Historia

Aleksander Bardini. "Na egzaminie aktorskim miałem dwie kompromitacje"

Ostatnia aktualizacja: 30.07.2023 05:50
– Dziś, kiedy to wspominam, właściwie powinienem zejść do podziemi i przybrać pseudonim. I udawać, że jestem zupełnie kimś innym, niż jestem – komentował Aleksander Bardini, w latach 90. w Polskim Radiu, swoją opowieść z początków aktorskiej drogi. 30 lipca 2023 roku mija 28. rocznica śmierci tego znakomitego reżysera, człowieka teatru, aktora i pedagoga.
Aleksander Bardini
Aleksander Bardini Foto: Narodowe Archiwum Cyfrowe

– Dałem się unieść marzeniom młodości – mówił Aleksander Bardini, wówczas prawie osiemdziesięcioletni, opowiadając przed radiowym mikrofonem o swoim życiu. – Bo cały ten interes z teatrem, to wszystko razem, to właściwie było moje marzenie.

Ale na początku nie było teatralnej sceny. Na początku była muzyka.


Posłuchaj
28:59 Dwójka Antykwariat 8.04.2017.mp3 Aleksander Bardini o początkach swojej artystycznej drogi (nagrania z pocz. lat 90. XX w.). Audycja Joanny Szwedowskiej z cyklu "Antykwariat" (PR, 8.04.2017)

 

Bakcyl muzyki

Aleksander Bardini przyszedł na świat w 1913 roku, wywodził się z łódzkiej rodziny żydowskiej, kochającej muzykę i muzykujących.

– Z rozczulającym sentymentem wspominam mojego ojca, który marzył o tym, żebym był skrzypkiem. A ja mu mówiłem – kompletnie bez zdania racji – że będę dyrygentem. Otóż to był bełkot. Przecież żyłem w rzeczywistości, w której w całym kraju było może wtedy dwie orkiestry na krzyż – opowiadał Aleksander Bardini.

Przygoda ze skrzypcami miała jednak we wczesnej biografii przyszłego aktora trwałe miejsce. I wpłynęła na całe życie.

Aleksander Bardini, po pierwsze, grał jako skrzypek w łódzkim Żydowskim Stowarzyszeniu Muzycznym Hazomir. Współtworzył również, daleki od profesjonalnego, kwartet ("ja grałem na pierwszych skrzypcach, na drugich grał krawiec, na altówce: strasznie bogaty stomatolog, a student prawa grał na wiolonczeli").

Po drugie, zdobył muzyczną edukację.

– Mój pierwszy nauczyciel pracował w filharmonii. Był to lekki wariat, czarujący człowiek. Z kolei drugi, dyrygent w niemym kinie, układał w domu ilustracje muzyczne do filmów – wspominał Aleksander Bardini.

Jak podkreślał, w pewnym momencie "sam siebie ocenił", że nie ma wystarczających muzycznych zdolności. Ale granie sprawiało mu ogromną radość. I przede wszystkim sprawiło, że "został zarażony dożywotnio bakcylem muzyki".


Teatr zamiast stomatologii

O pożegnaniu się z muzycznym zawodem zadecydowały być może nawet nie "muzyczne zdolności", ile bezlitosna życiowa pragmatyka. A ta wskazywała na inny kierunek, "z przyszłością".

– Podjęliśmy z rodziną decyzję, że pójdę na dentystykę. Również dlatego, że trochę było się tam lżej dostać. Bo jakieś powiązania, jakiś wuj. Koniec końców miałem iść i przedstawić się jednemu profesorowi od dentystyki. Ten zaś mieszkał na Kopernika w Warszawie – zaczął swoją kolejną radiową opowieść Aleksander Bardini.

Historia ta jednak nie miała dalej wiele wspólnego z próbami zdobycia murów stomatologicznej wszechnicy. Przyszły student wybrał bowiem nagle inny adres.

– Dotknął mnie "palic" jakiś, "teatralny palic" mnie dotknął. Nawet dokładnie nie pamiętam, jak to się właściwe stało, że poszedłem na sąsiednią ulicę, inną niż ta, przy której mieszkał ten profesor. Otóż poszedłem na Okólnik, gdzie była wtedy ta szkoła – opowiadał Aleksander Bardini.

"Ta szkoła" to Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej, utworzony właśnie (a był to początek lat 30. XX w.) z inicjatywy dwóch wielkich ludzi polskiego teatru: Aleksandra Zelwerowicza i Leona Schillera.

Jak wyglądały egzaminy do tej prestiżowej (wśród wykładowców znajdował się m.in. również Stefan Jaracz) placówki?

– Pamiętam, że mówiłem wiersz Józefa Wittlina, a z prozy już nie pamiętam, co to było, może coś z Żeromskiego. A potem trzeba było coś zaśpiewać. I tu przystępuję do sprawy, która właściwe mnie kompromituje. Dziś, kiedy to wspominam, właściwie powinienem zejść do podziemi i przybrać pseudonim. I udawać, że jestem zupełnie kimś innym niż jestem – zapowiadał dramatycznie Aleksander Bardini swoją dalszą opowieść.


Aleksander Bardini. Fot. NAC Aleksander Bardini. Fot. NAC

"Wulgarną nucąc śpiewkę, miotają słowa krewkie"

– Najpierw zaśpiewałem arię z "Pajaców" (XIX-wiecznej opery Ruggera Leoncavalla – przyp. red.). I to dno było zupełne. Wybrałem "Pajaców" dlatego, że znałem ich z płyt. Ale tam, jak śpiewali, mieli metaliczny głos. Ja metalicznego głosu nie miałam, wobec tego postanowiłem go zrobić – przyznawał w Polskim Radiu Aleksander Bardini.

Rzecz jasna zilustrował, na przykładzie frazy "Śmiej się, pajacu", czym różni się "naturalny śpiew" od "metalicznego głosu", którym obdarzeni są niektórzy śpiewacy.

Aleksander Bardini nie należał do tej drugiej grupy, stąd jego próby naśladownictwa były, jak można usłyszeć w nagraniu, frapujące.

– To była jedna kompromitacja. Druga polegała na tym, że trzeba było zaśpiewać coś lekkiego. No i ja zaśpiewałem tango. Osiemnastoletni, inteligentny, oczytany chłopak wyszedł i zaśpiewał: "Na statku dnie, w kotłowni, tam gdzie palacze śpią, na tle płonących głowni, sylwetki czarne drżą, wulgarną nucąc śpiewkę, miotają słowa krewkie, i na portową dziewkę, czekają wszyscy wraz…".

Mimo tej, w surowej ocenie Aleksandra Bardiniego, "podwójnej kompromitacji" komisja egzaminacyjna przychylnie oceniła umiejętności przyszłego aktora. Choć na początku wyglądało, że zrealizował się najgorszy scenariusz.


Posłuchaj
47:56 Dwójka O wszystkim z kulturą 30.07.2015.mp3 Wspomnienia o Aleksandrze Bardinim: Ewa Dałkowska, Sławomira Łozińska, prof. Barbara Osterloff. Audycja Iwony Malinowskiej i Tomasza Mościckiego z cyklu "O wszystkim z kulturą" (PR, 30.07.2015)

 

Zelwerowicz każe przebiec scenę

– Przychodzę, patrzę na listę przyjętych i nie widzę się na tej liście – opowiadał Aleksander Bardini. – Miałem jednak plan na wypadek właśnie, gdybym oblał. Ponieważ bogiem mojego pokolenia był wtedy Jaracz, a przyjeżdżał on do Łodzi na występy, wymyśliłem, że pójdę do niego, powiem, że chcę być w teatrze, chcę się zatrudnić jako chłopak do wszystkiego. Żeby on mi grosza nie dawał, jedynie pozwolił mi być na próbach.

Plan ze Stefanem Jaraczem okazał się na szczęście niepotrzebny.

– Kiedy już wychodziłem ze szkoły teatralnej, po sprawdzeniu listy, usłyszałem z góry krzyk: "Ty jesteś Bardini? Co do cholery tam robisz? Chodź szybko na górę". Ja na to: "Ale o co chodzi?". "Jak to, o co chodzi?! Wołają cię na egzamin ruchowy". "Ale przecież mnie nie ma liście!". "Słuchaj, nie filozofuj, tylko chodź". I ów wołający właściwie wepchnął na ten kolejny egzamin – wspominał aktor.

W tej radiowej barwnej opowieści nie zostały sprecyzowane przyczyny, dla których mimo braku "na liście" Aleksander Bardini mógł dalej uczestniczyć w rekrutacji. Został jednak opisany drugi etap egzaminów.

– To był egzamin ruchowy, to znaczy rytmika, elementy tańca i tak dalej. Chodziło o to, żeby człowiek był sprawny, żeby nie miał na przykład ukrytego złamanego biodra, by miał poczucie rytmu – tłumaczył aktor.

Jak wspominał, Aleksandrowi Zelwerowiczowi wydał się wtedy "nieco podejrzany z powodu pewnej tendencji do zaokrągleń" ("aczkolwiek byłem smukłym amantem w porównaniu z dzisiejszym czasem", dodawał od razu).

– Zelwerowicz miał jakieś podejrzenia, kazał mi więc przebiec scenę po przekątnej. Przebiegłem. No i zostałem przyjęty – dokończył Aleksander Bardini swoją rozpisaną na wiele anegdot opowieść o początkach teatralnej drogi.

Na scenie historii

A droga ta była – ze względu na historyczne okoliczności – kręta i dramatyczna. Od września 1939 do czerwca 1941 roku Aleksander Bardini pracował jako aktor i reżyser w Polskim Teatrze Dramatycznym we Lwowie. Po zajęciu miasta przez wojska niemieckie został przesiedlony do lwowskiego getta. Udało mu się uciec na aryjską stronę, ukrywał się przez prawie dwa lata w różnych miejscach.

W 1945 roku - po ustaleniu przez mocarstwa nowych powojennych granic Polski – musiał przenieść się ze lwowskim zespołem teatralnym do Katowic.

Po pogromie kieleckim w 1946 roku wyemigrował z Polski.

– On należał do pokolenia bardzo ciężko doświadczonego – opowiadała o tym etapie życia Aleksandra Bardiniego prof. Barbara Osterloff, historyk teatru. – Ten wyjazd, ucieczka właściwie, po pogromie kieleckim. Potem bardzo trudne życie w Monachium, gdzie reżyserował w teatrze żydowskim, potem w Kanadzie, gdzie imał się różnych zajęć. Do Polski wrócił dzięki Leonowi Schillerowi, który uważał go za swojego wybitnego ucznia. I tu trafił na ten najgorszy czas: socrealizmu.

Na temat lat 50. w biografii Aleksandra Bardiniego wypowiadał się również Edward Krasiński, teatrolog z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk.

"Po tragicznych doświadczeniach wojennych we Lwowie, po okupacji sowieckiej i niemieckiej, cudem ocalały z lwowskiego getta i Holokaustu, po utracie rodziny, powraca do życia głęboko zraniony i poobijany, przepełniony lękiem, który przesłania mu nieraz racjonalne zachowania". (…) "Tym należy tłumaczyć", pisał Edward Krasiński w "Pamiętniku Teatralnym", "różnorakie, często niejasne wybory, postawy, konflikty, współpracę Aleksandra Bardiniego z koszmarnymi »ciotkami rewolucji«".

Lekarz, profesor, adwokat

Po powrocie do Polski w 1950 roku Aleksander Bardini nawiązał współpracę z warszawskimi teatrami: Wielkim i Polskim, później zaś: Teatrem Ateneum. Współdziałał również z Teatrem im. Stefana Jaracza w Łodzi, Teatrem Współczesnym w Warszawie, Teatrem Starym w Krakowie.

– Lata 60., 70. były czasem jego bardzo intensywnej pracy teatralnej – podkreślała w Polskim Radiu prof. Barbara Osterloff. – Poza tym pojawiła się również reżyseria operowa, ta dwoistość teatru dramatycznego i muzycznego, w której Bardini okazał się mistrzem.

***

***

Aleksander Bardini, twórca wielu ważnych w historii polskiego teatru inscenizacji (w tym "Dziadów" Adama Mickiewicza z 1955), był także cenionym aktorem, zarówno teatralnym, jak i filmowym.

Aktywność artystyczną w tej ostatniej dziedzinie wykazywał już od przedwojnia (rola lekarza w "Profesorze Wilczurze" Michała Waszyńskiego), przez filmy Andrzeja Wajdy (profesor w "Krajobrazie po bitwie"), Janusza Majewskiego (mecenas w "Sprawie Gorgonowej"), po dzieła Krzysztofa Kieślowskiego (dyrygent w "Podwójnym życiu Weroniki" i inne role).

***

Czytaj także:

***

Aleksander Bardini był również wieloletnim pracownikiem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie (od 1953 r. profesor).

– Niczym Sokrates przemierzał korytarze szkoły teatralnej, z nieodłącznym papierosem, otoczony zawsze grupą zafascynowanych nim studentów. Opowiadał im anegdoty, ale też mówił rzeczy bardzo poważne - wspominała w Polskim Radiu Aleksandra Bardiniego jego wychowanka Sławomira Łozińska. – Po latach wiele z tych rzeczy okazała się profetyczna: że "pani nigdy to się nie uda", "pana nie będą lubili", "pan będzie brzydki, ale mądry", a "pani dojrzeje do tej roli za 20 lat" – opowiadała aktorka.

W końcu: Aleksander Bardini związany był także z Polskim Radiem. Potwierdzeniem tego był Wielki Splendor, nagroda przyznana mu w 1994 roku przez Zespół Artystyczny Teatru Polskiego Radia za całokształt twórczości.

jp

Źródła: Barbara Osterloff, "Aleksander Bardini", encyklopediateatru.pl; "Aleksander Bardini 1913-1995", "Pamiętnik Teatralny" 2010, zeszyt 3-4.

Czytaj także

"Od dziecka ciągnęło mnie na przedmieścia". Miron Białoszewski o sobie

Ostatnia aktualizacja: 30.07.2023 05:50
W archiwum Polskiego Radia zachowały się unikatowe nagrania z udziałem Mirona Białoszewskiego. W audycjach tych znakomity poeta opowiadał m.in. o swoich najdawniejszych latach i początkach pisania.  
rozwiń zwiń
Czytaj także

"Niczego nie udawałem, śpiewałem szczerze". Bernard Ładysz i jego radiowe wspomnienia

Ostatnia aktualizacja: 24.07.2023 05:50
- W śpiew włożyłem wszystkie moje doświadczenia, wszystkie moje przeżycia - podkreślał w archiwalnych nagraniach dla Polskiego Radia Bernard Ładysz. 24 lipca 2022 roku przypada sto pierwsza rocznica urodzin tego znakomitego śpiewaka operowego, "głosu stulecia", ale i żołnierza Armii Krajowej.
rozwiń zwiń
Czytaj także

"Powrócić do tajemniczego słowa". Zbigniew Herbert i jego radiowe dramaty

Ostatnia aktualizacja: 28.07.2023 06:55
- Nienazywanie czegoś bezpośrednio jest wymowne i działające na wyobraźnię. A przy tym bardzo greckie. Przecież w dramacie greckim wciąż coś istnieje tylko w słowie – opowiadał Zbigniew Herbert w 1974 roku przed radiowym mikrofonem o swoim rozumieniu słuchowiska. Ten znakomity poeta i eseista był bowiem również dramaturgiem, współpracującym z Polskim Radiem i współtworzącym Teatr Wyobraźni.
rozwiń zwiń