Raport Białoruś

Ile opozycji w białoruskiej opozycji?

Ostatnia aktualizacja: 13.03.2011 14:39
Po wyborach prezydenckich jednym z głównych celów władz w Mińsku stało się rozbicie białoruskiej opozycji. W realizacji tego celu pomaga sama opozycja - pisze dla Raportu Białoruś Joanna Kędzierska, dziennikarka Polskiego Radia.
Joanna Kędzierska
Joanna Kędzierska

Informacje na temat Białorusi: Raport Białoruś

        W wyborczą noc milicja wyłapała niemal wszystkich niezależnych kandydatów na prezydenta. W więzieniu nie znalazł się jedynie Jarosław Romańczuk, wiceprzewodniczący Zjednoczonej Partii Obywatelskiej i kandydat tej partii na prezydenta. Jak się później okazało, oszczędzono go tylko dlatego, że pod presją władz zgodził się wystąpić publicznie z krytyką pod adresem sił demokratycznych, odnoszącą się do zorganizowania marszu w powyborczą noc ulicami Mińska. Oskarżał kolegów z opozycji o brak odpowiedzialności,  jak później przyznał, dlatego, że władze szantażowały go, iż jeżeli tego nie uczyni, jego koledzy z opozycji w tym lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej i przyjaciel Romańczuka - Anatolij Labiedźka dostaną wysokie wyroki.  Po tym oświadczeniu na głowę Romańczuka spadła lawina krytyki ze strony kolegów, został właściwie skazany na ostracyzm. Chciano go nawet pozbawić kierowniczego stanowiska w partii, ale z przyczyn formalnych nie jest to na razie możliwe. Romańczuk znalazł się na politycznym marginesie. 

Jarosław
Jarosław Romańczuk podczas wyborów 19 grudnia. Fot. Włodzimierz Pac, Polskie Radio

           W podobny sposób władzom udało się także zastraszyć szefa sztabu wyborczego Uładzimira Niaklajeua – Andreja Dźmitryjeua. Po jego zatrzymaniu telewizja państwowa, a potem inne media oficjalne, opublikowały oświadczenie, w którym zapewnił, że milicja nie miała związku z pobiciem Niaklajeua.  Dźmitryjeu nie chciał po tym co się stało rozmawiać z niezależnymi dziennikarzami.

            Inną postawą wykazał się inny były kandydat na prezydenta Aleś Michalewicz, którego w więzieniu trzymano równo dwa miesiące. Funkcjonariusze KGB zmusili go do podpisania zobowiązania, że nie powie o tym co działo się w areszcie. W zamian za to został wypuszczony. Jednak Michalewicz zdecydował się opowiedzieć o torturach, którym go poddawano ze szczegółami,  na  specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej. Kiedy ze mną rozmawiał, przyznał, że boi się konsekwencji swojego postępowania, ale uznał, iż musiał o tym powiedzieć,  że jest to winien swoim przetrzymywanym w więzieniu kolegom. Zaraz po konferencji został wezwany na przesłuchanie do KGB, ale przebywa na wolności, chociaż oczywiście nie wolno mu opuszczać terytorium Białorusi.   

/

 Zdjęcie Alesia Michalewicza z kampanii wyborczej w grudniu 2010 roku. Fot. michalevic.org   

 

       Wyznaniem Michalewicza przez kilka dni żyły media, poruszyło ono także Zachód. Co ciekawe władze zdecydowały się torturować polityka, który nie był radykalnym przeciwnikiem Łukaszenki, czasami nawet go chwalił. Michalewicz nie wziął także udziału w powyborczym wiecu i marszu. Na placu Niepodległości w Mińsku pojawił się dopiero po tym, jak użyto siły przeciwko demonstrującym, aby pomagać rannym. Władze uznały pewnie w związku z tym, że Michalewicz może być jednym z odpowiednich kandydatów do budowy tak zwanej koncesjonowanej opozycji – podporządkowanej Łukaszence,  do czego wydaje się zmierzać białoruski prezydent i dlatego zdecydowały się na tortury. Okazało się jednak, że Michalewicz zareagował inaczej niż się spodziewano. Z drugiej strony przypadek Michalewicza pokazuje desperację i strach reżimu. Tortury wobec więzionego opozycjonisty miały miejsce po raz pierwszy, odkąd Łukaszenka objął władzę. Wcześniej przynajmniej nie słyszano o takich przypadkach. A jest wielce prawdopodobne, że torturowano nie tylko Michalewicza. Posunięcie się do takiej brutalności świadczyć może o tym, że władze mają świadomość, iż Łukaszence spada poparcie. Z najnowszych badań niezależnego białoruskiego instytutu badań socjologicznych NISEPI wynika, że z polityki Łukaszenki jest zadowolonych zaledwie 26 procent respondentów. Trzeba jednak pamiętać, iż wielu socjologów podkreśla, że w białoruskich warunkach trudno przeprowadzić miarodajne badania opinii publicznej, a więc wynik podawany przez instytut może nie do końca odzwierciedlać realną sytuację, aczkolwiek wielu ekspertów jest zgodnych, co do tego, że poparcie dla Łukaszenki w stosunku do poprzednich wyborów na pewno spadło.

            Niestety białoruska opozycja zamiast wykorzystać słabości obecnej władzy – spadające poparcie, pogarszającą się sytuację ekonomiczną kraju , izolację ze strony Zachodu i presję ze strony Moskwy, sama się osłabia.

           Wydawało się, że po 19 grudnia opozycja się skonsoliduje, bo przecież wielu działaczy z różnych partii dotknęły podobne represje, a i białoruskie społeczeństwo dało wiele dowodów swojej solidarności z więzionymi. Zwykli ludzie decydowali się udzielić wsparcia materialnego rodzinom więźniów.

           Tymczasem niektórzy opozycjoniści pokazali swoją niedojrzałość, a w konsekwencji niemożność wzięcia ewentualnej odpowiedzialności za państwo, gdyby doszło do upadku Łukaszenki. Tak jak i przed wyborami, tak i po nich obserwujemy wzajemne oskarżenia, walkę o wpływy, chociaż opozycja nie ma przecież realnej władzy, a więc można powiedzieć,  iż jest to przysłowiowe dzielenie skóry na niedźwiedziu.  To wynik działania agentury w szeregach sił demokratycznych, a także otwartego działania władz  - kompromitacja Romańczuka i Dźmitryjeua, o której już  wspominałam. Chociaż tu powstaje pytanie, kto jeżeli właśnie nie opozycjoniści powinni być odporni na tego typu naciski. Decydowanie się na działanie przeciwko Aleksandrowi Łukaszence ma swoje konsekwencje i każdy kto się go podejmuje musi mieć tego pełną świadomość.

Uładzimier
Uładzimier Niaklajeu, kandydat na prezydenta pobity przed manifestacją 19 grudnia. Fot. Włodzimierz Pac, Polskie Radio

            Z drugiej strony dochodzi do sytuacji kuriozalnych, gdzie przedstawiciele sił demokratycznych kompromitują się sami. Pokazał to ostatni zjazd Białoruskiego Frontu Narodowego w Homlu. Były kandydat na prezydenta z ramienia BNF Ryhor Kastusiou oświadczył, iż jeden z opozycyjnych kandydatów zaproponował mu 100 tys. dolarów za wycofanie się z kandydowania. Nie chciał wymienić nazwiska polityka, jednak nieoficjalne informacje wskazują, iż chodziło o Uładzimira Nieklajeua.  Kastusiou powiedział, że ta propozycja padła w cztery oczy. Dodał przy tym, że po swoim zatrzymaniu pracownicy KGB  w rozmowie z nim wspominali właśnie tę liczbę . Według jego relacji mieli dodać: „szanujemy cię, że nie wziąłeś tych pieniędzy”. Jeżeli były kandydat na prezydenta chcąc udowodnić wiarygodność własnych słów, powołuje się na oficerów KGB, którzy w sądach, podczas procesów aktywistów demokratycznych składają przeciwko nim fałszywe zeznania, będąc jednocześnie jedynymi świadkami, to można tylko zadać pytanie po co istnieje opozycja i co różni ją od władzy. Na tym samym zjeździe wypowiadał się również przewodniczący partii Aleksiej Janukiewicz. Jego zdaniem, „wyborcza kampania brudów, nieszczerości i kłamstw” była dziełem bardziej konkurentów w łonie opozycji niż władz. I w tym kontekście trudno się ze słowami Janukiewicza nie zgodzić. Najgorsze, że opozycjoniści nie wyciągają z tego żadnych wniosków. Sama świadomość tego, że jest źle niewiele zmienia. Z drugiej strony sytuacja BNF – najstarszego ruchu politycznego na Białorusi, z największymi tradycjami ogólnie nie napawa optymizmem. Ostatnio z partii wystąpiło ponad 80 działaczy – kierownictwo BNF  oskarżyło ich, że po cichu wspierali innego kandydata – szefa kampanii Europejska Białoruś Andreja Sannikaua.

            W tej sytuacji wydaje się, że Aleksander Łukaszenka niepotrzebnie wkłada tyle wysiłku, żeby rozbić opozycję, lub sobie ją podporządkować – w tej kwestii siły demokratyczne doskonale radzą sobie same. Oczywiście ich każdą kompromitację wykorzystują skrzętnie białoruskie państwowe media, budując jej negatywny wizerunek społeczny, a tym samym brak zaufania wśród obywateli. Jak przeciętny Białorusin ma zaufać opozycji, która sama sobie nie ufa? Jak może oddać odpowiedzialność za kraj ludziom, którzy nie panują sytuacją we własnych szeregach?

Dla Raportu Białoruś; Joanna Kędzierska, Polskie Radio

(agkm)

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!
aby dodać komentarz
brak
Czytaj także

Kandydat na prezydenta Białorusi torturowany w więzieniu KGB (Wideo)

Ostatnia aktualizacja: 01.03.2011 00:45
Musiał podpisać zgodę na współpracę z KGB, żeby wyjść z więzienia przed rozprawą. Zrobił to, bo chciał przerwać milczenie i pomóc innym. - Ale nigdy nie będę agentem - mówi. Prosi o pomoc dla adwokatów opozycji - oni też są prześladowani.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Łukaszenka zastraszył obywateli, jednak sam też ma się czego bać

Ostatnia aktualizacja: 01.03.2011 08:13
Każdy reżim opiera się na strachu. Mechanizm strachu działa jednak jak nóż obosieczny. Z jednej strony reżim zastrasza obywateli, z drugiej sam cały czas funkcjonuje w poczuciu zagrożenia. Trzeba liczyć się z przewrotem, podstępem, zdradą, czy zamachem stanu - pisze dla Raportu Białoruś Joanna Kędzierska, dziennikarka Polskiego Radia.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Tortury na Białorusi: "świat powinien o tym mówić" (wideo)

Ostatnia aktualizacja: 06.03.2011 20:03
Trzeba zrobić wszystko, żeby w więzieniach na Białorusi nie było tortur, przeprowadzić śledztwo w tej sprawie – mówi Aleś Michalewicz, który jako pierwszy publicznie powiedział o tym, jak traktuje się więźniów. Jest teraz szantażowany przez KGB.
rozwiń zwiń