RIO 2016

Rio 2016: zbyt wielki, by upaść. Phelps kończy z pływaniem, legenda zostaje

Ostatnia aktualizacja: 15.08.2016 14:00
W niedzielę sięgnął po 23. złoty medal olimpijski, razem z kolegami wygrywając sztafetę 4x100 metrów stylem zmiennym. I na tym zakończy swoją karierę, w której osiągnął wszystko, co tylko było możliwe. To, że Michael Phelps jest fenomenem, nie ulega wątpliwości.
Audio
  • O fenomenalnych osiągnięciach Michaela Phelpsa z USA Jan Pachlowski (IAR)
Ostatnie chwile Michaela Phelpsa w olimpijskim basenie na Rio 2016
Ostatnie chwile Michaela Phelpsa w olimpijskim basenie na Rio 2016Foto: PAP/EPA/ESTEBAN BIBA
Serwis specjalny
rio 1200 f.JPG
Rio 2016

Wszystko wskazuje na to, że w niedzielę oglądaliśmy koniec wielkiej kariery amerykańskiego pływaka, który niesamowicie wyśrubował olimpijski rekord wszech czasów. W sumie 28 medali na czterech kolejnych igrzyskach. I na tym licznik się zatrzymuje, więcej nie będzie. Choć oglądaliśmy już wielkie powroty, teraz chyba nie będzie nam to dane.

W ubiegłym tygodniu Michael Phelps przyznał, że złoto zdobyte stylem motylkowym ma dla niego szczególne znaczenie, z prostego powodu - to właśnie od tej konkurencji rozpoczęła się jego olimpijska kariera.

W 2000 roku w Sydney zajął piąte miejsce na 200 metrów stylem motylkowym, mając zaledwie 15 lat i będąc najmłodszym reprezentantem USA w historii. Ale już wtedy widać było, że "dzieciak" ma przed sobą wielką karierę. Tego, co działo się w kolejnych latach, nie dało się jednak przewidzieć - od lat w większym stopniu niż z rywalami walczy z samym sobą - bo to on jest swoim największym rywalem, zostawiając daleko za plecami jakąkolwiek konkurencję.

Jeśli o kimś można mówić, że zna smak olimpijskiego złota, to on jest tego najlepszym przykładem.

Cztery i osiem lat po igrzyskach w Sydney był już najlepszy, ale w 2012 roku w Londynie przegrał o 0,05 s z reprezentantem RPA Chadem Le Closem. Phelps miał po tej imprezie zakończyć karierę, w której osiągnął wszystko, co było do osiągnięcia.

Wygrał wszystkie sześć indywidualnych konkurencji, w których startował. Do tego dołożył jeszcze dwa złote medale w sztafetach. Poprawił wtedy rekord swojego rodaka, Marka Spitza. Rekord, który wydawał się nie do powtórzenia, nie mówiąc już o jego pobiciu. To jednak nigdy nie było jego marzeniem.

- Wszyscy mnie do niego porównywali, ale ja nie chciałem być drugim Markiem Spitzem. Chciałem być pierwszym Michaelem Phelpsem, i to było coś, o czym marzyłem jako dziecko. O zrobieniu czegoś, czego wcześniej nikt nie dokonał - mówił Phelps.

W wyścigu na 200 metrów "delfinem" w Rio, srebrny medalista, Japończyk Masato Sakai był zaledwie o 0,04 s wolniejszy, ale to oczywiście Amerykanin zgarnął okładki czy główne zdjęcia internetowych portali.

Przegrana z reprezentującym Singapur Josephem Schoolingiem na 100 metrów "motylkiem" była okazją, by mówić o tym, że dla pierwszego na mecie, debiutującego na igrzyskach zawodnika, był to moment, w którym pokonał swojego idola.

Od razu pojawiły się też zdjęcia sprzed 8 lat, które jasno pokazują nie tyle potencjał Schoolinga, co to, jak długo trwa era Phelpsa.

Bohater może być tylko jeden i nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, kto nim jest. Legendą był już wcześniej, więc określeń na to, kim jest teraz, zwyczajnie brakuje.

- Zadanie wykonane. Naprawdę chciałem odzyskać ten medal. Ta konkurencja jest dla mnie najważniejsza, a wystartowałem w niej po raz ostatni. Dziwna jest ta myśl, że to już koniec... Nikomu nic nie mówiłem, ale nie było szansy, żebym to przegrał. Znowu zobaczyłem na tablicy z wynikami jedynkę koło swojego nazwiska, i to właśnie na 200 m "delfinem". Nie mógłbym sobie tego lepiej wymyślić - przyznał 31-letni Phelps po złotym krążku numer 21.

Pikanterii przed tym wyścigiem nie brakowało. Chodzi o wspomnianego wcześniej Chada Le Closa, który 4 lata temu odebrał Phelpsowi tytuł najlepszego pływaka na tym dystansie. Choć właściwie lepiej napisać, że tylko ten medal pożyczył. Reprezentant RPA sprawiał wrażenie kogoś, kto ma obsesję na punkcie Phelpsa i udowodnienia mu, że znów może go pokonać. Były kontrowersyjne wypowiedzi, drobne dogryzanie i moment, w którym Le Clos tuż przed wyścigiem rozgrzewał się tuż przed nosem Amerykanina, chcąc zaburzyć jego koncentrację. W zamian dostał coś, co media w USA określiły jako "spojrzenie śmierci". Później był już inny obrazek, który wejdzie do zbioru najlepszych z całych igrzysk olimpijskich w Rio.

To moment, w którym pływak z RPA, który zresztą na początku swojej kariery uważał Phelpsa za wzór, uświadomił sobie, że nie ma szans na dogonienie rywala. Dołączył zresztą do całkiem licznego grona. Uczeń nie przerósł mistrza, choć pod jego nieobecność osiągał naprawdę niesamowite wyniki. 

Po igrzyskach w Londynie w 2012 roku wydawało się, że Amerykanin jest już wypalony i podzielił problemy wielu sportowców, którzy byli na absolutnym szczycie przez zbyt długi czas. Co jeszcze można osiągnąć, kiedy sięgnęło się już wszystko? Ile czasu można rywalizować z samym sobą i odpierać ataki tych, którzy za cel (naturalny zresztą) obrali zrzucenie go z piedestału? W końcu musi nadejść chwila zwątpienia.

Na sportowej emeryturze Phelps wytrzymał jednak tylko (lub aż)18 miesięcy. Ten czas był dla niego dramatyczny.

Swój pierwszy rekord Phelps bije w wieku 15 lat i 9 miesięcy. To nie wszystko, bo tego samego roku poprawił ten wynik. Już wtedy traktowany jest jak zjawisko. Swoją karierę zaczynał w wieku 7 lat jako dziecko, u którego zdiagnozowano ADHD, a sport miał być sposobem na to, by pomóc radzić sobie z tą dolegliwością. I początkowo nie był tym pomysłem zachwycony - nie chciał zamoczyć głowy, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. Teraz pływa w dwóch czepkach, jednak powód jest nieco inny. To potwierdzenie obsesyjnego przywiązania do szczegółów, bo przecież każdy, nawet najmniejszy detal może wpłynąć na wynik. Często można jednak usłyszeć głosy, że gdyby chciał wyrównać szanse swoich przeciwników, powinien płynąć ze swoimi medalami na szyi. Wtedy szanse byłyby wyrównane.

Był na świeczniku od 16 lat, miewał lepsze i gorsze momenty radzenia sobie z popularnością i nieustannym oczekiwaniem rewelacyjnych wyników. Te posiadał właściwie zawsze, ale na pewno nie można powiedzieć, by był idealnym wzorem dla młodzieży. Dwa razy zatrzymywano go za jazdę pod wpływem alkoholu.

Jeździł po USA, promował pływanie, ale w jego wypadku zdrowy tryb życia czasami poddawano w wątpliwość. Bywało, że stołował się w lokalach z fast foodem, wdawał się w ostre kłótnie ze swoim trenerem, przyznawał, że potrafi spędzać masę czasu na graniu w gry komputerowe. Ot, człowiek z drobnymi słabościami. Ale jednocześnie na sukces skazany.

Fenomen Phelpsa starali się wytłumaczyć naukowcy. W jego przypadku trzeba wręcz dojść do prostego wniosku - ten człowiek jest wręcz stworzony do pływania. 193 centymetry wzrostu, ogromna rozpiętość ramion, duże dłonie, krótkie, ale bardzo silne nogi. Płuca o powierzchni dwukrotnie większej niż przeciętnego człowieka. Dodatkowo bardzo duża ruchomość stawów, która pozwala mu na większy niż u większości rywali zakres ruchów. Nieprzeciętna zdolność do regeneracji i psychika, która także zawsze dawała mu przewagę. 

Tego, że nie jest tytanem pracy, nie można mu jednak w żadnym razie zarzucić. Przez większość kariery nie zdarzało mu się omijać treningów, w basenie spędzał po kilka godzin każdego dnia, nie robiąc właściwie żadnych przerw. Według jego biografii, między igrzyskami w Atenach i Pekinie opuścił zaledwie jeden dzień treningowy - po wyrwaniu zęba mądrości za bardzo doskwierał mu ból. A treningi pływaków są specyficzne - większość czasu spędzają przecież sami ze sobą, pogrążeni w ciszy, pod powierzchnią wody. Doskonaląc każdy, nawet najmniejszy ruch. 

Wyjątek od niesamowitej pracy i konsekwencji stanowił czas przed Londynem i to, co nastąpiło później. Przyznał, że nie przygotowywał się dobrze do tej imprezy, omijał treningi, kłócił się z trenerami. A kiedy trenował, nie robił tego tak jak powinien. To nie przeszkodziło mu w zdobyciu czterech złotych krążków i dwóch srebrnych. To, co dla innych byłoby niesamowitym sukcesem, dla niego było rozczarowujące. Czuł wypalenie, ogłosił zakończenie kariery i znalazł się w miejscu, skąd byłoby bardzo łatwo się stoczyć.

- Nie zależało mi. Nie chciałem robić nic związanego z pływaniem. Nic. Pamiętam te dni, kiedy nie chciałem nikogo widzieć, nie chciałem z nikim rozmawiać, nie chciałem nawet żyć. Byłem w ekspresowej windzie na samo dno. Przez długi czas patrzyłem na siebie jak na utalentowanego dzieciaka, który miał przez lata pływać w jedną i drugą stronę basenu. Tak naprawdę mało ludzi wiedziało, kim w ogóle jestem - mówił w głośnym wywiadzie z Bobem Costasem ze stacji NBC.

Pojawił się alkohol i pustka, która powstała po pływaniu. Przez pół roku ani razu nie wszedł do basenu po to, by ćwiczyć. Ważył najwięcej w życiu, był daleki od dbania o siebie.

W 2014 roku 1.40 w nocy przekroczył prędkość o 39 mil na godzinę i przejechał po podwójnej linii ciągłej w tunelu Fort McHenry w Baltimore. Policja poinformowała, że nie zaliczył testów na trzeźwość. To nie był pierwszy taki przypadek.

Zdarzyło mu się to już w 2004 roku. Miał 19 lat, przyznał się do winy i został objęty 18-miesięcznym nadzorem kuratora. W 2008 roku przyznał się też do tego, że palił marihuanę, kiedy na światło dziennie wypłynęło jego zdjęcie z fajką wodną. Efekt? Trzy miesiące zawieszenia. To jednak były drobne wybryki w porównaniu z tym, co działo się z nim zaledwie dwa lata temu.

Za drugim razem tak lekko już nie było. Sąd skazał go na rok więzienia w zawieszeniu, a amerykańska federacja zawiesiła go na pół roku i wykluczyła z mistrzostw świata. 

Trafił na odwyk, który pomógł mu przewartościować wszystko. Mówił, że nigdy nie był tak przerażony jak wtedy, kiedy pojawił się po raz pierwszy na terapii. To jednak miało go uratować. Nie tylko dla sportu, ale przede wszystkim dla życia.

- Powinienem być wdzięczny, że tamta noc tak się skończyła. Kto wie, gdzie byłbym, gdyby udało mi się szczęśliwie dojechać wtedy do domu.

Rio było dla Phelpsa pożegnaniem i szansą, żeby zamknąć ostatni rozdział swojej historii sportowca. W Rio jego starty, oprócz milionów kibiców, oglądał jeszcze ktoś inny. Ktoś, dla kogo będzie on wzorem nie poprzez swoje osiągnięcia w wodzie. Chodzi o czteromiesięcznego Boomera Phelpsa.

Terapia, którą przeszedł, nie była zaplanowana, by znów bić rekordy. Tu nie chodziło o Rio. Chodziło o to, by stworzyć sobie życie, w którym pływanie będzie zwieńczeniem wszystkiego innego. W Brazylii nie oglądaliśmy już tak zaciętego Phelpsa, tak skupionego na sobie i swojej misji na torze.

Bob Bowman, człowiek, który pomógł mu wykorzystać talent, mówił, że przed igrzyskami w Atenach i Pekinie Phelps nawet nie zadał sobie trudu, żeby nauczyć się imion wszystkich zawodników z ekipy pływackiej USA. 

- W 2014 roku zupełnie nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Powiedziałem mu, 'Michael, masz pieniądze, o których nie może marzyć nikt w twoim wieku, masz wpływ na świat, czas wolny, a jesteś najbardziej nieszczęśliwą osobą, jaką znam. O co chodzi?' - opowiadał.

Terapia zmieniła go nie do poznania. Przynajmniej dla tych, którzy widzieli go tylko noszącego skorupę, która pomagała mu dźwigać presję. Bowman zobaczył miłego, wręcz życzliwego człowieka, który przypominał mu tego dzieciaka, którego doprowadził do medali i do szczytu. Trener przyznawał, że nie wierzył w to, że Phelps może się zmienić. Ale udało się.

Wciąż jednak trzeba było rozstać się z rywalizacją w sposób, który pozwoliłby mu na to, by nie żałować niczego i odejść tak, jak na legendę przystało. W Rio zrobił to jak należy. 

- Jestem podekscytowany tym, co przyniesie przyszłość. Czekam na to, by otworzyć kolejny rozdział w swoim życiu - powiedział.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Dziś w Rio