W środowisku młodych literatów od kilku lat powiadają, niektórzy z przekąsem, a niektórzy szczerze i z zapałem, że Jaś Kapela, krakowski aktualnie poeta, to żywa legenda. Wielokrotnie nagradzany, porywający slammer, autor dwóch książek (Reklamy i Życia na gorąco, obie nakładem Ha!artu), ale przede wszystkim – poetycka osobowość. Rozbuchana, chwiejna, histeryczna, ze wszech miar barwna i trudna. Powiadają, że Kapela to wariat i zadymiarz. Kapela słynie ze skłonności do bijatyk (z bijatyką z Piotrem Czerskim na czele), do przedawkowywania alkoholu i – skutkiem tego – do nagłych a niespodziewanych wymiotów, słynie z poetyckich proroctw-błazeństw czy z głośno wyrażanych myśli samobójczych. Z blogów, na których możemy zapoznać się z tymi i innymi rewelacjami. Kapela dba o swój rzadki wąs i obciachowe ciuchy. I ochoczo powtarza opinie, które na jego temat krążą; również, o ile utożsamić jego bohatera z nim samym, co jest w moim przekonaniu zabiegiem skomplikowanym, ale w dużej mierze uprawnionym – w wierszach.
To najkrótsza charakterystyka tego, którego zwie się, z przekąsem lub nie, żywą legendą młodej poezji.
Ale wróćmy na chwilę do tej myśli: ochoczo powtarza opinie, które na jego temat krążą. Owszem, stało się tak nawet całkiem niedawno, w przypadku tekstu zamieszczonego w tygodniku „Wprost” (cytat z bloga poety: „we wprost piszą że jestem ‘zakochanym w sobie ekscentrykiem’ i ja oczywiście się z tym zgadzam”), choć powiedzieć tak to uchwycić jedynie małą część prawdy o Jasiu Kapeli. Jaś bowiem nie tyle powtarza, ile zwrotnie wzmacnia to, co sam puszcza w eter, a zatem – ni mniej, ni więcej – kreuje się. Ergo: sam robi z siebie neurotyka, depresanta, ekscentryka, błazna itd., dokładając wielu starań, żeby tę kreację w oczach literackiej publiczności odpowiednio potęgować. Wielu spośród tych, którzy mieli do czynienia z Jasiem i z jego poezją przyznaje, że nie są to próżne wysiłki – kreacja Kapeli jest nietuzinkowa i wyrazista, w swej programowej obciachowości i żałosności – po prostu mocna. Ambicję bycia poetą pop, zarówno jeśli chodzi o styl pisania i autoprezentacji, jak i recepcję, Kapela zaspokaja z naddatkiem.
Nie potrzeba wielkiej czytelniczej wnikliwości i towarzyskiej intuicji, by zauważyć, że poeta nie jest pospolitym sezonowym cymbałem, który chce tylko zwrócić na siebie kapryśną i skłonną do rozproszeń uwagę współczesnego odbiorcy i zaznać namiastki ludzkiego poważania czy miłości. Kapelowy pop, ten „personalny” i ten „tekstualny”, bywa bowiem do bólu ironiczny, chłodny i pełen autodystansu, zupełnie jakby był świadomie opracowywaną i wytrwale realizowaną strategią, a nie prostym, bezrefleksyjnym obrazem czystej osobowości poety (nie musimy przy tym rozsądzać, w jakim stopniu ta strategia rzeczywiście żywi się osobowościowymi predyspozycjami Jasia; w jakimś na pewno). Kapeli chodzi więc, jak sądzę, o coś więcej, może nawet dużo więcej, niż krzyk: „jestem nieszczęśliwym durniem, jestem pop, kochajcie nieszczęśliwego durnia, kochajcie pop”. To znaczeniowy parter – nad nim jest nadbudowane jakieś wyższe piętro znaczeniowe i dopiero jego ogląd unaocznia czytelnikowi, o czym w istocie pisze Kapela i dlaczego w tekście i poza nim kreuje się tak, jak się kreuje. Chciałbym przy tym, żeby wyższe piętro poezji i autokreacji Kapeli okazało się skromnym i prostym poddaszem – wszak nie jest dobrze czynić poetę mądrzejszym, niż rzeczywiście jest – ale szczerze boję się, że jest to piętro z prawdziwego zdarzenia, złożone z kilku pomieszczeń. Rozejrzyjmy się po nim nieco.
Wstępnie można ująć zamysł Kapeli dość prosto, jako poetycką zachętę do pewnej refleksji i następujący po niej ciąg diagnoz. Zobaczcie, w jakich czasach żyjemy – retorycznie zaprasza do namysłu poeta, po czym stwierdza natychmiast: ludzkim światem, życiem społecznym i jednostkowym rządzi niepodzielnie to, co pop. Telewizja. Seriale. Teleturnieje. Kolorowe pisemka. Pudelek.pl. Ploteczki, wywiadziki, ankietki, artykuliki. Tak zwane celebrities. Ludzie bajecznie utalentowani, bajecznie bogaci, odnoszący bajeczne sukcesy, ludzie wielcy, fascynujący, piękni, inspirujący. Ich problemy sercowe, łóżkowe, osobowościowe, narkotykowe, zawodowe, każde. (Nie na miejscu byłoby oczywiście chwytanie się w tym ekstatycznym momencie Baudrillarda i prawienie o tym, że Sean Connery jest mapą Seana Connery’ego, a on sam, jak my wszyscy, nie istnieje.) Obszerniejsze eksplikacje tego, czym jest pop, chyba nie są konieczne, każdy z nas, ludzi związanych jakkolwiek z kulturą wyższą, doskonale wie, na czym polega współczesny terror jego kolejnych, coraz bardziej tragikomicznych objawień.
My, odbiorcy kultury wyższej – miejmy odwagę wciąż nazywać ją prawdziwie wysoką – my, czytelnicy czasopism kulturalnych, książek poetyckich itd. przecież to wiemy i szybko zaczynamy się zastanawiać, na czym właściwie miałaby polegać odkrywczość i głębia myśli Jasia Kapeli. Przecież szydzenie z popu, podsuwanie mu krzywego zwierciadełka czy, na wyższym poziomie, czegoś na kształt zmąconego zwierciadła metaeksploracji łączonej z niejednoznaczną fascynacją (patrz np. prace Warhola lub niektóre muzyczne dokonania Zappy) jest najpewniej równie stare, jak sam pop i wielu, bardzo wielu twórców wszystkich możliwych dziedzin sztuki je uprawiało. To może już lepiej przeczytać Masłowską, a potem pójść do teatru Wytwórnia na doskonałą inscenizację Pawia Królowej? I w tym właśnie momencie nasze myślenie ma okazję rozejrzeć się po wspomnianych pomieszczeniach wyższego piętra lirycznego domostwa Jasia.
Po pierwsze szyderstwo Kapeli jest bodaj pierwszym w polskiej poezji szyderstwem na taką skalę, tak totalnym. Poeta oddał mu swoje wiersze całkowicie (szczególnie w Życiu na gorąco), nadto, o czym należy bezwzględnie pamiętać, wsparł je konsekwentną, przykuwającą uwagę pozatekstową kreacją autorską. Po drugie wiele wierszy Kapeli mówi tak niepowtarzalnie, głosem tak precyzyjnym i w zjawiska pop i w nasze relacje z tym, co pop wnika tak głęboko, że próby interpretacyjnego uogólnienia czy szeregowania motywów – takie jak ta podjęta przeze mnie przed chwilą – stają się cokolwiek żenujące, bo oto okazuje się, że wiersz powiedział wszystko, jest samowystarczalny i lubiący pisemne komentarze czytelnik nie bardzo wie, co oprócz obracania w głowie tych kilku kapitalnych fraz mógłby właściwie zrobić, co jeszcze powiedzieć.
Przede wszystkim jednak, i to wydaje mi się głównym pokojem tego piętra, Kapela wysyła pionierski, jeśli chodzi o sposób wyrazu, precyzję i zarazem rozmach komunikat, że pop alarmująco zagraża temu, co wyższe. Włóżmy jeszcze te słowa w usta poety: ja, Jaś Kapela, chcę być jak celebrities, chcę być bajecznie utalentowany, fascynujący i inspirujący, chcę mieć problemy osobowościowe i alkoholowe, o których będą mówić, bo nade wszystko właśnie chcę, żeby o mnie mówić. Telewizor. Gazeta. Pudelek. Sława i blask. Nie miejmy jednak wątpliwości – Kapela, mimo (pozornie) ogromnych wysiłków i składanych w tekstach deklaracji, nie będzie Seanem Connerym, nie zdobędzie bajecznej fortuny i nie odniesie bajecznego sukcesu; stanie się co najwyżej karykaturą poety i karykaturą karykatury – gwiazdy pop. Od biedy będzie dla garstki fascynujący i inspirujący. Z pewnością zostanie ze swoimi sztucznie pompowanymi problemami, z których jedynym prawdziwym okaże się pop-histeria wynikająca z coraz powszechniejszego realizowania podświadomej potrzeby miłości własnej i ze strony innych za pomocą oglądania się w telewizorze i rozdawania autografów. On w dodatku najprawdopodobniej to wszystko wie, tak jak być może wie, że w ogóle nie stanie się nic lub staną się rzeczy zupełnie inne, ponieważ to, co prezentuje odbiorcy w tekście i poza nim, jest paraboliczną, piętrową kreacją i inteligentnym odgrywaniem pewnej roli, która wiedzie owego odbiorcę do właściwej konkluzji: spójrzcie, co ze mną, z poetą, dawnym reprezentantem tego, co kiedyś uważaliśmy za wyższe, zrobił pop. Ja, degenerat, jestem żywym dowodem na to, że pop niszczy prawdziwą, jedyną godną uwagi kulturę. Niszczy człowieka, który znajdował w niej gwarancje swego człowieczeństwa i niejednokrotnie rzeczywisty ratunek. Spójrzcie: deprawacyjna moc popu jest ogromna.
Pop niszczy prawdziwą kulturę. Zniszczy? Zniszczył? Na ile komunikat Kapeli jest diagnozą, a na ile ostrzeżeniem na przyszłość? Wydaje się, że aktualność i potencjalność się tu równoważą i powinniśmy pozostać przy czasie teraźniejszym. Nie możemy zgodzić się na czas przyszły, ponieważ widać jak na dłoni, że proces się dokonuje, nie możemy też zgodzić się na przeszły dokonany, ponieważ Jaś (symulakryczny bohater Jasia; gdzie jest prawdziwy Jaś?) jest zdecydowanie tylko przypowieściową figurą przyszłego poety pop, prawdziwego kulturowego degenerata.
Czy taki degenerat kiedykolwiek się pojawi? Można by pomyśleć, że Kapela realizuje strategię podobną do tej charakterystycznej dla innych „poetów kryzysu kultury” (bo tak go możemy teraz nazwać), choć gdy porównać jego radykalizm z, dajmy na to, ostrożnym, moralizatorskim tonem Herberta i nieco odważniejszym, ale również moralizatorskim Różewicza (nie próbuję zrównać ich dokonań artystycznych), różnica poetyckiego wyrazu i opisywanego świata staje się doprawdy niepokojąca i zaczynamy się zastanawiać, czy mamy tu do czynienia jedynie z dydaktyczną hiperbolą. Wyraźnie widać, że dramatycznie słabniemy i marniejemy tak, że przestajemy odczuwać własną marność. I tym właśnie byłby chyba projektowany przez Kapelę koniec kultury – zatratą motywującego do wyższych działań poczucia marności, likwidacją marności przez ustanowienie jej jako nieodwołalnie i do końca błazeńskiej, absolutnej i przezroczystej, a więc niepodlegającej jakiejkolwiek ewaluacji faktyczności. To ewidentnie ku niej każe spoglądać poezja Kapeli, również w tym, że wzbrania się przed poważnym traktowaniem, a do traktatu Heideggera dopisuje słowa: noc świata jest nocą spędzoną w klubach.
Skoro jednak przeszliśmy w naszej historii wiele, mamy szansę nie usmażyć się w falach GSM i nie utopić w perfumach Chanel. Skoro przeszliśmy Celulozę, możemy przezwyciężyć seriale. Myślę, że Kapela wciąż jest moralistą, choć tak granicznym, że musi, po prostu musi śmiać się z moich poważnych słów.
Paweł Uszyński