Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Pies Szczeka w szkołach

Ostatnia aktualizacja: 14.01.2021 09:00
Swego czasu miałem przyjemność z kapelą Pies Szczeka y Goście wiele set razy grać tzw. szkolne audycje organizowane przez Filharmonię Narodową, de facto minikoncerty. Słabo płatne, były na pół pracą, na pół służbą. Czasem po siedem, osiem godzin dziennie (rekord to dziewięć).
Sala gimnastyczna
Sala gimnastycznaFoto: Archiwum Remigiusza Hanaja

Byliśmy spontaniczni i bez dystansu. To z miejsca zjednywało słuchaczy. W pewnym stołecznym gimnazjum, kiedy po rozpoczęciu audycji uczniowie dość szybko zaczęli zdejmować słuchawki z uszu, nauczycielka spojrzała na nas z podziwem.

Wytelepani w gnającym błyskawicznie od szkoły do szkoły busie wyskakiwaliśmy, strojąc w biegu przez tysiące schodów i setki korytarzy instrumenty. To się wszystko skleja we wspomnieniach w jedną wielką kafkowską plątaninę. Kilka województw – od Suwałk, Gołdapi i Braniewa po Sandomierz, Staszów i Pacanów.

Wpadaliśmy do klas – oddychaliśmy z ulgą, wpadaliśmy do sal gimnastycznych – wtedy rosła adrenalina, bo czekał nas mozół. Dzika akustyka, zawsze inna, nauczycielki – oj, bywało – skupione na wypełnianiu dzienników, dzieci przekrzykujące się w podgrupach, burza interakcji. Raz pamiętam, chyba w Rykach, na zaproszenie do zabawy widzę, jak zrywa się pół sali gimnastycznej i dąży w naszym kierunku chaotycznym i ekspresowym ruchem, niczym żyjątka pod mikroskopem. Wyświetla mi się to w zwolnionym tempie, a czasu nie starcza, żeby zareagować, kiedy jedna dziewczynka potyka się i przewraca, a inne dzieci na nią. Gdy dobiegamy podnosi się powoli z płaczem i złamaną ręką.


Prowadzący podczas przerwy. Prowadzący podczas przerwy.

Pamiętam w mrocznym, chyba jeszcze PRL-owskim zakładzie poprawczym dla nieletnich, dziewczyny płaczące przy krwawych balladach z morałem śpiewanych przez Agatę, a potem wylewnie dziękujące. Pamiętam setki przedszkolnych oczu wgapionych w nas czasem z bojaźnią i drżeniem, czasem z miłością. Pamiętam w supernowoczesnej szkole specjalnej, która z zewnątrz i wewnątrz przypominała statek, chłopaka z zespołem Downa, który wkroczył między nas i zapamiętale tańczył hip-hop do oberka. Pamiętam jak pod Warszawą mieliśmy blisko szlaku znakomitego skrzypka Aleksandra Bobowskiego, starczyło czasu, żeby wpaść po niego. Pierwszy raz występował w szkole, do której chodziły jego wnuki.

CZYTAJ TEŻ

Pamiętam podczas dłuższych przejazdów busem odciąganie mleka przez muzykantki karmiące nieobecne dzieci. Pamiętam wypadek na śliskim wiadukcie koło Radomska, z którego omal nie spadliśmy. Pamiętam, jak mi kamień schodził z nerki w czasie audycji w Piotrkowie. I to niewyspanie, i ciągłe zmęczenie, które zweryfikowało scenariusz koncertu – zaczynaliśmy z Danielem, leżąc na materacach albo na podłodze, oparci o ścianę, dając odpoczynek ciału i udając drzemkę, a czasem nie udając, podczas gdy nasza filharmoniczna prelegentka opowiadała o pastuszku jako pramuzykancie, a potem śpiewając „Jesca psy nie scekoły, jesca kury nie phiały, ludzie mówhio dzień bhioły, a ja sobhie myśla, że sia jesce wyśphia, jesca do dnia daleko”, wstawaliśmy do „roboty”.

Nie zakładaliśmy ludowych kostiumów. Czarne spodnie, białe koszule sprawiały, że dzieci wołały za nami – „o, Cyganie przyjechali!”. I ładne, lecz skromne spódnice. Tańczyliśmy też, zwyczajnie, bez popisów, ale z energią. Nasze instrumenty były połatane i nie błyszczały. Generalnie byliśmy spontaniczni i bez dystansu. To z miejsca zjednywało słuchaczy. W pewnym stołecznym gimnazjum, kiedy po rozpoczęciu audycji uczniowie dość szybko zaczęli zdejmować słuchawki z uszu, nauczycielka spojrzała na nas z podziwem, a my czuliśmy się niemal jak bohaterowie. A swoją drogą to w ogóle dziwne, że w 1999 na przesłuchaniu w Filharmonii taki program w takiej formie i w wykonaniu amatorów przeszedł.


Prowadzący i publiczność. Prowadzący i publiczność.

Na szczęście filharmoniczne panie prelegentki były sympatyczne, życzliwe, wyrozumiałe i otwarte, dużo uczyliśmy się od siebie wzajemnie. Jeszcze raz bardzo dziękujemy! I co bardzo ważne też, wiedziały gdzie można przyzwoicie zjeść. Na szczęście w skrajnych przypadkach także nasze mózgi wspierały nasze sflaczałe ciała, uruchamiając jakieś narkotyczne ani chybi substancje z głębokich pokładów swoich agencji rezerw. Tysiące twarzy, setki miraży – dzisiaj w czasie pandemicznym, w świetle dotąd nieznanym, niby świecącym z jakiejś nowej, nieprzeżywanej wcześniej pory dnia, takie żywe obrazy wspomnień nabierają jeszcze bardziej niż kiedyś surrealistycznych odkształceń czy łączą się w nowe, absurdalne i rebusowe ciągi.

W jednej z warszawskich podstawówek graliśmy kiedyś dla pierwszaków. „Dzisiaj tematem audycji będzie muzyka ludowa”, zaczyna prelegentka, po czym opowiada trochę szczegółów, by na koniec zadać pytanie: „a więc jakiej muzyki będziemy dziś słuchać, kto odpowie?”. Rączki w górze, jedno dziecko wstaje. „Lodowej!”.

Remek Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

 

Czytaj także

Woda ze stoku

Ostatnia aktualizacja: 09.04.2020 09:13
U podnóża skarpy w dwóch miejscach bije z różną siłą po kilka źródeł, niektóre obmurowane, w innych woda wypływa wprost z ziemi, spomiędzy kamieni lub spod odsłoniętych korzeni drzew i tworzy niewielkie malownicze rozlewisko.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Jak te jaskółki

Ostatnia aktualizacja: 07.05.2020 09:57
Wśród ptaków to jaskółkom chyba najbliżej do miana alter ego człowieka. Żyjemy w cieniu pożądania powrotu – do łona matki, do krainy dzieciństwa, do chmurnej durnej i wesołej młodości, do zdrowia, do pracy, do czasów „sprzed”, bo zawsze kiedyś był jakiś raj. Do domu, tak jak marynarze, którzy tatuowali sobie właśnie jaskółkę.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Polskie odżycie

Ostatnia aktualizacja: 04.06.2020 10:20
Minęło 25 lat od początków ruchu domów tańca, czyli tzw. ruchu revival w Polsce. Może to wystarczający dystans czasowy, żeby zdobyć się na garść refleksji.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pieśni piękne, czyli zdrowe złudzenie?

Ostatnia aktualizacja: 27.08.2020 12:00
Razu jednego z przyjaciółmi w czasach młodzieńczych, kiedy trawiliśmy nasze najpiękniejsze chwile na poszukiwanie tysiącletnich pieśni, gotowi oddać spojrzenia ukochanych za kawałek "stołka cisowego", trafiliśmy pod dach pewnej roztoczańskiej śpiewaczki, poleconej uprzednio.  
rozwiń zwiń
Czytaj także

Dziady

Ostatnia aktualizacja: 26.11.2020 12:00
Pierwszy raz usłyszałem o Dziadach od ojca. Pojechał zaraz po pierwszej wojnie z całą rodziną na koronację obrazu Matki Boskiej Gidelskiej. Było to wielkie wydarzenie, z dziesiątkami tysięcy pielgrzymów! Opowiada ojciec: „Już na kilometr przed kościołem obie strony drogi obstawiały Dziady, w trzech rzędach: jedni leżeli, drudzy klęczeli, trzeci stali. Śpiewali nabożne pieśni, modlili się w intencji”. Po mszy i ceremonii koronacji, rodzina Bieńkowskich z Kujaw zbierała się z powrotem. Wszyscy się rozjeżdżali. Panował zgiełk, hałas, kurz, wiatr porywał papiery. Ale uwagę ojca przykuli dziadowie, którzy ładowali do worków pieniądze i upychali je kolanem! To były czasy wielkiej hiperinflacji, chleb kosztował miliardy marek!
rozwiń zwiń