WP#220. Waterboys i Leszek Możdżer

Ostatnia aktualizacja: 26.03.2021 11:00
"Wieczór płytowy" z dwoma krążkami: Waterboys "A Pagan Place" oraz Leszka Możdżera "Piano".
Okładki płyty
Okładki płytyFoto: mat. prasowe

Posłuchaj
174:19 2021_03_28 22_00_08_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 Waterboys "A Pagan Place", Leszek Możdżer "Piano" (Wieczór Płytowy/Dwójka)

 

każdą niedzielę późnym wieczorem słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem - od początku do końca: strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektro.

Tym razem były to:

  • Waterboys - A Pagan Place (1984)
  • Leszek Możdżer - Piano (rec. 1997 - wyd. 2004)

***

W ostatnią niedzielę wysłuchaliśmy dwóch zupełnie różnych płyt. Rozpoczęliśmy krążkiem "A Pagan Place" zespołu The Waterboys, który zanurzył nas w świecie rockowo-folkowych brzmień. Zakończyliśmy natomiast kontrastującym jazzowym brzmieniem fortepianu Leszka Możdżera czyli wyjątkową płytą "Piano". Zapraszamy do lektury waszych maili:

Dobry Wieczór! Przyznam, że jeśli chodzi o zespół The Waterboys to jeszcze niedawno pewnie chętniej posłuchałbym debiutu lub "This is the sea". Trudno powiedzieć dlaczego ale poza moimi ulubionymi 3 utworami("The Big Music,"Red Army Blues" i tytułowym) ta płyta nie wydawała mi się aż tak atrakcyjna. Zamiast celtyckiego ducha raczej słyszałem w tej muzyce duszną atmosferę podrzędnego pubu, brakowało mi w pozostałych utworach przestrzeni, nie dostrzegałem emocji. Teraz właściwie dziwię się samemu sobie jak było to możliwe bo już od jakiegoś czasu ta płyta i każdy z niej utwór wydaje się być atrakcyjnym i lśnić jak dzisiejsza pełnia księżyca. Ta płyta nie ma juz tak silnego nowofalowego sznytu jak debiut ani tak komercyjnej siły jak "This is the sea", są za to prawie zawsze obecne inklinacje folkowe i rockowe. Muzyka wciąż broni się po latach i zaskakuje świeżością a jednocześnie to zapis innych lat 80., tak dalekich od wszechobecnych syntezatorowych brzmień skądinąd również w wielu wypadkach wartościowych. Z późniejszych płyt podobały mi się już najczęściej pojedyncze piosenki. Bezwzględnie 3 pierwsze albumy w tym "A Pagan Place" to moim zdaniem najciekawszy okres twórczości grupy. To muzyka szczera i od serca co czuje się szczególnie słysząc śpiew Mike'a Scotta i podniosły nastrój muzyki, wgłębiając się w teksty z płyty. Myśląc szczególnie o latach 80. nie można o The Waterboys zapomnieć.

Jacek

A czy ktoś wspominał, ze na "Red Army Blues" za komuny był zapis cenzury i nie można było tego grac w radiu? Nie słuchałem od początku, no mecz naszej reprezentacji - wicie, rozumiecie... :D Chociaż jestem święcie przekonany, że właśnie jeszcze za komuny słyszałem to w radiu, ale to już był chyba 1988 rok, czyli komuna zdychająca i dogorywająca, mająca większe problemy niż nieprawomyślne piosenki w radiu - do tego po angielsku. Wyjątkowo przygnębiający i wstrząsający utwór, podkreślony solem saksofonu w finale. I nie wiadomo czy ten chłopak przeżył rąbanie tajgi...

The Waterboys to była taka kapela, która mogła się wydarzyć tylko w latach osiemdziesiątych - z wielu różnych powodów, między innymi, że punki wywróciły scenę rockową do góry nogami kilka lat wcześniej i nagle okazało się że można właściwie wszystko. Beneficjentami tych przemian było bardzo wiele zespołów - chociażby The Police, The Stranglers, U2, Dire Straits, The Cure and many more... No i Waterboys też. Ich trzy pierwsze  albumy  uważam za takie "bazowe", klasyczne - kwintesencja stylu.  A najbardziej lubię debiut.

Wojciech Kapała

Chyba po raz pierwszy napiszę do Panów z przemyśleniami na temat płyty - której nie posiadam :) Dlaczego nie posiadam? Ponieważ  postanowiłem, że nabędę to dzieło dopiero po poważnej modernizacji mojego domowego zestawu audio. Kilka lat temu dzięki uprzejmości znajomych udało mi się kilkukrotnie posłuchać całej płyty w pomieszczeniu odsłuchowym jednego z salonów audio, na sprzęcie niemal hi-endowym -  i robi to kolosalne wrażenie!  Płyta nie przebojowa, choć z atrakcyjnym melodyjnym początkiem i zakończeniem oraz cytatem z The Police w którymś z utworów. Na początek zapamiętałem brzmienie: ogromną przestrzeń, efektowne pogłosy,  głośniki "zniknęły" niemal natychmiast, dźwięk był bardzo szczegółowy - słychać było dokładnie pracę mechanizmów fortepianu. No właśnie. Preparowany fortepian. Ta płyta to nie jest tylko zapis muzyki zagranej przez artystę na instrumencie. To jest zapis dialogu człowieka z fortepianem, w którym człowiek stara się wykorzystać do krańców możliwości instrumentu. Fortepian potrafił "przemówić" głosem wielu instrumentów naraz, choć nie wchodzących sobie w drogę - tak to zapamiętałem. Zanotowałem sobie wtedy moje ulubione utwory: "Zdrowy Kołłątaj", "Sanctus", bardzo odważną interpretację "So What" oraz zamykający płytę "Christus Vincit". Podsumowując - wiem, że Leszek Możdżer nie jest pierwszym artystą w jazzie, który postanowił w taki sposób "nawiązać dialog" z fortepianem, pamiętam choćby wspólne koncerty Chicka Corei z Herbie Hancockiem. Niemniej uważam, ze warto poświęcić niejeden wieczór  i posłuchać  - na dobrym sprzęcie! - tej przygody, jaką Pan Leszek zafundował słuchaczom i sobie. Jedno mnie tylko zawsze zastanawia - dlaczego ten materiał musiał czekać aż siedem lat na swoje wydanie? 

Eugeniusz Bartnicki

Chciałabym się podzielić refleksją dot. płyty "Piano". Cenię dokonania zespołu Miłość oraz muzykę filmową pana Leszka oraz jego interpretacje Komedy czy Chopina, ale ta płyta jest wyjątkowa. Eksperymentalna, ale mimo wszystko wręcz przebojowa bo choćby jej początek czyli  ""Zdrowy Kołłątaj" oraz "Sanctus" to utwory na swój sposób melodyjne i zapadające w pamięć.  Po jej wydaniu kariera tego pianisty "nabrała rumieńców" i został doceniony przez słuchaczy, którzy jazzu nie słuchają. Coś w tej płycie jest takiego, że uwodzi nawet tych odbiorców, którzy na co dzień wolą mniej wyrafinowane brzmienia. Pan Leszek swą artystyczną szczerością dotarł także do nich. 

Muzycy  jazzowi są obecnie w lepszej sytuacji niż rockowi. Panu Leszkowi udało się zorganizować w 2020 roku kolejną edycję Enter Enea Festiwal w Poznaniu, co prawda skromniejszą, ale jednak na pewno ważną. Zagrał  na niej m.in. w duecie z Isfarem Sarabskim. Publiczność zasiadła przed sceną w mniejszej liczbie niż w poprzednich latach, ale to było mimo wszystko ciekawe wydarzenie. Możdżer także jako organizator (Jazz nad Odrą to druga impreza pod jego pieczą) jest kimś b. kompetentnym i życzę mu sukcesów także w tej sferze!

Daria Frączak

Pierwszy raz z twórczością pana Leszka Możdżera spotkałam za pośrednictwem płyt Anny Marii Jopek Bosa, Barefoot, Upojenie, Farat. Urzekł mnie wówczas niepowtarzalny styl wykonawczy budowany impresją klimat i nastrój który podkreślał osobliwy głos wokalistki. Od tamtego czasu często sięgam po płyty Pana Leszka , a moja ulubioną jest jedną z pierwszych Chopin – Impresje. To fantastycznie, że mamy tak utalentowanych twórców, których ponadczasowa twórczość daje ukojenie nawet  w tych pandemicznych czasach.

Monika Poświatowska

Czasem trudno mi uwierzyć ,że czas upływa tak szybko a znane , podziwiane osoby kończą kolejne urodziny jak Leszek Możdżer 50. kilka dni temu. Jego płyta Piano przywodzi mi na myśl dawny czas gdy mieszkałem we Wrocławiu iw  popularnym Klubie Firlej miałem okazję słuchać solowych koncertów Możdżera pełnych błyskotliwych improwizacji, pianistycznej biegłości i muzycznego wyszukania. Wówczas po raz pierwszy zetknąłem się na żywo z modyfikowaniem brzmienia fortepianu przez układanie przedmiotów na strunach instrumentu co zaskakiwało mnie ale jednocześnie robiło ogromne wrażenie. Od tamtych koncertów śledzę karierę tego uważam bardzo utalentowanego pianisty, muzyka ,improwizatora słuchając go solo, w duetach , triach czy większych składach, wykonującego muzykę Nirvany, Kaczmarka, Chopina czy Kurylewicza. Tak się składa, że ostatni koncert na żywo, w którym miałem okazję uczestniczyć w październiku to właśnie występ Leszka Możdżera z Filharmonią Warmińsko-Mazurską, z którą wykonał Błękitną Rapsodię Gershwina i powiedzieć ,że interpretacja była oszałamiająca to powiedzieć mało. Uważam, że Leszek Możdżer to muzyk ,który jest już swego rodzaju marką, gwarantem pewnej muzycznej klasy ale też muzykiem niebanalnym. Pozdrawiam serdecznie panów redaktorów jednocześnie mając nadzieję, że redaktor Przemek Psikuta wraca już do zdrowia i wkrótce również pojawi się na antenie

Ari Dykier

Gdy dziś rano podejrzałem sobie, jakie płyty będą grane u Was wieczorem, przypomniało mi się pewne zagadnienie, nad którym zdarzyło mi się parę razy zastanawiać i do dziś w zasadzie nie wiem, co o nim myśleć. Zagadnienie przypomniało mi się dlatego, że dzisiejszy zestaw albumów to płyty swego czasu znane, cenione, polecane, a dla mnie mają jeszcze jedną wspólną cechę: nigdy ich nie słyszałem pomimo wielu okazji. To zagadnienie, które mnie nurtowało, to pytanie, co wpływa na słuchacza, który mając możliwość zapoznania się z muzyką, która wydaje się interesująca, nie robi tego, zostawiając to na "za jakiś czas" i już nigdy do niej nie wraca? Zagadnienie jest mi szczególnie bliskie: w latach 90. i na początku dwutysięcznych słuchałem, tak "na ucho" około 250 albumów w taki sposób, bym mógł powiedzieć, że dobrze je poznałem (kilkukrotne przesłuchanie), drugie tyle słuchałem tylko raz. Mam przy tym nawyk, że nawet, gdy włączę płytę, przy której po kilku minutach wiem, że mi się nie spodoba, to i tak jej nie wyłączam do końca - to takie moje natręctwo. Pytanie o wybór wróciło dziś, bo pamiętam, że na album Możdżera, w czasie jego pojawienia się (bodajże w 2004 roku) sporo znajomych snobowało się, jego całostronicowe reklamy atakowały mnie nie tylko w "Hi Fi i Muzyce", ale też w przestrzeni publicznej na citilightach. Kompakt miałem kilka razy w ręku, a jednak w moim odtwarzaczu nie wylądowała, choć wtedy ciekawiły mnie tematy związane z jakością sprzętu audio, a podobno ta płyta miała być nagrywana z myślą o audiofilach (dziś w sumie się z tego śmieję). Miałem tak nie tylko z Możdżerem - nie wiedzieć czemu długo nie sięgałem po nagrania wielu artystów, których dzieła dziś bardzo cenię (przykłady pierwsze z brzegu - Einsturzende Neubauten, DAF, Jah Wobble, Eurythmics, Franz Schubert). Powiem więcej - w kolekcji posiadam płyty, kupione kilka lat temu, a których nie udało mi się jeszcze odsłuchać, powiem więcej - kilku tytułów nawet nie odfoliowałem! Do dziś nie wiem, co sprawia, że dokonuję takich wyborów muzycznych, a nie innych. Wydawało mi się kiedyś, że może to przez brak czasu, ale to raczej nie jest to: uwielbiam Sharon van Etten, ale jej płytę "Tramp" poznałem dopiero w tym roku, o jej istnieniu wiedząc od dawna, a w międzyczasie spędziłem wieeeele godzin na natrętnym słuchani jej późniejszych płyt, więc czasu miałem sporo...  Inny przykład - nie znam w całości kilku albumów Rolling Stones z lat 60-tych, chociaż cholernie lubię muzykę tej kapeli. Znam na pamięć większość płyt Davida Bowie, ale nie przypominam sobie, bym w całości wysłuchał "Let's Dance". W sumie to mogę sypać wieloma przykładami.

Tomasz Miderski

Podczas audycji zatrzymała nas na chwilę refleksja nad minionym rokiem, doświadczeniami oraz zmianami, które z nim się wiązały i zachęciliśmy was do przedstawienia swoich przemyśleń na ten temat.

Szanowni Panowie,

po pierwszych słowach wypowiedzianych przez Pana Redaktora Tomasza Szachowskiego, podczas dzisiejszego "Wieczoru płytowego", sięgnąłem do mojej korespondencji sprzed dwunastu miesięcy. Ośmielam się przesłać moje zapiski z dnia 22 marca 2020 wysłane do "Wieczoru płytowego". Dzisiaj zastanawiam się, co moglibyśmy napisać po upływie roku, o jakie doświadczenia jesteśmy bogatsi. Czytam przesłane słowa i szukam mądrości, która powinna nas wzmacniać.

22 marca 2020

Zamknąłem już komputer. Słucham snującej się w wieczornym bezruchu muzyki z płyty Agi Zaryan. Przyznam, że wcześniej przegapiłem to wydarzenie. Ale chciałbym powrócić do tematu z ubiegłego tygodnia. Dzisiaj jesteśmy bogatsi o doświadczenia minionych siedmiu dni. Zapewne odcisnęły one na nas swoje piętno. Spoglądam teraz przez okno. Przejeżdża kolejny, zupełnie pusty tramwaj. Ulicą przemykają skuleni przechodnie. Płynąca z Dwójki muzyka niesie ukojenie, które jest tak nam potrzebne. Sądzę, że zaczynamy potrzebować ciszy. Zewsząd napływają różnorodne głosy. A mnie krzepi wyłączenie wszystkiego i leczy zagłębienie się w siebie. Sądzę, że wyciszymy jednak naszą codzienność. Przecież muzyka jest także ciszą, pomiędzy dźwiękami. I być może, to uspokojenie w korespondencji elektronicznej jest efektem wkraczania w ciszę. Mam nadzieję, że będzie to stan przejściowy. Na nowo odkryjemy rozmowę i zapragniemy obecności innego. Proszę jednak zapełniać moją ciszę tonami Dwójki. Zawsze mogę wyłączyć odbiornik i mogę zanurzyć się w siebie. Teraz poczekam jednak do zapowiadanego koncertu, a później popłynę w ciszę nocną.

Gorąco pozdrawiam kojącą Dwójkę.

Ukłony

Przepraszam, że zakłócam zaplanowany przebieg audycji. "Dwójka" jest jednak wyjątkowym programem. Nie tylko my słuchamy Państwa głosów, komentarzy. Państwo także pochylają się nad naszymi słowami. Lubię bardzo te antenowe pogawędki. Pozdrawiam niezmiernie gorąco wszystkich samotnych, zmagających się z wszelkimi kłopotami. Dzięki "Dwójce" jesteśmy po prostu razem i stąd czerpiemy naszą siłę.

Do usłyszenia,

Jacek z Łodzi

***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadzili: Tomasz SzachowskiPrzemysław Psikuta i Piotr Metz

Data emisji: 28.03.2021

Godzina emisji: 22.00


Czytaj także

Kamil Piotrowicz: od początku poszukiwałem własnej drogi

Ostatnia aktualizacja: 15.12.2020 11:45
- Dla mnie pandemia jest okresem naprawdę dużego spokoju i to słychać w moich utworach i improwizacjach - mówił pianista i kompozytor Kamil Piotrowicz, który był gościem "Poranka Dwójki".
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bernard Maseli: jestem zaszczycony, że znalazłem się w takim towarzystwie

Ostatnia aktualizacja: 29.01.2021 13:06
- Myślę, że moja pozycja będzie ponownym otwarciem serii "Polish Jazz Masters", bo dotychczas mieliśmy tam tylko dwie płyty: Wojciecha Karolaka i zespołu Novi Singers - mówił Bernard Maseli w dniu premiery swojej płyty zatytułowanej "Drifter".
rozwiń zwiń