Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Nowe idzie od rzeki 

Ostatnia aktualizacja: 02.04.2019 08:00
Fleuves (fr. Rzeki) po dwóch latach wypuszczają swój drugi studyjny album – fuzję jazzu i tradycyjnej muzyki bretońskiej, podszytą progresywnym klimatem lat 70.
Okładka płyty Fleuves 2
Okładka płyty "Fleuves #2"Foto: mat. pras.

To jeden z tych zespołów, który żyje w alternatywnej rzeczywistości. Zwykły świat wydawniczy, w którym produkuje się płyty, zdaje się być w tej perspektywie dużo mniej ważny od tego, w którym gra się koncerty. Fleuves – atypowe trio z Francji – tworzy muzykę silnie zakorzenioną w bretońskiej tradycji. W skład grupy wchodzą utalentowani muzycy: basista Samson Dayou, klarnecista Emilien Robic oraz pianista Romain Dubois. Oficjalnie skrzyknęli się w formację w 2012 roku, a pierwszy studyjny album wydali (dopiero?) w 2017 roku. Jednak Fleuves sięgają dużo dalej w przeszłość. To starzy, doświadczeni znajomi, którzy lata spędzili na występach podczas fest-nozów, spotkań z muzyką tradycyjną i przede wszystkim festiwali.  

W połowie kwietnia ukazać się ma ich drugi studyjny album, "Fleuves #2", choć w przypadku zespołów takich jak Fleuves płyta to tylko wyimek ich twórczości. Warto ją mieć, ale najważniejsze są doświadczenia z występów – koncertów, festiwali, na których trio chętnie się pokazuje. Muzyka w ich wykonaniu, na poły improwizowana, na poły eksperymentalna, rozwija się wraz z miejscem i publicznością. Nie można się temu dziwić – to muzyka do tańca. Na dodatek tego tradycyjnego. 

"Fleuves #2" ukaże się pod szyldem Coop Breizh, francuskiej, a dokładniej bretońskiej wytwórni płytowej, tuby bretońskiej kultury – Coop Breizh specjalizuje się bowiem nie tylko w wydawaniu muzyki artystów z regionu, lecz także w prezentowaniu szeroko pojętej kultury: można się u nich zaopatrzyć w książki i przewodniki po Bretanii, pamiątki, gadżety, czy nawet instrumenty muzyczne. Sporo mówi to o mieszkańcach regionu, którzy w dawnej kulturze ludowej dostrzegli ogromny skarb i sprawnie oraz konsekwentnie, acz nieprzesadnie eksponują ją jako towar eksportowy.  

Do tej spuścizny odwołują się członkowie Fleuves, choć w wyjątkowo samodzielny, nowatorski sposób. Ich oryginalność kryje się zarówno w aranżacjach, jak i instrumentarium. Potwierdzają to najnowszym albumem, choć dobrze patrzeć na niego przez pryzmat pierwszej płyty. W oczy rzuca się tradycyjny można powiedzieć brak tytułu, który zastępuje prosta numeracja. Odmianą jest za to tytułowanie utworów – co w porównaniu z "Fleuves #1", gdzie za tytuły służyły po prostu nazwy tańców, pokazuje pewne nowe podejście – bardziej osobiste, nie tak funkcjonalne, co poprzednio. I tak jak pierwsza płyta oddawała klimat bretońskich fest-nozów, tylko że na dużej scenie, tak druga odznacza się bardziej zdecydowanym odwołaniem do progrocka, jazzu i do muzyki współczesnej. Proszę się nie obawiać – muzyki tradycyjnej tu nie brakuje, ale trzeba się może trochę bardziej wsłuchać, żeby ją wychwycić.

"Fleuves #2" pogłębia natomiast możliwości nietradycyjnego instrumentarium: klarnetu, gitary basowej, gościnnie perkusji (za to odpowiada Antonin Volson, który do muzyki Fleuves wprowadza transowe, plemienne rytmy) oraz – przede wszystkim – piano Rhodes Fender, które obsługuje Romain Dubois, mózg całej operacji, aranżer, kompozytor, inżynier dźwięku, klawiszowiec. Instrument ten doskonale znamy, nawet jeśli nie od razu staje nam przed oczami. To pianino elektroakustyczne, które spopularyzowali Herbie Hancock, Bill Evans, Chick Corea czy George Duke z Frankiem Zappą. Piano Rhodesa to Led Zeppelin i The Doors (tak, w "Riders on the Storm") i oczywiście Ray Charles (wszyscy chyba pamiętamy scenę ze sklepu muzycznego w "The Blues Brothers"). Wymyślone przez Harolda Rhodesa jako element terapii - łatwo dostępny, przenośny instrument dla żołnierzy powracających do zdrowia po walkach na froncie II wojny światowej, piano Rhodes (później Fender Rhodes) sprawdziło się w jazzie, funku, disco, a nawet muzyce klasycznej. Po serii różnych modyfikacji instrument ten osiągnął swój najbardziej charakterystyczny kształt, który kojarzymy z latami 70., z jazzem i progrockiem. Do tego też nawiązują Fleuves, łącząc ciepły, kojący tembr pianina z melodyjnością klarnetu i gitary basowej.

Efekt? Ściana dźwięku, w hipnotyzujący sposób poprzetykana grą oddechów i pauz, muzyka fraktalna i kontemplacyjna, na którą muzycy nieśpiesznie sobie pozwalają. "Fleueves #2" to muzyka prosta, efektywna, osadzona. Kontynuacja wyjątkowo konsekwentnej i przemyślanej propozycji. I wynosząca celtycko-armorykańskie dziedzictwo na nowe, szersze wody.

Aleksandra Tykarska, Polskie Radio

Fleuves

"Fleuves #2"

[Coop Breizh, 2019]

Ocena: 4,5/5

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Iriqiyya Électrique "Laylet El Booree"

Ostatnia aktualizacja: 19.03.2019 11:55
To nie jest bezbolesne słuchanie. Tunezyjska grupa na swym drugim albumie jeszcze głębiej zanurza się w rytualny trans, wprowadzając się, a przy okazji i słuchaczy, w stan ekscytacji i uzależnienia.
rozwiń zwiń