Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Balafon globalny

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2020 06:00
Londyńskie trio Vula Viel inkorporuje zachodnioafrykański balafon jak swój. Łącząc brzmienie instrumentu z post-punkową motoryką na swojej trzeciej płycie tworzą przestrzenną i porywającą muzykę.
mat. promocyjne
mat. promocyjneFoto: okładka płyty

Wszystko dobrane w odpowiednich proporcjach, a rezultat jest wspaniały.

 - Ludzie z branży world music mówili, że nie pasujemy do tego gatunku, bo nie jesteśmy Afroamerykanami - tak w jednym z wywiadów opowiadała Bex Burch, liderka Vula Viel, którzy wydali właśnie fantastyczny album "What’s Not Enough About That".

Najbardziej charakterystycznym elementem ich muzyki jest balafon, rodzaj ksylofonu, bardzo surowego w brzmieniu, z którego znani są tacy twórcy jak Balla Kouyaté, Kélétigui Diabaté czy Neba Solo. Burch fascynację tym instrumentem przywiozła z Zachodniej Gnany, gdzie ma swój rodowód a ona spędziła trzy lata wśród ludu Dagaaba.

Po raz pierwszy usłyszałem o nich przy okazji artykułu w The Guardian o przeterminowaniu gatunku world music. Trudno się ze stawianymi tam tezami nie zgodzić: że termin polaryzuje muzyków kultury zachodniej i wschodniej, że wszystko nieustannie między tymi scenami się przeplata, że jest to jednocześnie muzyka z elementami charakterystycznymi dla danego regionu, ale coraz bardziej globalna. Przykłady z resztą można sypać z rękawa: psychodeliczny rock turecki Gaye Su-Akyol, singeli Bomba Pana i Duke z Ugandy, indyjskie disco Rupa czy gitarowe interpretacje Oberków w wykonaniu duetu Opla. Na dodatek są to artyści, którzy grają na różnych festiwalach - od Womad przez Glastonbury po Unsound. Samo tłumaczenie tego nurtu na język polski pokazuje złożoność terminu - jeśli to muzyka ze świata to z tego zglobalizowanego. Może więc trzeba iść dalej za The Guardian, który kolumnę "world album of the month" przemianował na "global album of the month"?

Vula Viel, którzy częściej grają na festiwalach jazzowych, są tego dobrym przykładem. Najbardziej charakterystycznym elementem ich muzyki jest balafon, rodzaj ksylofonu, bardzo surowego w brzmieniu, z którego znani są tacy twórcy jak Balla Kouyaté, Kélétigui Diabaté czy Neba Solo. Burch fascynację tym instrumentem przywiozła z Zachodniej Gnany, gdzie ma swój rodowód a ona spędziła trzy lata wśród ludu Dagaaba. W składzie towarzyszy jej basistka Ruth Goller i perkusista Jim Har, którzy charakterystyczne brzmienie tego instrumentu osadzają w afrykańskiej rytmice bliskiej stylistyce Talking Heads albo The Ex. Perkusja jest połamana i surowa a bas bardzo gęsty, z kolei balafon pełni tu rolę melodyczną i jego miękkie, ciepłe motywy zawadiacko wysuwają się na pierwszy plan. Jednak Vula Viel, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, gra w bardziej płynny i lekki sposób, poza tym różnicują kompozycje. Barwy tej muzyki uwypukla organiczne brzmienie płyty, dopracowane przez Dilip Harrisa, odpowiedzialnego m.in. za produkcję ostatnich płyt Sons of Kemet, King Krule czy Mount Kimbie.

Po raz pierwszy usłyszałem o nich przy okazji artykułu w The Guardian o przeterminowaniu gatunku world music. Trudno się ze stawianymi tam tezami nie zgodzić: że termin polaryzuje muzyków kultury zachodniej i wschodniej, że wszystko nieustannie między tymi scenami się przeplata, że jest to jednocześnie muzyka z elementami charakterystycznymi dla danego regionu, ale coraz bardziej globalna. 

 Otwierający album "My Own Skin" ma piosenkowy posmak i radiowy potencjał, zwłaszcza z powtarzalną frazą wyśpiewaną przez całe grono wokalistów. Może to i odniesienie do trudności w klasyfikowaniu muzyki tria, skoro śpiewają: Even not fitting in (hey!), I am comfortable in my own skin? Najważniejsze, że Vula Viel czują się ze swoją muzyka bardzo dobrze i swobodnie - po tym śpiewie następuje solówka na balafonie, o bardzo awangardowym zacięciu. "Bird in Kumasi" brzmi już delikatniej, ale pomimo trochę ambientowo-post-rockowego tła znów świetnie uwypukla brzmienie ksylofonu. Harris świetnie wyciąga smaczki - w "Grow" oparte na rozproszonym brzmieniowo basie, chropowate i wyraziste zagrania dyktują otwarcie utworu, aby chwilę dalej przejść w pulsujące frazy. Z kolei w "Home" perkusja jest bardzo surowa, przy głośniku słychać wręcz skrzypienie bębnów po uderzeniach w nie pałeczkami. Tutaj - pomimo tego, że balafon znów snuje pierwszoplanowe melodie - nostalgiczne pociągnięcia na basie i rozpędzone bębny wiodą prym.


W tytułowym utworze pojawia się gościnnie amerykański puzonista Peter Zummo, który jednak nie sięga po instrument, ale… śpiewa. Z kolei w "Forget And Forgive" w formie sampli słyszymy głos ghańskiej legendy muzyki palm-wine, Koo Nimo, który mówi o jak najszybszym przebaczaniu oponentom. Genialnie się z resztą ta kompozycja rozwija, kiedy w finale sekcja rytmiczna tworzy hałaśliwe crescendo. Te drobne obecności fajnie niuansują nagranie i - poza tekstowym przekazem - wzbogacają jego wymowę. Wszystkie te elementy spójnie ze sobą współgrają - rytmiczne i lekkie kompozycje, barwne rozwiązania aranżacyjne, nawiązania do tradycji muzycznej Ghany przefiltrowane przez post-punkową tradycję. Więc może to jednak muzyka (z całego) świata? Odpowiem na pytanie z tytuły płyty: wszystko dobrane w odpowiednich proporcjach, a rezultat jest wspaniały.


 Jakub Knera


Vula Viel

What’s Not Enough About That

[Vula Viel Records]

4,5/5

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

 

 

 

Czytaj także

Czekoladowa perkusja

Ostatnia aktualizacja: 11.06.2019 07:30
Niebywała okazja, aby posłuchać jednego z najciekawszych peruwiańskich perkusistów. Nakładem frapującej wytwórni Buh Records ukazało się wznowienie płyty Julio „Chocolate” Algendonesa z lat 90.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Głosy z ulic Oakland

Ostatnia aktualizacja: 04.11.2019 15:04
Bohaterami tej płyty są ludzie bezdomni. Chociaż jej autor Ian Brennan woli nazywać ich „niemającymi domu”. Album jest krótki, bo zaledwie dwudziestominutowy, lecz wystarczająco długi, żeby jego przekaz, ukryty tylko i aż, niby w piórach gołębia, dotarł do słuchacza.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Karkhana znaczy supergrupa

Ostatnia aktualizacja: 20.01.2020 16:25
Słowo "supergrupa" bywa nadużywane w stosunku do wielu zespołów. W przypadku septetu Karkhana – który podejmuje wątki bliskowschodnie i opowiada o nich za pomocą muzyki transowej i improwizowanej – nazwa zespołu powinna być używana jako jego synonim.
rozwiń zwiń