W szczycie, który ma mieć formę hybrydową (większość jego uczestników połączy się zdalnie), fizycznie mają wziąć udział: premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer, sekretarz generalny NATO Mark Rutte, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, premier Holandii Dick Schoof oraz premierka Danii Mette Frederiksen.
Jak podał gabinet premiera Wielkiej Brytanii w komunikacie prasowym wydanym przed spotkaniem koalicjantów, Starmer zamierza „nakłaniać przywódców do podjęcia działań mających na celu wycofanie rosyjskiej ropy i gazu z globalnego rynku, dokończenie działań w sprawie rosyjskich aktywów państwowych, aby uwolnić miliardy funtów na finansowanie ukraińskiej obrony, oraz przyspieszenie przekazywania zdolności dalekiego zasięgu”.
Ponadto Starmer już ogłosił przyspieszenie programu produkcji lekkich pocisków wielozadaniowych, by dostarczyć Ukrainie dodatkowe 140 sztuk jeszcze tej zimy.
Chodzi o pociski LMM (Lightweight Multirole Missile) Martlet. To, produkowane w Belfaście, lekkie, wielozadaniowe rakiety naprowadzane laserowo i przeznaczone do zwalczania takich celów jak drony, śmigłowce czy inne nisko znajdujące się środki napadu powietrznego.
W marcu br. Wielka Brytania i Ukraina zawarły umowę o wartości 1,6 mld dol. na dostawę 5 tys. takich rakiet.
Istnieją trzy cele, dla których powstała koalicja chętnych - powiedział PAP na początku września Piotr Szymański, główny specjalista w zespole bezpieczeństwa i obronności Ośrodka Studiów Wschodnich. Pierwszy z nich ma wymiar polityczny – chodzi o to, aby głos Europy był słyszalny w relacjach amerykańsko-rosyjskich i aby UE mogła współuczestniczyć w rozmowach dotyczących Ukrainy. Nie bez znaczenia jest również pokazanie Waszyngtonowi, że istnieje spójne, konstruktywne stanowisko europejskie wobec wojny. Kolejny cel to zapewnienie gwarancji bezpieczeństwa Ukrainie po zawieszeniu broni. Dopiero w dalszej kolejności w grę wchodził wymiar wojskowy, czyli realne wsparcie militarne.
Szymański podkreślił, że inicjatywa już pokazała, że – w wymiarze politycznym – żyje i ma sens. Przypomniał o wizycie europejskich liderów u Donalda Trumpa w Waszyngtonie, czego efektem było przeniesienie środka ciężkości w rozmowach z ustępstw terytorialnych Ukrainy na gwarancje bezpieczeństwa, które ten zaatakowany przez Rosję kraj mógłby otrzymać.
W ocenie eksperta istotne znaczenie ma też fakt, że Wielkiej Brytanii i Francji, jako przywódcom tego przedsięwzięcia, udało się powołać rotacyjne struktury dowodzenia. Obecnie jest ono w Paryżu, po roku zostanie przeniesione do Londynu. W razie podjęcia działań stabilizacyjnych, miałby być również wysunięty element sztabowy w Ukrainie. – Zatem, gdyby doszło do zawieszenia broni, koalicja jest gotowa do działania – zaznaczył Szymański.
Zwrócił przy tym uwagę na fundamentalny problemem: brak zgody Rosji, aby elementem zawieszenia broni czy jakiegoś układu w sprawie Ukrainy było rozmieszczenie sił NATO w Ukrainie. Stanowisko Rosji nie zmieniło się od grudnia 2021 r., gdy jeszcze przed pełnoskalową agresją, żądała nierozprzestrzeniania NATO na wschód i stworzenia strefy buforowej w Europie Środkowo-Wschodniej. – Europa musi zmagać się z problemem wynikającym z faktu, że gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy powiązaliśmy z rozmieszczeniem wojsk koalicyjnych po zawieszeniu broni. A tego nie ma, zaś Rosjanie wciąż się przesuwają naprzód i myślą, że wygrywają – zaznaczył Szymański.
W ocenie eksperta, to nie jedyny problem, z którym boryka się koalicja chętnych. Kolejny, jak przypomniał, towarzyszy jej od samego początku, czyli od przełomu lutego i marca. Jest nim kwestia zaangażowania amerykańskiego. Jak przypomniał rozmówca PAP, na początku Amerykanie twierdzili, że tego zaangażowania nie będzie wcale. Ekspert powołał się na doniesienia dziennika „Financial Times” z 26 sierpnia br., z których wynika, że Stany Zjednoczone jednak rozważają udzielenie wsparcia Ukrainie w zakresie udostępniania danych wywiadowczych oraz wsparcia Europy w zabezpieczaniu ukraińskiego nieba.
Wreszcie problemem są same zasoby europejskie. Jak zwrócił uwagę Szymański, poziom ambicji koalicji w domenie lądowej bardzo się obniżył. O ile wiosną dyskutowano, czy siły te powinny liczyć 30 tys. czy 50 tys., czy miałaby to być misja szkoleniowa czy z mandatem do obrony terytorium Ukrainy, to z ostatnich komunikatów koalicji chętnych wynika, że – po zawieszeniu broni – zamierza stworzyć misję nadzoru przestrzeni powietrznej, by móc przywrócić lotnictwo cywilne, a także podobną na wodach Morza Czarnego i zająć się rozminowywaniem. Komponent lądowy miałby być zaś mocno ograniczony oraz skupiony nie na służbie przy jakiejś linii rozgraniczenia i wsparciu sił ukraińskich, lecz na szkoleniu i logistyce.
Rozmówca PAP nie potępił powściągliwości, z którą koalicjanci podchodzą do angażowania zasobów wojskowych w przyszłą misję stabilizacyjną. Jego zdaniem państwa europejskie, być może słusznie biorą pod uwagę, że wciąż odbudowują swoje zdolności i mają własne regionalne plany obronne Sojuszu. A te wymagają nasycenia odpowiednią ilością sprzętu oraz liczbą żołnierzy. Szymański ocenił, że to pragmatyczne stanowisko i dodał, że Europejczycy wiedzą, że nie zdołaliby wystawić znacznych sił, że Amerykanie nie udzieliliby bezpośredniego wsparcia lądowego, a skromne siły na pierwszej linii byłyby dla Rosjan idealnym narzędziem do prowokacji i przetestowania Zachodu.
Pierwsze kroki mające na celu zawiązanie koalicji chętnych podjęto w lutym br. Była to reakcja na rozmowę telefoniczną Donalda Trumpa z Władimirem Putinem i zapowiedź rozmów USA-Rosja bez udziału Ukrainy i państw sojuszniczych oraz rosnące prawdopodobieństwo wstrzymania pomocy wojskowej udzielanej Kijowowi przez Waszyngton.
Koalicja chętnych powstała 2 marca br. z inicjatywy premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera w celu opracowania kompleksowego planu wsparcia dla Ukrainy, zapewnienia jej stałego dostępu do broni oraz podejmowania działań zmierzających do zakończenia wojny. Należą do niej 33 państwa – głównie europejskie, a także Australia, Nowa Zelandia, Japonia i Turcja. W skład koalicji nie weszły m.in. USA niektóre państwa bałkańskie, Węgry oraz Słowacja.
Koalicja pozwala członkom NATO na wspólne działania poza formalną strukturą Sojuszu, co pozwala uniknąć potencjalnego weta państw, które nie chcą angażować się w działania militarne na rzecz Ukrainy. Nie jest jednak organizacją formalną ani strukturą traktatową.
Zgodnie z założeniami przedstawionymi przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona na konferencji w Paryżu 27 marca br., inicjatywa ma działać w trzech obszarach: dalszym wsparciu wojskowym dla Ukrainy, utworzeniu obecności stabilizacyjnej na jej terytorium oraz rozbudowie europejskiego potencjału obronnego.
Spośród państw koalicyjnych gotowość do wysłania sił stabilizacyjnych na Ukrainę zadeklarowały tylko Wielka Brytania i Francja. Szwecja, Dania i Australia są „otwarte na rozważenie” takiego zaangażowania. Belgia uznała za „logiczne” przyłączenie się do misji stabilizacyjnej, gdyby ta doszła do skutku. Udziału w niej nie wykluczają Turcja, Kanada i Finlandia.
W maju br. z ust specjalnego amerykańskiego wysłannika ds. Ukrainy, gen. Keitha Kellogga padła sugestia, że wśród czterech europejskich państw, których siły zabezpieczyłyby terytoria na zachód od Dniepru, miałaby być Polska. Do tych słów, w rozmowie z PAP, odniósł się szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. – Polska nie planuje i nie wyśle żołnierzy na Ukrainę. Od początku wskazujemy na swoją rolę jako centrum zabezpieczenia logistycznego i infrastrukturalnego takiej misji – podkreślił i dodał, że sojusznicy Polski spotykający się na różnych szczeblach w ramach koalicji chętnych wspierającej Ukrainę doskonale rozumieją rolę, jaką Polska ma odegrać. Ta rola jest przez sojuszników zauważana i doceniana.
Koalicjantami, którzy też nie biorą pod uwagę możliwości wysłania na Ukrainę swoich wojsk są Włochy i Grecja.
Projekt powołany do życia wiosną br. przez Londyn i Paryż nie jest jedyną koalicją chętnych. W przeszłości wielokrotnie zawiązywały się podobne inicjatywy.
Po zamachach z 11 września 2001 r. Stany Zjednoczone zainicjowały Operację Enduring Freedom (OEF) w Iraku i Afganistanie. Przeprowadzono ją przy wsparciu sojuszników bez mandatu NATO i ONZ, równolegle do misji International Security Assistance Force (ISAF). Polska przyłączyła się do obu misji. W ramach inicjatywy wsparła OEF wysyłając do Afganistanu kontyngent wojskowy.
Kolejna koalicja chętnych powstała w 2003 r. przed inwazją na Irak. Pod przewodnictwem USA i Wielkiej Brytanii grupa kilkudziesięciu państw poparła działania zbrojne przeciw reżimowi Saddama Husajna. Interwencję przeprowadzono bez zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ, co wywołało kontrowersje międzynarodowe. W 2003 r. Polska przystąpiła do amerykańsko-brytyjskiej koalicji chętnych wspierającej inwazję na Irak. Po obaleniu Husajna objęła dowództwo nad jedną z czterech stref stabilizacyjnych – tzw. strefą środkowo-południową.
W 2011 r., w odpowiedzi na kryzys w Libii, część państw – w tym Francja, Wlk. Brytania i USA – powołała kolejną podobną inicjatywę w celu egzekwowania strefy zakazu lotów. Choć działania miały częściowe wsparcie ONZ, operację prowadziła ograniczona liczba uczestników poza strukturami NATO.
W 2014 r. USA utworzyły globalną koalicję do walki z Państwem Islamskim w Iraku i Syrii. W inicjatywie uczestniczyło ponad 80 państw, choć aktywne operacje wojskowe prowadziło kilka z nich. Działała niezależnie od ONZ i NATO. W jej ramach Polska udzielała wsparcia niebojowego – głównie szkoleniowego, doradczego i logistycznego. Polscy żołnierze i instruktorzy uczestniczyli w przygotowaniu irackich sił zbrojnych oraz w działaniach rozpoznawczych i zabezpieczających.
IAR/PAP/pż