Choć spektakl rozegrano w ramach prowadzonej przez 47. prezydenta USA „wojny z Deep Statem”, wydarzenie miało także wydźwięk globalny. Chodziło bowiem o nadanie impetu przekonaniu, że w czasach globalnej niestabilności - którą sam Trump współtworzy - nadrzędną wartością pozostaje dewiza „Duty, Honor, Country”.
Wojsko ma zostać „oczyszczone z ideologicznych śmieci” - mówił szef Pentagonu Pete Hegseth, wskazując m.in. na poprawność polityczną, „miesiące świadomości kulturowej”, „facetów w spódnicach” i inne „złudzenia genderowe”. Zapowiadał wprowadzenie standardów „jednolitych i neutralnych płciowo” Kończąc swoją przemowę, apelował: „żadnego rozhuśtywania łodzi”. W podobnym, pompatycznym tonie przemawiał Donald Trump, przechodząc od wyrazów rozczarowania wobec Władimira Putina (bo przecież nie zdołał podbić Ukrainy), przez stanowisko wobec Hamasu, aż po zapowiedzi odrodzenia pancerników.
Bezprecedensowe „forum dla generałów” wpisywało się przede wszystkim w wewnętrzny klimat politycznego sporu. Rozliczając przeciwników „po amerykańsku” i przejeżdżając walcem po sektorze administracji publicznej, Trump i jego współpracownicy realizują z jednej strony zapowiadaną deideologizację aparatu państwowego, a z drugiej - zmierzają ku „uprzedmiotowieniu” żołnierza, który ma bronić nie inkluzywności, lecz twardych interesów USA. Ów „powrót do korzeni” ma na długo zastąpić liberalny projekt ideologiczny także w siłach zbrojnych, które według ekipy Trumpa nie są miejscem na “eksperymenty płciowe”, lecz jednym z filarów amerykańskiej potęgi.
Drugi wymiar spotkania w bazie Quantico, odnoszący się do sfery ideologiczno-patriotycznej, miał na celu wysłanie jasnego sygnału do wojskowych, że w postliberalnym porządku międzynarodowym należy odejść od dotychczasowych kategorii myślenia. Wielokrotnie powtarzane - m.in. przez sekretarza stanu Marca Rubia - stwierdzenie o „zgonie” tego porządku implikuje fazę chaosu w relacjach międzynarodowych i kładzie podwaliny pod przemodelowanie całego systemu. Zadaniem amerykańskiej armii i jej projekcji siły staje się więc działanie w kategoriach twardego realizmu, a nie postępowego liberalizmu. Jak podkreślił Hegseth: „jedyną misją odnowionego Departamentu Wojny będzie prowadzenie walk, przygotowanie do wojny i zwycięstwo” - nie z zamiłowania do wojny, lecz z „miłości do pokoju”.
Trump przewodzi dziś antyliberalnej fali globalnej, a na razie nie widać żadnego aktora zdolnego do przedłożenia alternatywnej koncepcji światowego ładu. Różne potęgi wyjmują mapy, rozstawiają pionki i przygotowują się na nieuniknione - załamanie dotychczasowej struktury świata, które utoruje drogę ku nowemu „kongresowi wiedeńskiemu”. Tym razem jednak rozgrywka obejmuje wszystkich graczy - od USA, przez Europę, po Rosję i Chiny. Stąd też rosną obawy o skalę zniszczeń, które mogą powstać w wyniku ich rywalizacji o nowy porządek. Trump rozpoczął od skasowania tego, co jego zdaniem nie sprzyja konfliktowi. Bo ten, jak zawsze, oznacza „tylko krew, znój, łzy i pot”.
Leon Pińczak, analityk Polityka Insight