47. prezydent Stanów Zjednoczonych rozpoczął zapowiadane w kampanii wyborczej, ale nie w pełni zinternalizowane przez partnerów, dzieło gruntownej przebudowy relacji zewnętrznych. Choć są to działania na pozór chaotyczne, miejscami sprzeczne i niekonsekwentne, a straty wizerunkowe w ich wyniku są ogromne, łączy je przynajmniej jedna idea przewodnia – Ameryka nie da się więcej wykorzystywać, bo traci na tym gospodarczo.
Po 80 latach bezprecedensowego w historii USA zaangażowania na świecie, które uczyniło Amerykę wielką dzięki globalnemu handlowi, miękkiej sile amerykańskiej kultury, a przede wszystkim eksportowi zaufania i bezpieczeństwa, tłum MAGA domaga się korekty. Nastroje tej części Amerykanów wynikają z poczucia, że wiele rzeczy w USA – rosnące nierówności społeczne, uciekające miejsce pracy - nie działa jak należy, bo władze angażują się na zewnątrz, a nie wewnątrz kraju. Przy tym pole do działania rosyjskiej propagandy w sieciach społecznościowych jest bezprecedensowo szerokie. Kremlowi wszak zależy na pogłębianiu izolacjonizmu Ameryki.
Poprawa bilansu handlowego
Pierwszą, wręcz narzucającą się, ideą przewodnią administracji Trumpa jest poprawa bilansu handlowego USA. Uznał on, że skoro problemem jest wysoki deficyt – co jest prawdą, tylko w marcu br. wyniósł ponad 140 mld dolarów – to receptą będzie nałożenie taryf eksportowych. Diagnoza jest słuszna, lecz metody osiągnięcia poprawy są wysoce dyskusyjne. Polityka celna polegająca na jednostronnym i błyskawicznym podniesieniu stawek nie obniży w tym samym tempie popytu na surowce, których import jest tańszy lub w ogóle są w USA niedostępne, ani nie osłabi dolara, którego wysoka wartość czyni import opłacalnym, a eksport globalnie utrudnia z powodu wysokiej konkurencji cenowej. 12 maja Waszyngton i Pekin ogłosiły okresową redukcję stawek celnych nakładanych od 2 kwietnia do 10% ze 125%, gdyż dla żadnej strony stan de facto zawieszenia operacji handlowych nie jest opłacalny. Na tym etapie mamy do czynienia z wizerunkową porażką USA w konfrontacji z Chinami, lecz skutki globalnej polityki celnej wcale nie są przesądzone. Jeśli w wyniku negocjacji - 90 dni, tyle mają one trwać także z Europą – nastąpi ustalona w gabinetach, a nie na trumpowej sieci społecznościowej Social Truth, korekta, USA mogą finansowo zyskać.
Rola supermocarstwa
Inną kwestią, bliższą Polsce i Ukrainie z racji relatywnie niskich wartości eksportu do USA, a wysokiego zapotrzebowania na import stamtąd bezpieczeństwa po rosyjskiej inwazji, jest rola Stanów Zjednoczonych jako światowego obrońcy prawa i porządku międzynarodowego. Już w pierwszej kadencji Trump napominał europejskich sojuszników z NATO, że dysproporcja w wydatkach obronnych między nimi i USA jest zbyt duża. W drugiej kadencji napominania wzmocnił sugestiami wybiórczego wywiązania się z zobowiązań sojuszniczych. Dodatkowo napływają one w okresie fizycznego zagrożenia militarnego ze strony Rosji, co wzmacnia ich efekt oraz konsekwencje ewentualnego ograniczenia przez USA zaangażowania w NATO. Taka forma komunikacji pozostawia wiele do życzenia, ale co do zasady diagnoza jest słuszna, a cel – zwiększenie wydatków obronnych na kontynencie - zbożny. Europa dotąd za darmo korzystała z parasola bezpieczeństwa USA, a jeśli wszyscy europejscy członkowie NATO zaczną wydawać na obronę choćby połowę tego co Polska (prawie 5% PKB), kontynent będzie bezpieczniejszy, Rosja skuteczniej odstraszana, a krajowe gospodarki dostaną miejsca pracy.
Rozmowy pokojowe
Wreszcie trzeci przykład, najbardziej aktualny w kontekście wydarzeń w tym tygodniu. Wyraźne wskazanie Trumpa by delegacja ukraińska pojechała na rozmowy z Rosjanami w Stambule 15 maja dowodzi innego stałego elementu polityki amerykańskiej. Jest nim zatrzymanie rozlewu krwi, a więc doprowadzenie do zawieszenia broni jako warunku rozmów o długoterminowym rozwiązaniu konfliktu (także kosztem Ukrainy). Trump dąży do resetu z Rosją i złapał się w pułapkę Putina proponującego rozmowy z Ukrainą w Turcji. Zamajaczył mu się sukces w postaci doprowadzenia do pierwszych od ponad trzech lat rozmów Kijowa i Moskwy. Tureckie randez-vous zapewne nie przyniesie przełomu, bo interesy stron są zbyt odmienne, a sytuacja na polu walki nie zmusza do ustępstw. Spotkanie ma jednak potencjał dalszego szkodzenia Putinowi, którego prawdopodobna nieobecność w Stambule wzmocni w oczach Trumpa wizerunek Rosji jako strony niegotowej do wstrzymania działań wojennych.
Tadeusz Iwański, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich