Ostatnie sondaże przedwyborcze dają PAS prowadzenie w rankingu poparcia dla partii politycznych – waha się ono od 30 do 40%. Wydawałoby się, że to dużo, ale nie w obecnej sytuacji. Głównym problemem PAS jest brak wiarygodnego partnera koalicyjnego. Ugrupowanie to przez lata u władzy nie dopuszczało do rozwoju innej partii politycznej mogącej pochwalić się poparciem powyżej progu wyborczego (5%) i jednocześnie legitymującej się wiarygodnym programem proeuropejskim i reformatorskim. Prezydencka partia go zmonopolizowała, samodzielnie rządziła przez ostatnie cztery lata, lecz teraz do większości minimum 52 deputowanych w 101 osobowym parlamencie może jej zabraknąć dosłownie kilku foteli.
W takiej sytuacji PAS ma kilka możliwości, lecz żadna nie jest dobra. Wszystkie partie i bloki opozycyjne, które mają szansę na wejście do parlamentu, i z którymi potencjalnie można by stworzyć koalicję, są mniej lub bardziej prorosyjskie. Wykluczona jest więc współpraca z Blokiem Patriotycznym b. prezydentów – lidera socjalistów Igora Dodona i lidera komunistów Vladimira Voronina. Otwarcie krytykują oni rząd i Maię Sandu, głosząc konieczność dogadania się z Rosją. Wątpliwe jest także formalne współdziałanie z blokiem Alternatywa, szczególnie w sytuacji, gdy jeden z jego liderów Alexandr Stoianoglo był prokuratorem generalnym, którego PAS usunął ze stanowiska, a rok temu rzucił wyzwanie prezydenckie Mai Sandu. Inny frontman bloku, mer Kiszyniowa Ion Ceban, choć nominalnie jest proeuropejski, to jego przeszłość (był m.in. członkiem Partii Komunistów i doradcą Dodona) oraz działania (zakaz parady równości w stolicy, mętne wypowiedzi ws. NATO) budzą wiele wątpliwości co do szczerości jego deklaracji. Pozostaje jeszcze naczelny skandalista mołdawskiej polityki, czyli Renato Usatîi, lider Naszej Partii, który balansując ledwo nad progiem daje razy na lewo i prawo. Jeśli wejdzie do parlamentu nie będzie wiarygodnym partnerem dla PAS, nie wspominając nawet jego populizmu i nigdy do końca nie wyjaśnionych rosyjskich paranteli.
Wobec takiej mizerii na scenie politycznej, rządzący robią wszystko by ograniczyć liczbę głosów oddanych na opozycję, a zarazem optymalizują własne szanse. W wyborach rok temu zwycięstwo Sandu dały głosy bezprecedensowo zmobilizowanej diaspory w Europie, więc tym razem lokali wyborczych za granicą będzie o siedemdziesiąt (sic!) więcej, bo ponad trzysta. Ale nie wszędzie – liczbę tych w Rosji ograniczono do dwóch, w separatystycznym Naddniestrzu do dwunastu, reszta zaś, czyli niemal trzysta, w państwach zachodnich. Oddanie głosu na partie prorosyjskie, bo na takie już od dekad głosują, utrudni mieszkańcom tego regionu… remont większości mostów na Dniestrze.
Decyzje te są kulminacją podjętych od ubiegłorocznych wyborów prezydenckich działań prewencyjnych wymierzonych w zwalczanie rosyjskich wpływów w kraju. Wówczas, działając poprzez siatkę internetową oligarchy Ilana Șora, Rosja masowo kupowała głosy przeciwko Mai Sandu. Szacowano, że wydała na nie ok. 40 mln dolarów. Obecnie – wg oficjalnych danych władz – Kreml miał uruchomić niemal dziesięciokrotnie większe zasoby. W lipcu rządzący zablokowali więc udział w wyborach bloku Victorie/Pobieda (Zwycięstwo), jako złożonego z partii kontrolowanych przez Șora, a w sierpniu sąd skazał na siedem lat więzienia jego protegowaną, a zarazem baszkankę prorosyjskiego regionu autonomicznego Gagauzja Evghenię Guțul. Udowodniono jej finansowanie prorosyjskiej partii politycznej Șor z kremlowskich pieniędzy. W międzyczasie organy ścigania dokonywały przeszukań i aresztowań w całym kraju, których celem było rozbicie siatki Șora przed wyborami 28 września.
22 września Maria Sandu wystąpiła z telewizyjnym orędziem do narodu, w którym podkreśliła stawkę nadchodzących wyborów: utrzymanie niepodległości i integralności terytorialnej oraz kursu na integrację z UE. Ostrzegła, że jeśli zwyciężą siły prorosyjskie, wartości te będą zagrożone, a kraj może zostać wciągnięty w wojnę z Ukrainą. Słowa te dowodzą powagi sytuacji i zaniepokojenia wynikiem PAS. W przypadku takiego scenariusza, wszystkie opcje wydają się być na stole: przeciąganie pojedynczych deputowanych lub ugrupowań z bloków wyborczych, rząd mniejszościowy, niepowołanie gabinetu opozycji, przeciąganie procedur i gra na przyspieszone powtórne wybory, czy wreszcie nieuznanie wyborów. Jedno można powiedzieć na pewno – najbliższe dni i tygodnie mogą być między Dniestrem a Prutem wyjątkowo nerwowe.
Tadeusz Iwański, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich