Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Głos przedwielkanocny

Ostatnia aktualizacja: 28.03.2024 08:00
Bardzo lubię ludzki głos, wszelki głos, ale ludzki w szczególności, bo jak tu nie lubić siebie jako człowieka. Rudolf Höss też się lubił. Trzeba się choć trochę lubić, żeby żyć, żeby nie rezygnować z życia. 
Breugel, Droga na Kalwarię (fragm.)
Breugel, Droga na Kalwarię (fragm.)Foto: Peter Breugel st.

Niektórzy naziści wraz ze swoimi głosami dożywali setki, podobnie jak niektóre ich niedobite ofiary. Oczywiście można też lubić się jako mruczącego misia, wyjącego wilka czy miauczącego kotka. Głos jest wyrazem nieustannej metanoi, alchemicznej przemiany umysłu i uczuć, pocieszenia i strapienia, modlitwy, żalu i nadziei, zrozumienia lub jego braku. Jest głos Hioba, głos wołający po aramejsku „Eli, Eli, lamma sabachthani”.

Głos podlega reinkarnacji. Zamiera na ustach, ale w przestrzeni ma swoje drugie życie, a trzecie w tym, który go usłyszy. Może istnieć w postaci niegłośnej, nawet jako metafora, bo można go komuś przekazać, czy oddać chociażby w wyborach, polityk może następnie mówić głosem swojego wyborcy, domagać się czegoś, a wręcz krzyczeć. A potem może głos stracić. Wtedy, mówiąc dokładnie to, co wcześniej go uwiarygadniało, będzie już niewiarygodny. Lepszy jest zawżdy żywy głos niż zdechła skóra, co ją na pergamin wyprawują. Głos to źrenica wolności. Dlatego trzeba rozmawiać z umarłym, nie być dla niego niemym. Nie być niemymi dla umarłych.

wojciech weiss, pogrzeb.jpg

Fascynuje mnie też ludzki głos jako nieludzki do końca, to znaczy oderwany od języka. W różnych przestrzeniach. Nie rozumiem, czy też nie dosłyszę o czym jest mowa, ale słucham. Bywa to powodem nieporozumień czy konfuzji. Głos, od którego czegoś się zawsze oczekuje z najprostszego powodu – zwyczajnej miłości do życia. Głos poza semantyką też jest przecież prawdziwy, jak prawdziwy jest człowiek jako istota biologiczna. Głos jako ruch, łącze, połączenie, parcie do przodu, śmierć i narodziny, przepływ, przejście, wszelkie „prze-”, niby mało dźwięczne, szeptane, językowo dyskretne, ale jest w nim życie, potwierdzające, że sieć działa. Jest prąd? Jest. To znaczy, że spadł deszcz, zaświeciło słońce, a robaczek zjadł robaczka. Bębenek wiszący na ścianie sam się naciągnął, puknął, brzęknął i ucichł.

Była świeża, pusta wiosna, trochę jak teraz, w końcu marca. Dziki, pocięty jarami i porośnięty bukami krajobraz pomiędzy wsiami, bezludny, jak to na prowincji, dwa czy trzy dni przed Wielkanocą, bo ludzie skupieni raczej już w domach i wokół nich. Świat bez Boga, który właśnie umarł. I sam nie wiem, czy widzę to swoimi oczami, jako niekościelny, to jednak wychowany religijnie, czy oczami innych jako chwilowy, przejezdny współmieszkaniec tej okolicy, który za głos boski to uznaje, co wszyscy zgodnie [tu] trzymają.

Droga wspinała się serpentynami, między którymi kilka stromych prostych podjazdów sprawia wysiłek nie tylko silnikowi, ale i kierowcy, bo ci, zjeżdżają z góry mają łatwiej i lubią to. Dotarłszy na pierwszy bardziej płaski kawałek, zatrzymałem się na siku. Patrzę – za pierwszymi rzędami drzew choinki urodziwe małe, samosiejki. Właśnie myślałem o takiej do ogródka. No to buch po saperkę i wykopuję, ale ostrożnie, bo już blisko obrywu skarpy, a dalej pejzaż na kilometry, na dolinę rzeczki, uchodzącej w horyzont pomiędzy następną linię wzgórz. Wcześniej, pół kilometra w dół pode mną chłop orze koniem. A właściwie to nie, no przecież nie, patrzę dalej w pejzaż i coś słyszę. Głos słyszę, a osoby nie widzę. I dopiero po chwili głos łączy się z chłopem, który orze i orzący gada z koniem. Wczoraj popadało, dziś dzień ładny, widny, przestronny. Chłop orze i gada, gada i orze. Gada głośno, bo nie tylko wydaje polecenia, pokrzykując. Nie ma metra, żeby czegoś nie mówił. W pierwszym odruchu chcę wyjąć DAT-a i nagrywać, ale po chwili zdaję sobie sprawę, że daremny trud. Wolę słuchać. I patrzeć, ale obrazek mały, bez szczegółów, a dźwięk każdy słyszę, choć nie rozumiem. Czy wciąż mówi do konia, chwali, że lepiej chodzi niż ten, co go miał wcześniej? A może teraz rozmawia sam ze sobą, albo z żoną, która w domu, we wsi majaczącej na prawo od pola? A może mówi do nieobecnego, który umarł i zostawił swój świat na pastwę ludzi, a ten mu odpowiada? Siedzę tak dobry kwadrans z zapartym tchem i powiedzieć, że jest jak w teatrze na najlepszym przedstawieniu to nic nie powiedzieć. To nie teatr, a jednak performans człowieka i konia. I ziemi, i przestrzeni, i innych ludzi, innych koni, których nie widać, żywych czy umarłych. W tym flow dźwięków i rozmowy nie ma żadnych przerw, są tylko pauzy. Performans ani na chwilę nie zrywa się, nie ma antraktów. Praca.


Lamentacje ludowe 2024

To było 20 lat temu. A w wielkotygodniową środę byłem na koncercie w Studiu im. Lutosławskiego. Zespół Wowakin (Paulina Kinaszewska, Bartłomiej Woźniak, Mateusz |Wachowiak) ze śpiewaczkami Beatą Oleszek i Justyną Piernik. Tytuł „Lamentacje” odnosił się ściśle do repertuaru, a repertuar konkretnie do właściwie nieistniejącego już zwyczaju czuwania przy Grobie Pańskim, który jest pusty, bo Jezus umarł i „zstąpił do piekieł”. Dzięki temu zwyczajowi przetrwało do naszych czasów sporo bardzo starych ludowych pieśni wielkopostnych i pogrzebowych (te dwa odrębne zbiory pieśni mają część wspólną) i gdyby to tylko zależało od proboszczów i organistów przepadłyby w otchłaniach niepamięci. Część z tych śpiewów nigdy nie była liturgiczna. Muszę powiedzieć, że niezbyt chętnie chodzę na takie koncerty, bo ten repertuar jest szczególny, pierwotnie wykonywany a capella, z trudem, szczególnie w wersjach ludowych, poddaje się instrumentacji i aranżacji. Ale artyści to nie młodziki, mieli już czas, żeby dotrzeć nie tylko do litery tekstowo-muzycznej pieśni, ale również do ducha dawnej wyobraźni muzycznej, jej kontekstów historycznych i uniwersalnych. Mają też precyzyjny klucz, pomysł oraz zezwolenie od osobistych doświadczeń. Takie koncerty, stawiające słuchacza przed lustrem w całym jego ogołoceniu, są trudne, ale bardzo potrzebne. Na koncercie było zimno (w sensie światła, realizacji dźwiękowej i nastroju) jak w przepełnionej kostnicy czasu pandemii i wojen. Z niezwykłymi muzycznie pieśniami ze starych czasów trzymały melodyczną łączność głównie ludowe w manierze skrzypce, czasem dołączały się akordeonu, który przenosił śpiew we współczesność niedługimi, lecz wyrazistymi pochodami czy plamami harmonicznymi, które nie można powiedzieć, że były eufoniczne, raczej przeciwnie były konopne, także barwowo trafiały gdzieś celnie w poczucie samotności ludzkiej, indywidualnej, ale też kulturowej, chociażby dlatego, że tradycja, w której wielu stara się szukać punktu oparcia, bo tylko przeszłość wg Simone Weil daje nam pewność rozróżnienia, to tylko nitka, cenna, ale jedna z wielu, na niewiele się zda, jeśli nie wiemy co z nią zrobić, jeśli umiemy ją traktować jedynie instrumentalnie, ideologicznie. Żyjemy dziś w niezliczonych refleksach, odbiciach, zapośredniczeniach, co dojmująco podkreślała elektronika Bartka Woźniaka. Wycofujemy serca z przestrzeni publicznej bardziej w sferę prywatną, żeby je oszczędzać, na lepsze czasy, jednak czy one nadejdą? Poetyka i wykonanie tego koncertu nie dawały schronienia, to była konfrontacja z rzeczywistością, w której nasze miasta są coraz wspanialsze, a nasze wnętrza coraz bardziej zakrzaczone znakami zapytania, lękiem, niepewnością i barszczem Sosnowskiego.

 

Remek Mazur-Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Świat bez Boga

Ostatnia aktualizacja: 23.03.2023 08:00
Człowiek religijny nie wyobraża sobie świata bez Boga. Takiego świata – myśli sobie – najzwyczajniej nie ma. Nawet ta, co wie pan, ona mieszka poza wsią, tam może sobie wierzyć w co chce, nawet „ta ona” w coś wierzy (czy też „ten on”).
rozwiń zwiń
Czytaj także

Lekcja życia i słuchania. Remigiusz Mazur-Hanaj w "Zapiskach ze współczesności"

Ostatnia aktualizacja: 28.02.2024 13:00
Czym jest słuchanie i jak słuchać z uwagą? Co sprawia, że nagranie terenowe jest doskonałe? Jak oddać intymność głosu czy instrumentu i zadbać, by zarejestrowany dźwięk sprawiał wrażenie naturalnego?
rozwiń zwiń