Od momentu przejęcia władzy, Gruzińskie Marzenie wygrywało wszystko, co było możliwe. Czterokrotnie zwyciężało w wyborach parlamentarnych i czterokrotnie w samorządowych, a wskazani przez nie kandydaci trzykrotnie obejmowali urząd prezydenta (co prawda dwoje z nich, Giorgi Margwelaszwili i Salome Zurabiszwili, przeszło z czasem na stronę opozycji, zaś Micheil Kawelaszwili został wyłoniony już nie przez ogół obywateli, ale zdominowane przez GM kolegium elektorskie). Początkowo formacje opozycyjne, w tym zwłaszcza Zjednoczony Ruch Narodowy (ZRN) byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego, były w stanie nawiązać z GM równorzędną walkę – w pierwszej turze wyborów prezydenckich 2018 r. kandydat ZRN ustąpił kandydatce GM o mniej niż jeden punkt procentowy – i wydawało się, że w Gruzji, tak jak w USA, ukształtuje się partyjny duopol, w którego ramach obie partie będą rządzić na zmianę. Z elekcji na elekcję wyniki GM były jednak coraz wyższe, a ZRN słabł i wykrwawiał się w walce tyleż z władzą, co z innymi, ideowo bliskimi mu ideowo ugrupowaniami opozycji (rozdrobnienie tego obozu przypomina skądinąd polską scenę polityczną lat 90.).
Jak do takiej sytuacji doszło? Wśród komentatorów sportowych popularne było w swoim czasie powiedzenie „Gra się tak, jak przeciwnik pozwala” – a opozycja pozwoliła GM na wiele. Przede wszystkim oddała mu bez walki całe połacie boiska. Ani ZRN, ani żadna inna formacja z tej strony politycznej barykady nie sformułowała od lat spójnego programu dla rolnictwa i w ogóle prowincji, skupiając się na wielkomiejskim elektoracie i przekonując dawno już przekonanych „młodych wykształconych”. Nie pochyliła się nad konserwatywną częścią społeczeństwa zapominając, że co prawda około 80 proc. Gruzinów opowiada się niezmiennie za członkostwem swojego kraju w UE, ale około 50 proc. deklaruje się przy tym jako osoby religijne w stopniu wysokim, co daje Gruzji jedno z pierwszych miejsc w Europie (ciekawe, że w podobnych rankingach religijności dominują kraje prawosławne). Nie doceniła seniorów, wspominających z nostalgią ZSRR i widzących wprawdzie w imperialistycznej polityce Moskwy zagrożenie, ale czujących przy tym sympatię do Rosjan i rosyjskiej kultury. Te wszystkie grupy zagospodarowało z powodzeniem GM, którego lider urodził się w małej wsi, w raczej ubogim środowisku (Saakaszwili – w Tbilisi, w rodzinie gruzińskiej sowieckiej elity). Resztę zrobiły pieniądze Iwaniszwilego.
Do ostatnich wyborów parlamentarnych, w październiku 2024 r., prozachodnia opozycja poszła rozbita na kilkanaście partii, skupionych w kilku koalicjach. Niektóre sondaże dawały im – liczonym razem – przewagę nad partią władzy i opozycyjni liderzy już witali się z gąską i dzielili między sobą przyszłe teki i stanowiska. Nie docenili skuteczności propagandowego przekazu GM – że formacja ta gwarantuje pokój, gdy oponenci wciągnęliby Gruzję do wojny – i znów nie podjęli wysiłku wyjścia poza własną „bańkę”. Rządzącym sprzyjała też stabilna sytuacja gospodarcza. Gdy ogłoszono wyniki – abstrahuję, na ile wpłynęły na nie zgłoszone przez obserwatorów naruszenia – i rozczarowana część elektoratu wyszła na ulice, opozycja nie potrafiła tego niezadowolenia zagospodarować (inna rzecz, że protesty miały i mają charakter apartyjny i apolityczny). Ostatecznie zrezygnowała z zasiadania w parlamencie, a w wyborach samorządowych w większości w ogóle nie wzięła udziału.
Kolejne wybory (parlamentarne) odbędą się w Gruzji w 2028 r., GM ma zatem trzy lata, aby ostatecznie „zabetonować system” – już dziś wszystkie właściwie funkcje publiczne w kraju pełnią nominaci tej formacji. Z deklaracji jej polityków wynika, że podejmą oni teraz próbę delegalizacji czołowych ugrupowań opozycyjnych. Efektem takiego kroku byłoby najpewniej zamrożenie relacji pomiędzy Tbilisi a Zachodem – a są one w głębokim kryzysie od miesięcy. Dla żadnej ze stron nie jest to wymarzony scenariusz.
Wojciech Górecki, główny specjalista Zespołu Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej OSW