Dziecko dzisiaj
Przyjęta w 1989 roku przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych Konwencja o prawach dziecka jasno określa, kogo określa się terminem "dziecko": "w rozumieniu niniejszej konwencji dziecko oznacza każdą istotę ludzką w wieku poniżej osiemnastu lat, chyba że zgodnie z prawem odnoszącym się do dziecka uzyska ono wcześniej pełnoletność".
W Polsce, podobnie jak w większości państw na świecie, tą granicą jest właśnie dzień 18 urodzin, co reguluje nasz Kodeks prawny. Co ciekawe, w niektórych przypadkach dzieciństwo rozumiane jako "małoletniość" może skończyć się wcześniej. Kodeks rodzinny i opiekuńczy przewiduje możliwość zamążpójścia kobiety od 16 roku życia ("z ważnych powodów"). W myśl przepisów przez zawarcie małżeństwa uzyskuje się także pełnoletność i wówczas nie traci się jej nawet na skutek rozwodu.
Dziewczynka z flagą Polski; 2010 rok. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Pełnoletniość wiąże się m.in. z osiągnięciem pełnej zdolności do czynności prawnych, której najmłodsze dzieci nie posiadają, starsze zaś nabywają jej części. To podstawowa urzędowa różnica między dzieckiem a dorosłym: aż do 18 roku życia wiele kluczowych decyzji w imieniu małoletniego podejmują jego rodzice lub inni opiekunowie.
Osobne przepisy regulują odpowiedzialność za czyny zabronione. Kodeks karny uznaje, że sąd może nałożyć karę na dziecko, które ma więcej niż 13 lat. Gdy jest młodsze, odpowiedzialność za jego działania wbrew prawu ponoszą prawni opiekunowie.
Te wypracowane zaledwie w ostatnich dekadach rozwiązania prawne są zwieńczeniem pewnego etapu procesów rozpoczętych mniej więcej w XVIII wieku, przy czym można zakładać, że to wcale nie koniec kulturowych i politycznych zmian w postrzeganiu osoby dziecka. Nowoczesna idea dzieciństwa jest na tyle nowa, że prawdopodobnie będzie nadal ewoluować.
Wszystko przecież - jak chcą niektórzy historycy i antropolodzy - zaczęło się kilka wieków temu od sensacyjnego odkrycia, że dzieci istnieją i że też są ludźmi.
Chłopiec w warszawskich Łazienkach; 1996/1997. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Bezimienne groby
Świat istot żywych jest pełen śmierci. To jeden z powodów, dla których część dzikich zwierząt wydaje na świat dużą liczbę potomstwa. Niektóre gatunki składają nawet miliony jaj naraz lub w krótkim okresie. Wiele ssaków rodzi kilkoro młodych. Zależnie od gatunku śmiertelność tych małych istot może sięgać nawet powyżej 90 procent. Szczególnie narażone są noworodki - czyhają na nie tylko drapieżniki i zarazki, lecz także warunki pogodowe, zmiany klimatyczne i katastrofy naturalne.
W świecie małp statystyki zgonów wśród potomstwa wahają się od kilkudziesięciu procent do kilku-kilkunastu w przypadku orangutanów, naszych najbliższych krewniaków wśród naczelnych. Czy podobna umieralność panowała wśród niemowląt prehistorycznych ludzi?
Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Na podstawie odkrytych pochówków niemowlęcych sprzed tysięcy lat niektórzy sądzą, że mogło wówczas umierać nawet 40 procent nowo narodzonych ludzi. Wielu naukowców wątpi w ten poziom, bo nie da się dokładnie oszacować liczby urodzeń w najdawniejszych społecznościach homo sapiens. Biorąc pod uwagę praktyki wielodzietności w czasach historycznych, można zakładać, że podobnie postępowano od zarania ludzkości. W gruncie rzeczy przed rozwojem XX-wiecznej medycyny, szczepień i antybiotyków duża liczba płodzonych dzieci była jedynym racjonalnym zapewnieniem ciągłości rodu. Miało to jednak swoje konsekwencje w postrzeganiu niemowląt przez dorosłych - tak przynajmniej uważa część badaczy historii dzieciństwa.
XVII-wieczny obraz nieznanego malarza przedstawiający martwe dziecko. Przedstawienia tego typu były wcześniej alegorią duszy dziecięcej zmierzającej do nieba. W XVII wieku zaczęto jednak portretować jako nagich malców realnie istniejące osoby zmarłe w dzieciństwie. To jeden z dowodów na "wynalezienie " dzieciństwa w tym okresie. Fot. Wikimedia/domena publiczna
Amerykański filozof i krytyk kultury Neil Postman (1931-2003) w swojej książce "W stronę XVIII stulecia" pisze: "przed XVII wiekiem groby dzieci, które zmarły w niemowlęctwie lub w pierwszych latach życia, nie były oznaczane, co sugeruje, że nie uważano, by dzieci takie miały swoją własną indywidualność".
Tymczasem francuski historyk Philippe Ariès (1914-1984), autor głośnej "Historii dzieciństwa", zauważa, że inskrypcje dotyczące malców zmarłych w wieku kilku miesięcy lub kilku lat pojawiają się na rzymskich nagrobkach z czterech pierwszych wieków naszej ery. Potem zwyczaj ten zanikł na wiele stuleci, nie licząc sporadycznych epitafiów dotyczących dziecięcych śmierci w możnych rodzinach.
Jednak także Ariès stwierdza, że na masową skalę podpisane pochówki dzieci pojawiły się dopiero w XVII i w XVIII wieku. To jedna z wielu przesłanek, na podstawie której historyk ukuł teorię o "odkryciu" lub "wynalezieniu" dzieciństwa w tych właśnie stuleciach. Opublikowana w formie książkowej w 1960 roku, stała się początkiem badań historii dzieciństwa, choć sama jej treść została wielokrotnie skrytykowana i do dziś jeszcze wywołuje kontrowersje w środowiskach naukowych.
Portret nieznanego zmarłego dziecka pędzla Jana de Stomme (1615-1657/1658). Fot. Wikimedia/domena publiczna
Część sporów toczonych w samym tylko kontekście grobów dzieci dotyczy w istocie nie samej kwestii pojęcia "dzieciństwa" rozumianego jako pierwszy i wyodrębniony okres w życiu jednostki, ale sprawy znacznie mniej uchwytnej - tego, w jakim stopniu i w jaki sposób ujawniano i wyrażano emocje względem potomstwa (i członków rodziny w ogóle).
Wówczas należałoby postawić pytanie: czy "wymazywanie" osoby zmarłego niemowlęcia miało rzeczywiście związek z lekceważeniem jego statusu jako niedorosłej, a więc niepełnej formy człowieka, czy z rodzicielską traumą, tak dojmującą, że starano się zepchnąć ją w nieświadomość, udając, że tego małego życia nigdy nie było.
Pamiętajmy, że oryginalność "Trenów" Jana Kochanowskiego (ok. 1530-1584) polega właśnie na podkreśleniu obecności małej Urszulki w życiu podmiotu lirycznego, na uczynieniu z jej śmierci głównego tematu poezji. Niezależnie od tego, czy dziewczynka istniała naprawdę, czy była tylko postacią fikcyjną, dzieło polskiego twórcy jest jednym z dowodów na to, że przed XVIII wiekiem istniała silna więź emocjonalna między rodzicami a dziećmi.
Uczucia to jednak tylko część sprawy "wynalezionego dzieciństwa". Wiele przemawia za tym, że o ile Kochanowski mógł uważać za dziecko niespełna trzyletnią Urszulkę, to już kilka lat później przypisałby ją do kategorii dorosłych, a na jej śmierć spojrzałby już z zupełnie innej perspektywy.
XIX-wieczny obraz Alberta Ankera (1831–1910), przedstawiający zmarłego dwuletniego syna artysty. Fot Wikimedia/domena publiczna
Skąd biorą się "dzieci"
Teoria Arièsa i jego następców rzeczywiście mogła budzić opór, bo wydaje się dość radykalna. Według niej do pewnego momentu w dziejach pojęcie dzieciństwa nie istniało. Dopiero XVIII wiek, jak pisał brytyjski historyk Lawrence Stone (1919-1999), był "punktem zwrotnym z uznaniem dzieciństwa jako okresu z własnymi wyróżniającymi je potrzebami".
Neil Postman pisze wprost: "dzieciństwo wynaleziono w XVII wieku. W następnym stuleciu zbliżyło się ono do formy, jaką znamy". W innym miejscu dopowiada, że w średniowieczu "istniały tylko etapy życia - niemowlęctwo i dorosłość (...). To w XVIII wieku rozkwitła nowa koncepcja, że istnieje trzeci fascynujący etap w życiu - »dzieciństwo«".
Zgodnie z tą ideą dzieciństwo jest więc nie tyle koniecznością biologiczną, co konstruktem społecznym. Oczywiście mowa tu o okresie rozpoczętym w chwili, w której człowiek nauczył się już, choćby nieporadnie, chodzić i mówić, a więc z puntu widzenia praw natury staje się samodzielny. Osiągnięciem XVIII wieku było odkrycie, że fizyczna samodzielność to za mało, by uznać kogoś za osobę dorosłą. W powszechnej świadomości pojawił się umysł dziecka jako przedmiot zainteresowania kultury, a w ślad za tym samo dziecko jako podmiot społeczny i polityczny.
"Pięcioro najstarszych dzieci Karola I" Anthony'ego van Dycka (1599–1641), obraz dokumentujący epokę przełomu w postrzeganiu postaci dziecka: najstarsi ubrani są jak dorośli, ich młodsze rodzeństwo ma już osobne stroje. Fot. Wikimedia/domena publiczna
Wpłynęły na to dwa nurty myślowe zapoczątkowane przez wybitnych filozofów epoki. Pierwszym była wyłożona w "Myśli o wychowaniu" (1693) Anglika Johna Locke'a (1632-1704) teoria, że umysł dziecka to tabula rasa ("czysta tablica"), czyli przestrzeń, którą dopiero edukacja i wychowanie wypełnia treścią. Od tych zatem, którzy sprawują kontrolę i opiekę nad malcami, w znacznym stopniu zależy, jakimi ludźmi owi malcy staną w przyszłości. W ujęciu Locke'a ten pierwszy okres życia pojawił się więc jako etap kluczowy, a dziecko stało się ośrodkiem szczególnej uwagi.
Druga idea pochodziła od francuskiego filozofa Jeana-Jacquesa Rousseau (1712-1778). Jego dzieło "Emil, czyli o wychowaniu" (1762) dowodzi, że nowoczesna koncepcja dzieciństwa była wówczas żywa w Europie. Wyróżnił tam cztery etapy okresu życia przed wejściem w dorosłość: niemowlęctwo (do nabycia umiejętności mowy), dzieciństwo (do lat 12), chłopięctwo (do lat 15) i etap młodzieńczy (do lat 20). Rousseau uwznioślił postać dziecka i pierwsze lata życia człowieka, sugerując, że w tej epoce jest się najbliżej "stanu naturalnego", a więc pewnego ideału, który zostaje zniszczony poprzez edukację i socjalizację.
Choć na pierwszy rzut oka sprzeczne, obydwie koncepcje doskonale się uzupełniały. U zarania epoki przemysłowej, gdy w krajobrazie społecznym rozwijających się prężnie miast pojawiła się tzw. rodzina nuklearna (złożona tylko z rodziców i dzieci w jednym gospodarstwie domowym), filozofie Locke'a i Rousseau stworzyły ideowe fundamenty dzieciństwa i jego pozycji w kulturze i w polityce.
Od chwili, gdy uznano, że dziecko stanowi wartość nie tylko jako przyszły dorosły, lecz także jako istota żyjąca tu i teraz, ruszyły procesy ustanawiania prawnych granic i norm dotyczących m.in. długości okresu dzieciństwa czy ochrony jego nietykalności i niezależności przy uwzględnieniu niepełnej samodzielności.
Portret rodziny hiszpańskiego księcia Osuny pod koniec XVIII wieku namalował Francisco Goya (1746–1828). Widać wyraźną zmianę w sposobie przedstawiania dzieci: na "poważnym" obrazie znalazły się nawet "niepoważne zabawki". Fot. Wikimedia/domena publiczna
W stronę praw dziecka
Jednym z problemów, z jakimi w XIX i XX wieku rozprawiali się legislatorzy kierujący się ideami dobra dziecka, była kwestia podejmowanej przez małoletnich pracy zarobkowej i ich udziału w utrzymaniu rodzin. W epoce podziałów klasowych było to zagadnienie niejednorodne. Dzieciństwo było bowiem "wynalazkiem" warstw wyższych, w których zapewnienie godziwego poziomu życia nie wymagała zaangażowania każdego członka rodziny. W grupach mniej zamożnych praca dzieci była często konieczną codziennością.
Korzenie tego stanu rzeczy sięgały jeszcze epoki przedindustrialnej, gdy malcy, którzy już umieli chodzić i mówić, od razu włączani byli w pracę na roli lub w rzemiośle. Niewielu wówczas mogło pozwolić sobie na to, by ktoś w rodzinie lub innej grupie społecznej nie pracował. Jednak następujące w wyniku rewolucji przemysłowej zmiany społeczne sprawiły, że pod koniec XIX wieku przestano postrzegać pracę dzieci jako niezbędny element gospodarki rynkowej. Rozpoczął się za to proces ograniczania tego zjawiska, które z czasem stało się symbolem niesprawiedliwości, a nawet skandalem.
Na ziemiach polskich - znajdujących się wówczas pod zaborami - warto w tym kontekście przywołać choćby przykład Wielkopolski, czyli części Cesarstwa Niemieckiego, w którym wiosną 1903 roku parlament uchwalił prawo dotyczące pracy dziecięcej w przedsiębiorstwa przemysłu".
W książce objaśniającej te przepisy ks. Wojciech Reiter (1876-1932) pisał: "celem nowego prawa jest ochrona dzieci tak pod względem moralnym, jak fizycznym", podkreślając szkodliwość zatrudniania dzieci w przemyśle zarówno pod kątem dobrostanu małoletnich, jak w ogóle rynku pracy, który za sprawą "niesumiennych pracodawców" wyzyskujących najmłodszych staje się mniej opłacalny również dla dorosłych robotników.
Wydrukowane w książce ks. Wojciecha Reitera tłumaczenie pierwszych artykułów niemieckiego "prawa dotyczące pracy dziecięcej". Fot. Polona/domena publiczna
Kogo dotyczyło niemieckie prawo? Wyjaśnione jest to na samym początku ustawy: "jako dzieci w myśl niniejszego prawa uważa się chłopców i dziewczęta aż do trzynastego roku życia, dalej takich chłopców i takie dziewczęta ponad trzynasty rok życia, które obowiązkowo do szkoły ludowej uczęszczać muszą".
W porównaniu z obecnie obowiązującym prawem w Polsce przepisy te, nawet ze wszystkimi ograniczeniami, były bardzo liberalne - w szczególnych przypadkach dopuszczano możliwość zatrudniania własnych dzieci poniżej 10 roku życia.
Dziś "pracowników młodocianych" można zatrudniać od 13 roku życia wyłącznie w branżach kulturalnych, reklamowych i sportowych, pod warunkiem zgody rodziców i opinii poradni pedagiczno-psychologicznej, a od 15 roku życia przy pracach lekkich (np. w gastronomii, przy wykładaniu towaru, roznoszeniu ulotek) już bez zgody prawnych opiekunów.
Dzieci pracujące w amerykańskiej fabryce w 1909 roku. Fot. Wikimedia/domena publiczna
Przywołane przepisy - zarówno sprzed ponad stu lat, jak i dzisiejsze - krążą wokół wieku, który w rozwoju psychofizycznym zbiega się z początkowym okresem dojrzewania. Czas ten zauważano już w dawnych wiekach, ale z obserwacji tej wysnuwano zgoła inne wnioski. Wówczas był to próg dorosłości - przynajmniej w przypadku kobiet, które już wtedy można było legalnie wydać za mąż.
Dziś okres dojrzewania włączony jest w szeroko pojęte dzieciństwo, co zostało przypieczętowane m.in. wspomnianą na początku Konwencją o prawach dziecka, dokumentem, którego inicjatorem była zresztą Polska Rzeczpospolita Ludowa. To właśnie Polacy w 1978 roku przedstawili projekt konwencji na forum Komisji Praw Człowieka ONZ.
Fakt, że propozycję tę skierowano do dalszych prac, a 20 listopada 1989 roku oficjalnie przyjęto, to jeden z największych międzynarodowych sukcesów komunistycznej Polski i istotny wkład naszego kraju w walkę o prawa dzieci z całego świata:
"Państwa-Strony" – czytamy w artykule 2. – "w granicach swojej jurysdykcji będą respektowały i gwarantowały prawa zawarte w niniejszej konwencji wobec każdego dziecka, bez jakiejkolwiek dyskryminacji, niezależnie od rasy, koloru skóry, płci, języka, religii, poglądów politycznych, statusu majątkowego, niepełnosprawności, cenzusu urodzenia lub jakiegokolwiek innego tego dziecka albo jego rodziców bądź opiekuna prawnego".
Źródło: Polskie Radio
- Neil Postman, "W stronę XVIII stulecia", Warszawa 2001
- Philippe Ariès, "Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w czasach ancien régime'u", Warszawa 2010
- Adela Kożyczkowska, Anna Młynarczuk-Sokołowska, "Kulturowe konteksty dzieciństwa. Szkice antropologiczne-pedagogiczne", Gdańsk 2018
- Elżbieta Kaczyńska, "Niechciane porzucane naznaczone Dzieci w modernizującej się Europie (od schyłku XVIII do początku XX wieku)", Warszawa 2024