Polskie Radio Dzieciom

Co nas uczy? Co nas bawi? Nie tylko szkoła!

Ostatnia aktualizacja: 31.08.2025 12:00
Po żniwach czas na dożynki, a po dożynkach? Czas do szkoły! W ostatnim dniu wakacji, przed 1 wrześniem nie mogliśmy nie poruszyć tego tematu - wybierzmy się zatem do wiejskiej szkoły sprzed lat. Ale przy okazji - udowodnijmy, że nie tylko w szkole można się nauczyć ważnych życiowych lekcji!
Audio
Dzieci w szkole lat 20. XX wieku
Dzieci w szkole lat 20. XX wiekuFoto: NAC

Dole i niedole w dawnej, wiejskiej szkole

W jaki sposób dowiedzieć się, jak dawniej w szkole bywało? Można na przykład iść w Krakowie na Kazimierz, a tam, na Placu Wolnica wstąpić do Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli. To magiczne miejsce, w którym możemy się przenieść w czasie i przestrzeni! Tak właśnie dzieje się, gdy wchodzimy do izby szkolnej zaaranżowanej w Muzeum. Przenosimy się stoo lat w przeszłość do dawnej, wiejskiej szkoły. Co możemy w niej znaleźć?

To, co w każdej dzisiejszej szkole: ławki, tablicę, biurko nauczyciela... Ale w zakamarkach muzealnej izby szkolnej skryło się kilka zupełnie nietypowych przedmiotów! Jakich? Posłuchajcie w audycji!

Naszymi przewodniczkami po szkole sprzed lat były Dorota Majkowska-Szajer i Justyna Matwiejewicz. Zdradziły nam m.in., co trzeba było zrobić, żeby dostać się do szkoły jako wiejskie dziecko...

- Cóż, przede wszystkim trzeba było do szkoły dojść - mówiła pani Justyna. - Co często nie było łatwe, bo szkoła była oddalona o kilka kilometrów. O ile w ciepłe dni był to miły spacerek, o tyle zimą, w słabych butach i lichym ubraniu (bo nie wszystkich było stać na porządne buty dla dziecka) było naprawdę trudno. A sama szkoła też była niedogrzana, więc dzieci marzły. Trzeba było wiele samozaparcia, by chodzić do szkoły.

- Często najważniejszą misją takiego wiejskiego nauczyciela było przekonanie rodziców wiejskich dzieci, żeby przychodziły do szkoły. Rodzice nie puszczali ich zbyt chętnie, zwłaszcza kiedy w polu, czy w gospodarstwie było dużo pracy! - dodała pani Dorota.

Jak widzicie, wiejskie dzieci nie miały łatwo, jeśli chciały się czegoś nauczyć. A czego właściwie uczono się w wiejskiej szkole?

Przede wszystkim czytania i pisania, także matematyki. W starszych klasach wiejskich szkół można było dowiedzieć się nieco o pracy w gospodarstwie, jeśli do szkoły chodzono w mieście, uczono się bardziej miejskich zagadnień.

W czasie audycji spytaliśmy Was, jaki byłby Was wymarzony przedmiot. Niekoniecznie taki ze szkolnej listy, jak język polski czy biologia, mógł być całkowicie niezwykły! Jeden z naszych słuchaczy, Bartek, napisał do nas tak:


Moim wymarzonym przedmiotem byłyby spotkania z astronomami z przeszłości, zapytałbym co chcieliby mi podpowiedzieć. Co mógłbym jeszcze odkryć. Czego oni nie zdążyli, a może mieli jakieś pomysły i marzenia.

A Wy? Macie jakiś wymarzony przedmiot?

 

Lekcja Dziadka Gacy

Jan Gaca 663.jpg

Czy nauczyciela można spotkać tylko w szkole? Ależ nie! Jeszcze nie tak dawno temu, we wsi Przystałowice Małe, żył pan Jan Gaca. Urodził się w latach 30., prawie 100 lat temu! Jego bracia grali na instrumentach. Grał i Jan. Zaczynał od bębenka, gdy miał 16 lat wraz z braćmi grał już na wiejskich weselach i zabawach. Pewnie na takich dożynkowych też dało się usłyszeć kapelę Gaców. Później Jan zaczął grać na skrzypcach. I tak mijały lata. Moda na muzykę się zmieniała, na wieś wkroczyły instrumenty elektryczne: gitary i keybordy. I powoli ludzie zaczęli zapominać o panu Janie. Jak to się stało, że sobie o nim przypomniano? Na pewno duża w tym zasługa dwóch młodych chłopaków – Maćka i Markusa – którzy w latach 90. wpadli na pomysł, że pojadą w Polskę i znajdą prawdziwych polskich muzykantów...

Tak Maciek i Markus trafili na Dziadka Gacę. Gdy tylko weszli do jego niewielkiej drewnianej chatki - wiedzieli już, że znaleźli dokładnie to, czego szukali. A i Jan Gaca wydawał się bardzo zadowolony z wizyty młodych chłopaków. Za nic nie chciał ich wypuścić z domu!

I już po kilku latach do muzykanta zaczęły przyjeżdżać kolejne osoby chcące poznać radomską muzykę. Bywało tak, że do jego malutkiego drewnianego domku zjeżdżało się kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu uczniów! Spali gdzie popadnie – na podłodze, pod stołem, na ławie, w namiotach przed chatką. A pan Jan siedział na swoim krzesełku, patrzył na tych młodych ludzi, popalał papieroska i uśmiechał się serdecznie. Rano wszyscy wstawali, pili mocną kawę i rozpoczynali naukę gry na skrzypcach.

Sam Jan Gaca mawiał tak: „muzyka, panie, jest nieskończona”. I chyba miał rację, bo jego muzyka trwa do dziś, grają ją kolejne pokolenia. A duch Jana Gacy pewnie spokojnie siedzi sobie gdzieś, popalając papieroska i patrzy na to z uśmiechem.

Czego uczył Jan Gaca? Oczywiście - gry na skrzypcach. Ale nie tylko! Jak wspominają jego uczniowie - Gaca pokazywał, jak być muzykantem, nie uczył samej gry, uczył sposobu patrzenia na świat!  

Młody "artysta ludowy" - Antek Hasso-Agopsowicz

Kapela Agopsowicza Kapela Agopsowicza

Wyobraźcie sobie, że Maciek, o którym wspominaliśmy, jest już poważnym panem Maciejem i ma syna, który wyrastał między innymi przy muzyce Jana Gacy. To Antek. Młody skrzypek i śpiewak, dla którego  „inna muzyka jest nie zrozumiała”. Gdy Antek słyszy słowo „muzyka”, od razu mysli o skrzypcach, bębenku, śpiewie i tańcu. Wyrósł bowiem własnie przy takich dźwiękach. Ponieważ już od małego jeździł z rodzicami „po muzykantach”, słyszał jak muzykują, ten rodzaj grania na dobre zakorzenił się w jego sercu i uszach. Dziś Antek sam prowadzi kapelę - Kapelę Agopsowicza, prowadzi spotkania śpiewacze i pięknie tańczy oberki. W tego wszystkiego nauczył się od wiejskich muzykantów, podróżując po Polsce. Bo podróże kształcą! Między innymi dlatego, że spotykamy w ich trakcie ciekawych ludzi, którzy ukazują nam swój punkt widzenia.


Dożynki, wieńce i korony

Dwa tygodnie temu odwiedziliśmy nowosądecki skansen i opowiadaliśmy sobie o żniwach. Po skończonych żniwach - tak dawniej, jak i dziś – pracującym w polu należy się odpoczynek i podziękowanie za wykonaną pracę. Rozpoczyna się czas dożynek. Dziś zazwyczaj dożynki są festynem z głośną muzyką i zabawą. I, właściwie, choć muzyka się zmieniła, dożynki celebruje się w podobny sposób. Jest też jedna rzecz, która nie zmienia się od lat. To wieniec dożynkowy, który gospodynie robią z najpiękniejszych kłosów ściętego zboża. 

Dawno temu wieniec dożynkowy był nieduży i jego zrobienie zajmowało kilka dni. Dziś wieńce bywają naprawdę ogromne! Mogą mieć i półtora metra wysokości – są niewiele niższe ode mnie. Przez to, że są takie duże, ale i przez to, że różne zboża dojrzewają w różnym czasie, takie wielkie wieńce tworzy się tygodniami! Zbiór najpiękniejszych kłosów zaczyna się już w czerwcu. Wówczas w polu dorasta jęczmień ozimy, w lipcu przychodzi czas na kolejne zboża. Następnie zebrane kłosy suszy się w przewiewnym pomieszczeniu, by ładne i wyschnięte ułożyć we wieniec. A jak taki wieniec wygląda? Czasami, jak wianek na głowę, tylko o wiele większy. Ale niektóre wieńce nie mają już formy okręgu. Na przykład w Gogolinie, na Opolszczyźnie tworzy się nie wieńce, a korony żniwne. I rzeczywiście, mają one kształt najprawdziwszej, wielkiej korony.


***

Tytuł audycji: Źródełko 

Prowadziła: Monika Gigier

Data emisji: 31.08.2025

Godzina emisji: 11.00

Zobacz także