W niedzielę 6 lipca minie 25 lat od śmierci Władysława Szpilmana. Był jednym z najwybitniejszych polskich pianistów XX wieku. Stał się bohaterem czasu wojny, ale i powojennego życia kulturalnego.
Dzieciństwo i początki kariery
Urodził się 5 grudnia 1911 roku w Sosnowcu, w żydowskiej rodzinie o muzycznych tradycjach. Studiował w Warszawie, a później w Berlinie, gdzie rozwijał swój talent pod okiem wybitnych pedagogów. Do Polskiego Radia trafił w 1935 roku, ale jego fascynacja tą instytucją zaczęła się znacznie wcześniej. "Byłem niezmiernie szczęśliwy, kiedy udawało mi się coś usłyszeć w słuchawkach radia kryształkowego" - wspominał po latach.
Szpilman dostał się do Polskiego Radia, mając zaledwie 24 lata, po przesłuchaniu, w którym – jak wspominał – jego konkurentami byli nawet laureaci Konkursu Chopinowskiego. "Wybrali mnie, bo potrafiłem improwizować" – tłumaczył. Na ulicy Zielnej 25, gdzie wówczas znajdowała się siedziba rozgłośni, w jednym ze studiów z fortepianem Steinwaya grał niemal codziennie. Akompaniował, nagrywał, towarzyszył innym – budując swoją karierę i przyszłą legendę.
Władysław Szpilman – ocalały dzięki muzyce
Władysław Szpilman był etatowym pianistą Polskiego Radia od 1935 roku i nie porzucił pracy nawet po wybuchu wojny. 23 września 1939 roku dotarł do siedziby rozgłośni, by po raz ostatni zagrać na żywo dla słuchaczy. Przez kilkadziesiąt minut wykonywał utwory Fryderyka Chopina, grając – jak wspominał – wśród huku bomb, które zagłuszały dźwięki fortepianu. To była ostatnia audycja muzyczna Polskiego Radia przed przerwaniem nadawania. Niedługo później jego życie odmieniło się na zawsze.
Czytaj też:
Jako Żyd Szpilman trafił do warszawskiego getta, skąd cudem uniknął wywózki do obozu. Niestety, tragicznego losu nie uniknęła reszta jego rodziny – Szpilman podczas Holokaustu stracił ojca, matkę, dwie siostry i brata. Dzięki pomocy przyjaciół przetrwał najtrudniejsze miesiące, a po upadku powstania warszawskiego ukrywał się samotnie w ruinach miasta. Przetrwanie zawdzięczał nie tylko sile woli, ale też niezwykłemu zbiegowi okoliczności.
Zimą 1944 roku, w jednym z budynków, w których się ukrywał, spotkał niemieckiego oficera Wilma Hosenfelda. Ten nie tylko nie wydał Szpilmana przełożonym, ale zaopatrzył w żywność i wskazał kryjówkę. Pianista po wojnie swoje doświadczenia opisał – z pomocą Jerzego Waldorffa – w książce "Śmierć miasta", wydanej w 1946 roku. Jednak cenzura PRL-u nie dopuściła, by w publikacji pojawił się pozytywny wizerunek niemieckiego oficera, dlatego Hosenfeld został przedstawiony jako Austriak. Książka zniknęła z księgarń bez wznowień. Dopiero w 1998 roku ukazała się ponownie, pod tytułem "Pianista", stając się bestsellerem i podstawą słynnego filmu Romana Polańskiego.
Powrót do życia po wojnie
Po wojnie Szpilman wrócił do pracy w Polskim Radiu, w którym m.in. piastował stanowisko kierownika Redakcji Muzycznej (aż do 1963 roku). Był również aktywnym kompozytorem muzyki rozrywkowej, filmowej i klasycznej. To spod jego pióra wyszły przeboje, które śpiewali m.in. Irena Santor, Mieczysław Fogg, Violetta Villas, Janusz Gniatkowski. Napisał prawie pięćset piosenek, które przetrwały do dziś. Niemal każdy zna takie przeboje, jak "Nie wierzę piosence", "W małym kinie", "Nie ma szczęścia bez miłości", "Przyjdzie na to czas", "Autobus czerwony", "Jutro będzie dobry dzień", "Deszcz", "Pójdę na Stare Miasto", "W lipcu na Mariensztacie" "Tych lat nie odda nikt". Jest też autorem sygnału Polskiej Kroniki Filmowej. Współtworzył także Kwintet Warszawski, koncertujący na całym świecie.
Władysław Szpilman zmarł 6 lipca 2000 roku w Warszawie, pozostawiając po sobie nie tylko bogaty dorobek muzyczny, lecz także poruszającą historię życia naznaczonego wojną i przetrwaniem. Jego losy oraz twórczość nadal inspirują kolejne pokolenia – jako świadectwo wytrwałości i pamięci o trudnym XX wieku. Ale Szpilman to także wybitny artysta, którego dorobek muzyczny pozostaje ważną częścią polskiego dziedzictwa kulturowego.
***
Anna Myśliwiec/k/pg