także

Lata płyną?

Ostatnia aktualizacja: 28.05.2019 08:00
Jedna z najdłużej istniejących i dziś już zgoła legendarnych polskich grup folkowych na swym nowym krążku potwierdza najwyższą klasę i znakomitą formę wykonawczą.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Czekoladowa perkusja

Ostatnia aktualizacja: 11.06.2019 07:30
Niebywała okazja, aby posłuchać jednego z najciekawszych peruwiańskich perkusistów. Nakładem frapującej wytwórni Buh Records ukazało się wznowienie płyty Julio „Chocolate” Algendonesa z lat 90.
rozwiń zwiń