Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Męka podważania, czyli o ciągłym przymusie dystansowania się od własnej kultury

Ostatnia aktualizacja: 16.06.2021 09:00
Stosowanie ironii – przydatna umiejętność, prawda? Pozwala łatwo przełamać lody, rzucając sarkastyczną uwagę na temat samego siebie czy sytuacji. Pozwala bez końca kpić w towarzystwie ze wspólnych wrogów.
zdj. il.
zdj. il.Foto: Shutterstock/Vika Hova

Świadczy podobno o oryginalności i wysokim IQ: ten, kto na prawie każdą uwagę odpowie uwagą z drugim dnem – dowcipnym lub symbolicznym – wygrywa towarzysko. Będzie uchodził za człowieka sarkastycznego, indywidualistę, którego trudno byle czym zaskoczyć i który „ma odpowiedź na wszystko”.

Ale nadużywana ironia jest szkodliwa i staje się mieczem obosiecznym. Według badań prowadzi ona do przesadnego zindywidualizowania, atomizacji (bo każdy jest wrogiem, którego można i trzeba wyśmiać, a jego kompetencje podważyć), arogancji i – przede wszystkim – ukształtowania się naszej „sarkastycznej persony”, osobowości, której pilnie strzeżemy, by się nie rozpadła, nie odsłoniła swojej bezbronnej twarzy.

Ironia to zatem brak przyzwolenia na słabość, a także ciągły wyścig na to, kto mniej da się zaskoczyć i kto okaże mniej emocji, także z powodu spraw te emocje generujących w sposób naturalny: rodziny, ojczyzny, wiary, wzruszających manifestacji kultury symbolicznej i innych. Przymus bycia ironicznym, sarkastycznym, podważającym wszystko wokół zmienia nas z eleganckich żartownisiów, którymi tak chcieliśmy być, gdy wkładaliśmy tę zbroję, w ludzi zgorzkniałych, broniących się we własnych oczach przed poruszeniem w sobie pewnej struny. To, czy jesteśmy wystarczająco zdystansowani, oceniają oczywiście inni, ale i sami mocno tego w sobie pilnujemy. Tak, jakby przekroczenie pewnej linii demarkacyjnej – naturalna radość z powszechnego wydarzenia, „nieironiczny” udział w rytuale przejścia – były niedopuszczalnymi przejawami dania sobie zbytniego społecznego luzu. Tymczasem psychologia mówi wprost, że nadmierne krycie się za ironicznym dystansem skrywa przy okazji parę innych rzeczy: toksyczną osobowość połączoną z brakiem pewności siebie. Pewny siebie, niekwestionujący siebie jest właśnie ten, kto z podniesioną głową, nie robiąc pozornie niezależnych min, przejdzie w procesji Bożego Ciała czy będzie śpiewał kolędę z babcią podczas Wigilii. Pewna siebie jest ta, która nie musi zniekształcać słów patriotycznej pieśni, robić memów na każdy temat i siadać w dziesiątym rzędzie na publicznych wydarzeniach.

Ironią maskujemy poczucie własnej nieadekwatności w społecznych sytuacjach, ale tę maskę można jednak odkleić i odłożyć, bo ciągły dystans, sarkazm i „luz” bardzo utrudniają udział w kulturze codziennej i odświętnej. Jeśli czujemy się dobrze tylko we własnym towarzystwie, a każdy społeczny bodziec sprawia na nas wrażenie wskakiwania do basenu z lodowatą wodą, to może problem nie tkwi w „strasznie opresyjnej” kulturze społecznej, lecz w nas?

Po argument „ludomanii”, „chłopomanii”, „rydlowszczyzny” wobec tych, którzy w naturalny sposób wchodzą w buty swoich ról społecznych i nie mrugają do widza, przewracając oczami, że musieli iść na komunię kuzynki czy zrobić teściowi herbatę, sięgają często próbujący bronić się (we własnych oczach) przed poruszeniem w sobie pewnej struny – naszego wieńca zakładzinowego bycia „stąd”. Dlatego robią wyjątki, ale starannie dbają, by nie były one osobiste, by móc pozostać tylko życzliwym obserwatorem i stać z boku wydarzeń.

W ostatnich latach moda na celebrowanie codzienności zatoczyła kółko po inspiracjach zachodnimi instagramami i estetyką hygge, po czym wróciła do Polski i wzięła szturmem naszą codzienność. Oczywiście ironicznie! 

Wszyscy jednak mają w tej celebracji „zwyczajnej codzienności” swoją linię nie do przekroczenia, i ona leży bardzo blisko, a ich granica poznawcza zaczyna się strasznie szybciutko.

Wygląda to tak: 

Fotografować stadiony, bo architektura PRL, "prawdziwi ludzie", "prawdziwy sport", "niezepsute przez korporacje" - tak, oczywiście, całe profile na Instagramie są poświęcane tej tematyce. Ale pójść na kiepski mecz i bawić się mimo to dobrze, pić ciepłe piwo w puszce, pokłócić się z kibicami drużyny przeciwnej i lżyć ich grubym słowem – nieee, nie można, to ludomania, przesada. Stadion wydaje się zatem ciekawy jako obiekt, artefakt. Nasuwa się wręcz wniosek, że... stadion jest w porządku, póki nie pojawią się na nim kibice.

Fotografować przejawy „religijności ludowej”, kapliczki, procesje, komunie, krzyże polne – o tak, piękne, ocalmy od zapomnienia, całe profile na Instagramie o tym są.

Pójść na procesję nieironicznie, w dniu do tego przeznaczonym i ustawowo wolnym od pracy – przesada, wstyd, dziwo wielkie. Nie chcę twierdzić, że bycie katolikiem to w Polsce dzisiaj „akt odwagi” – nie, bycie katolikiem w kraju katolickim jest proste jak zagotowanie wody na herbatę – ale znowu wychodzi na to, że bycie z boku i fotografowanie budzi zachwyt („jakie to proste, piękne, kolorowe, niezmienne zwyczaje!”), ale udział w pewnych rytuałach bez ironii budzi niesmak.

Tak samo jest z barami fastfoodowymi czy mordowniami z piwem. Pójść na jedno piwo, zrobić fotkę i uciec, zanim pan Marian wstanie od swojego stolika, żeby iść do kibla i będzie musiał koło was przejść – jasne, super, filtr się jeszcze doda i wrzuci, że to „jeden z ostatnich takich barów”. Naprawdę lubić tyskie w głośnym barze przy meczu siatkówki – nie, jednak nie. Albo ewentualnie przez jeden wieczór toczy się ta ostrożna zmiana otoczenia, choć – oczywiście – wszystko odbywa się ironicznie. Zupełnie tak, jak w „Weselu” Wyspiańskiego, gdy Żyd mówi do Pana Młodego:

Pan dzisiaj w kolorach się mieni/
Pan to przecie jutro zrzuci – narodowy chłopski strój!

Ekscytować się przepisami kulinarnymi i dziedzictwem regionalnym w wykonaniu starych kobiet – pewnie, pycha, ocalmy je od zapomnienia. Zagadać do sąsiadki lub nawet wysłuchać wielogodzinnych opowieści starszych kobiet z rodziny – nie, po co, jeszcze baba o coś zapyta albo potem wpadnie w odwiedziny, a przecież nie otwieracie obcym. Nie zliczę, ile razy słyszałam, że ktoś, widząc sąsiadkę idącą po klatce, rezygnuje z otwarcia swoich drzwi i wyjścia, choć już pod nimi stał, i czeka, aż „baba” przejdzie. Żeby tylko nie porozmawiać ani nawet się nie przywitać. Zawsze mocno mnie smuci ta anegdota.

I ona nie świadczy tylko o charakterze czy „chęci zachowania prywatności” (jaką prywatność zachowują ci, którzy wrzucają zdjęcie każdego swojego talerza na Instagram?), ale przede wszystkim o wsobności, zerwaniu więzi poza tymi wybranymi.

Ale oczywiście „uwielbiacie Polskę”.

Uwłaszczacie się na kulturze, codzienności, symbolice, dając jej w zamian ironię, krytykę lub wzruszenie ramion. Przedziwny, mieszany stosunek do polskości, tej podskórnej lawy, tych płaszczy Konrada zrzucanych z ramion, ewoluował w dość nieznośną pozę, którą z biegiem lat coraz ciężej zmienić, bo maska zrasta się z twarzą.

Jednak zawsze jest dobry moment, żeby zacząć ją odklejać.

Magdalena Okraska

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

 

Czytaj także

Polskie odżycie

Ostatnia aktualizacja: 04.06.2020 10:20
Minęło 25 lat od początków ruchu domów tańca, czyli tzw. ruchu revival w Polsce. Może to wystarczający dystans czasowy, żeby zdobyć się na garść refleksji.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Miejsce do siedzenia. Rola ławki w kulturze ludowej i osiedlowej

Ostatnia aktualizacja: 21.01.2021 09:00
Idę – siedzą. Wracam – siedzą. Wyglądam przez okno kuchni z mojego mieszkania na parterze – są. Jeśli jest ciepło, stare kobiety zajmują szerokie malowane deski ławki we dwie lub nawet cztery, u ich stoją stóp zakupy ze Społem w biało-zielonych siatkach. Jeśli jest zimno – stoją.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wódka, bloki i kiszone ogórki, czyli o egzotyzacji Słowiańszczyzny

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2021 09:00
Od kilku lat w mediach społecznościowych pączkują strony mające przedstawiać codzienność, kulturę i zwyczaje mieszkańców państw Europy Środkowo-Wschodniej. Fanpage’e takie, jak Squatting Slavs in Tracksuits, Scenic Depictions of Slavic Life czy Babushka prześcigają się w publikowaniu memów i w zamyśle zabawnych zdjęć ze (z grubsza) słowiańskich miast i wsi.
rozwiń zwiń