Nauka

Powroty dżumy

Ostatnia aktualizacja: 29.01.2008 10:15
Mór, zaraza, plaga, dżuma – przez wieki pojawiały się różne określenia dla sprecyzowania tego samego straszliwego zjawiska.

Dla milionów ludzi, bez względu na miejsce zamieszkania czy czasy w których przyszło im żyć, oznaczała zawsze to samo – śmierć, cierpienie, zagładę.

 

Mór, zaraza, plaga, dżuma – przez wieki pojawiały się różne określenia dla sprecyzowania tego samego straszliwego zjawiska. Etymologia włoskiego miana owej wyjątkowo zakaźnej choroby pochodziła od łacińskiego słowa pestus, co znaczy zły, okrutny, lub czasownika perdere – zgubić, zniszczyć. Powodowana przez bakterię gram-ujemną Yersinię Pestis (nazwa pochodzi od nazwiska XIX-wiecznego odkrywcy, szwajcara Aleksandra Yersina), której nosicielami były gryzonie, najczęściej szczury, a przenoszona na człowieka za pośrednictwem pcheł lub wszy, znana była od starożytności w całym śródziemnomorskim świecie, od Egiptu i Grecji po Środkowy i Daleki Wschód. Dla milionów ludzi, bez względu na miejsce zamieszkania czy czasy w których przyszło im żyć, oznaczała zawsze to samo – śmierć, cierpienie, zagładę.

Teksty na temat epidemii i pandemii (tzn. epidemii pojawiających się na obszarze geograficznym o dużej rozpiętości i atakujących wszystkie społeczności, bez względu na ich status) powstawały już kilka tysięcy lat temu. O chorobach zsyłanych na ludzi przez Stwórcę w postaci zbiorowej kary za grzechy mówi nam Stary Testament w Księdze Wyjścia, Powtórzonego Prawa i Kronik oraz Apokalipsa św. Jana. Świat pogański z kolei przedstawia zarazy z perspektywy dramatu i klęski jako nemesis (gr. słuszny sprawiedliwy gniew, zemsta), nauczkę od bogów za złe uczynki – wzmianki o plagach lub konkretne ich opisy odnajdziemy u Sofoklesa, Tukidydesa, Hipokratesa, Rufusa z Efezu czy Lukrecjusza. Powtarzające się ataki dotkliwych epidemii zostały również odnotowane przez muzułmańskich kronikarzy, zapewniających, że zaraza jest darem od Boga, czymś w rodzaju świętej wojny prowadzącej do raju, z której należy się radować. Wśród objawów zarażenia, jakie wymieniano najczęściej, była wysoka gorączka, majaczenie, dotkliwe bóle, obrzmienia węzłów chłonnych, cuchnący oddech, kichanie, silny kaszel, wypływ żółci, wymioty, skurcze, zasinienie ciała, owrzodzenie. Do dziś jednak nie jesteśmy w stanie dokładnie określić i zakwalifikować poszczególnych chorób, bowiem przez świat starożytny przetaczały się epidemie ospy, odry, jak i prawdopodobnie wcześniejszych odmian dżumy, a większość opisywanych symptomów nie jest charakterystyczna na tyle, by całkowicie nas przekonać, że rzeczywiście mamy do czynienia z dżumą. Jedno jest pewne – ludzie traktowali zarazę na równi z głodem czy wojną.

Pierwsza pewna pandemia dżumy miała miejsce w roku 541 n.e. a do historii przeszła pod nazwą “mór Justyniana”. Nadeszła ona do Imperium Rzymskiego z bardzo daleka – z obszarów Mongolii, gdzie występowała ponoć regularnie. Do Egiptu dotarła drogą morską z Azji bądź Etiopii, stamtąd rozpowszechniała się drogą kropelkową, w końcu zawitała do Konstantynopola, gdzie, według zapisków bizantyjskiego historyka Prokopa, zebrała plon w postaci 200 000 ludzi. Stanowiło to ok. 40% mieszkańców miasta. W całej części Wschodniego Cesarstwa w wyniku choroby zmarła ¼ społeczności. Natomiast kolejne nawroty pojawiającej się co kilka-kilkanaście lat choroby zabrały, jak się szacuje, łącznie ok. 50% ludności Imperium. Dżuma, jaka zaatakowała w owym czasie, nazwana została „dymieniczą”, charakteryzowała się powiększonymi ciemnofioletowymi  gruczołami chłonnymi. Przenoszona była na człowieka ze szczurów przez pchłę nosiciela, po czym następował 2-8 dniowy okres wylęgania. Potem występowała wysoka gorączka, podniecenie ruchowe, nadwrażliwość na światło, dotkliwe bóle nerek, w końcu odrętwienie. Po 2-3 dniach na ciele chorego pojawiały się dymienice wielkości kurzego jajka lub nawet jabłka. Jeśli chory wytrzymał walkę z chorobą przez 8-10 dni, istniała nadzieja, że odzyska zdrowie. Udawało się to 25-30 % zakażonym. Szczęśliwcy zyskiwali odporność na całe życie.

 

''Yersinia pestis. Źr. Wikipedia.

Mimo że w Europie przez kolejne stulecia pojawiały się nawroty epidemii, a w samym jej ognisku czyli Mongolii również iskrzyła się na nowo pięciokrotnie, żaden z owych ataków nie był tak dotkliwy jak  “mór Justyniana”. Można by rzec – do czasu. W latach dwudziestych XIV w. na terenach graniczących z pustynią Gobi wybuchła zaraza, która rozprzestrzeniła się do Chin, Kirgizji i na Krym. Tam w latach 1345-46 w mieście Kaffa, żołnierze Dżanibeka, chana Złotej Ordy, oblegali osaczonych Genueńczyków. Ci zarazili się od wojsk nieprzyjaciół dżumą i chorobę w 1347 r. przywlekli do portu w Mesynie. Stamtąd rozlała się na całą średniowieczną Europę, docierając w późniejszych wiekach szlakami handlowymi nawet do północnych ziem Rzeczpospolitej. Drugiej pandemii, o wiele dotkliwszej niż poprzednia, nadano miano “Czarnej Śmierci”.

 

“Czarna Śmierć” była prawdopodobnie atakiem trzech rodzajów dżumy: wspomnianej już dymicznej, ale także płucnej, przekazywanej głównie przez wdychane “morowe” powietrze (śmiertelność zarażonych sięgała 95 %) i septycznej, polegającej na zakażeniu krwi (w erze antybiotyków wyleczalna w 90-95 %). W przeciągu 3 lat z powodu dżumy zmarło ok. 20 mln Europejczyków czyli ok. 1/3 mieszkańców kontynentu. Liczby te mówią same za siebie. Była to ogromna katastrofa demograficzna i ekonomiczna, która wywarła również piętno na kulturze i mentalności społeczności Europy.

 

Czym była jednak owa epidemia dla ludzi średniowiecza? Jakie reakcje prezentowało społeczeństwo? Odpowiedź, może mało satysfakcjonująca, brzmi krótko – różne. Część osób zwróciło się w obliczu choroby w stronę Kościoła, lub może bardziej precyzyjnie – Boga. Ze względu na skojarzenie dżumy z gniewem Stwórcy w postaci strzał z nieba popularny był kult św. Sebastiana, rzymskiego żołnierza, który poniósł męczeńską śmierć przebity grotami. Z prośbami zwracano się również do św. Rocha, patrona wolontariuszy niosących pomoc zadżumionym, a także do Matki Boskiej. W miarę upływu czasu wzrastał mistycyzm – dość chętnie oglądane stały się przedstawienia Tańca Śmierci, pojawiły się pielgrzymki modlących się i śpiewających hymny tzw. bianchi oraz grupy biczowników, chcących przez swe cierpienia odkupić ludzkie grzechy (papież Klemens VI jeszcze w czasie trwania zarazy obłożył ich klątwą). Umartwienia, mimo że potępiane, stały się wyjątkowo popularne i wywierały duże wrażenie na żyjących w tamtych czasach ludziach: “głupie niewiasty trzymały w pogotowiu szmaty do ocierania onej krwi, a potem smarowały sobie nią oczy, powiadając iż ma moc cudotwórczą”.

 

Część jednak osób zupełnie odwróciła się od wiary, gdyż zapadł im w pamięci obraz zatrwożonego, uchodzącego z zadżumionego miejsca księdza, który wolał ratować swe życie niż trwać przy swoich owieczkach (choć zdarzały się również przypadki niezwykle ofiarnych duszpasterzy – św. Karol Boromeusz bez reszty oddał się biednym i chorym podczas epidemii dżumy w Mediolanie w 1575 roku). Inni byli zwolennikami hasła “jedz, pij, wesel się, bo jutro pomrzemy”, chcieli zaznać wszelkich rozkoszy i podniet życia zanim pochłonie ich śmierć.

 

Racjonalnie analizując przypuszczalne przyczyny zarazy, starano się również zapobiegać rozpowszechnianiu dżumy. Stosowano 40-dniowe kwarantanny dla przybyszów i osób podejrzanych o chorobę, a cierpiących na nią umieszczano w specjalnie przygotowanych lazaretach (nazwa tych szpitali wywodziła się od św. Łazarza, patrona chorych na trąd); ubrania i rzeczy po zmarłych palono. Kontrolowano ruchy ludnościowe, wystawiano karty zdrowia, w miastach rozpoczęły działalność komisje zdrowia. Zalecano przestrzeganie zasad higieny i wstrzymanie się od rozwiązłego życia (potępiono prostytucję i sodomię, jednocześnie wskazując, że mężczyzna nie powinien wstrzymywać się od stosunków ze względu na zatrzymywane w organizmie nasienie, które może sprzyjać zakażeniu). Ponieważ dżumę kojarzono z mgłą i wilgocią, na ulicach rozpalano dymiące ogniska. Morowe powietrze rozpędzano biciem w dzwony, pędzeniem bydła, strzałami z armat. W pomieszczeniach palono olejki z sosny, dębu, jałowca i jesionu, ale nie gardzono smołą, czy końskim nawozem. Do odkażania rąk stosowano spirytusowy wyciąg korzenia dzięgla, przydatny był również piołun. Zalecano nosić amulety z bursztynu, jeść czosnek i obmywać się octem. Lekarze natomiast, by nie zarazić się od pacjentów, do ochrony przed dżumą używali specjalnych ubrań z charakterystycznymi maskami w kształcie dziobu ptaka.

 

Mimo tych wszystkich wysiłków, parafrazując słowa Georga Andreasa Helwinga, XVII-wiecznego pastora, lekarza i botanika, „wśród zajętego makabryczną krzątaniną tłumu nadal przechadzała się Śmierć z kosą, wybierając kolejne ofiary”. 

 

Katarzyna Kakiet

Czytaj także

Dochodzenie po latach

Ostatnia aktualizacja: 29.11.2008 08:03
O metodach medycyny sądowej opowiada prof. Piotr Girdwoyń, dyrektor Centrum Nauk Sądowych UW.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Nieproszony przybysz z Nowego Świata

Ostatnia aktualizacja: 30.01.2008 12:03
To wyprawa Kolumba przywiozła z Ameryki do Europy syfylis.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Tajna historia świńskiej grypy

Ostatnia aktualizacja: 06.11.2009 11:19
Nic w naturze nie ginie nagle i nic nie wyskakuje jak przysłowiowy Filip z konopii. Podobnie jest ze świńską grypą.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Spiskowcy są wśród nas

Ostatnia aktualizacja: 17.11.2009 14:59
Przedstawiamy ranking najpopularniejszych teorii spiskowych.
rozwiń zwiń