Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Inne tempo

Ostatnia aktualizacja: 14.04.2020 09:44
Kompilacja archiwalnych nagrań, które stworzyła Priscilla Ermel, odkrywa na nowo jej bogaty i niedostrzeżony dorobek. Znacząco poszerza on obraz brazylijskiej sceny muzycznej ubiegłego wieku.
Okładka płyty  Origens da Luz
Okładka płyty "Origens da Luz"Foto: mat. pras.

„Origens da Luz” kreśli długą i obszerną podróż Ermel: przez folk, manipulacje taśmami, czerpanie z brzmienia instrumentów wschodnich, nagrań terenowych, ale też syntezatorów czy neoklasycznej gitary. Jakub Knera

Po przesłuchaniu monumentalnego, półtoragodzinnego i dwupłytowego wydawnictwa niełatwo stylistycznie zamknąć to, co stworzyła artystka. To nie tylko folk czy dźwiękowy kolaż czerpiący z wielu estetyk – ta kompilacja ukazuje jej intrygujący muzyczny świat, ale też kompozytorską ideę, w myśl której tworzy opowieść o odwiedzanych światach. Ermel w wieku nastoletnim uczyła się grać na wiolonczeli i gitarze – co słychać na tej płycie. Potem fascynowała się bossa novą i twórczością m.in. Toma Jobima i Chico Buarque – to znajduje odzwierciedlenie w jej bardziej piosenkowych formach. Studiowała antropologię i kręciła filmy, co zaszczepiło w niej ciekawość podróżowania i eksplorowania takich społeczności jak rdzenne brazylijskie plemiona Cinta-Larga i Ikolem Gavião – nagrania terenowe z tamtych miejsc. Zainteresowała się także medytacyjną Tai Chi – jej echa na wydawnictwie, które ukazało się dzięki wytwórni Music from Memory, również usłyszymy.

„Origens da Luz” kreśli długą i obszerną podróż Ermel: przez folk, manipulacje taśmami, czerpanie z brzmienia instrumentów wschodnich, nagrań terenowych, ale też syntezatorów czy neoklasycznej gitary. Brazylijka wydawała się nie znać ograniczeń i sięgała po wszystko, aby snuć swoją duchową opowieść o odwiedzanych miejscach i często zagrożonych połaciach Ameryki Południowej. Te dźwiękowe krajobrazy słychać już od pierwszych sekund – w otwierającym „Luar” pojawiają się nagrania ptaków i insektów z lasów amazońskich, stopniowo splecione z liryczną balladą opartą na brzmieniu gitary, syntezatora i melodyki. „Martim Pescarod” to mozaika instrumentów ze wszystkich zakątków świata: wykorzystywanego w capoeirze bębna pandeiro, instrumentów smyczkowych z Chin (erhu) i Indii (esraj), fletu bambusowego, tabli i chińskiego sitaru guzheng. Wydawałoby się, że nie ma szans, żeby to wszystko wybrzmiało spójnie – posłuchajcie jednak, jak harmonijnie robi to Ermel, a zmienicie zdanie.

Bo mariaż gatunkowy jest tu dosyć szeroki: kompozytorka snuje folkowe ballady (kapitalne „Meditação”), prowadzi do syntezę brzmienia wiolonczeli i syntezatora („Campo de Sohnos”), tworzy perkusyjne transowe formy z wysuwającą się na pierwszy plan kalimbą („Americua”) albo stawia na pierwiastek ludzki i sięga po spontaniczne wokale jak utworze tytułowym, gdzie gitarze cocho i fletowi bambusowemu towarzyszą krzykliwe zaśpiewy. Nie ma się z resztą co dziwić tej rozwiązłości stylistycznej: Ermel jako etnolożka kolekcjonowała instrumenty z różnych zakątków, aby potem ich dźwięki wcielać w swoje utwory. Kompozytorka bogate aranże wykonuje całkowicie w pojedynkę, czasem jednak z zaproszonymi gośćmi tworzy złożone i barwne suity, które w zasadzie powinny zapewnić jej miejsce w panteonie postaci ważnych dla dwudziestowiecznej muzyki brazylijskiej. Pytanie tylko, czemu zbyt wiele o niej wcześniej nie słyszeliśmy? Mam nadzieję, że to nie kwestia zdominowania sceny brazylijskiej przez mężczyzn.

Ermel uważała muzykę europejską za zbyt realistyczną. Stworzyła więc taką, w której czas się zatrzymuje, ukuła na nią określenie: "inne tempo". Jakub Knera

A jest się czym zachwycać. Najdłuższa na płycie, piętnastominutowa suita „Corpo De Vento” zaczyna się, jak ścieżka dźwiękowa do spaghetti westernów Ennio Morricone, a później Brazylijka maluje wielowątkową opowieść zogniskowaną wokół pociągających brzmień bębnów cultrun, ocarina, chilijskiej chirimi czy fletu nepalskiego, po których pojawia się dziesięciostrunowa gitara brazylijska, dęciaki, a wszystko to zanurzone bardziej we współczesnej kompozycji niż folkowych zaśpiewach. Ermel uważała muzykę europejską za zbyt realistyczną. Stworzyła więc taką, w której czas się zatrzymuje, ukuła na nią określenie: "inne tempo", czym zainspirowała wytwórnię Music from Memory do wydania dwa lata temu kompilacji pod tym samym tytułem, dedykowanej scenie brazylijskiej doby lat 80. i 90. To baśniowa, głęboko zakorzeniona w lokalności ponadczasowa opowieść. „Origens de luz” jest osobliwym uniwersum, funkcjonującym poza rzeczywistością, syntetyzującym wiele wpływów i technik kompozytorskich. Zarówno w formie piosenek, notatek nagranych podczas podróży i medytacyjnych kompozycji. Świetnie skompilowanych przez Johna Gomeza, który kreśli barwny portret kompozytorki w wydawnictwie.

Albumów Priscilli Ermel ukazało się w latach 80. kilka, zazwyczaj w niskich nakładach, do dziś w internecie o artystce nie znajdziemy za wiele informacji. „Origens da Luz” jest więc wspaniałą ściągawką z jej obszernej twórczości, która nie tylko pokazuje, jak fenomenalną kompozytorką i instrumentalistką była, ale też rzuca nowe światło na brazylijską scenę z lat 80. Swoimi muzycznymi poszukiwaniami, przenosząc historię mówioną na język muzyki, a czasem przenosząc dosłowne wypowiedzi i nagrania rozmów, artystka zdaje się mówić: wśród rdzennych społeczności warto szukać tego co najprostsze i najważniejsze, ale też najbardziej autentyczne. Odsłuch jej płyty pozwala się zatrzymać i spojrzeć na świat trochę inaczej – co w dobie panującej pandemii wydaje się być doskonałym lekarstwem na ogólnoświatowe zawieszenie.

Jakub Knera

Priscilla Ermel

Origens da Luz

Music from Memory 2020

Ocena: 5/5

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Abazyńska harmonistka

Ostatnia aktualizacja: 31.03.2020 10:08
Sonya Shavtikova to taka trochę kaukaska Wiesława Gromadzka. Wielbicielom polskiej muzyki tradycyjnej powinno to już sporo powiedzieć. Niby sporo, lecz jakże niewiele.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Babooshki w nierozerwalnym splocie

Ostatnia aktualizacja: 07.04.2020 10:19
Po siedmiu latach powraca do nas z nową płytą zespół Babooshki. Warto było czekać, to piękny album, łączący ludowe inspiracje z jazzowymi natchnieniami, tradycję ukraińską i polską w nierozerwalnym splocie.
rozwiń zwiń