Obowiązujący na (prawie) całym świecie kalendarz gregoriański, którym posługujemy się oficjalnie także w Polsce, dzieli rok na 365 dni pogrupowanych w 12 miesięcy po 30 lub 31 dni. Wyjątkiem jest luty, który ma 28 dni. Co cztery lata (z nielicznymi wyjątkami) rok ma o jeden dzień więcej i ten właśnie dzień dodaje się do lutego. Po polsku rok ten nazywamy "przestępnym". O tym, że nasz kalendarz tak wygląda, zdecydowało doświadczenie zbierane przez ludzi przez całe tysiąclecia.
***
Czytaj więcej:
***
Wędrujący rok egipski
Nie wiemy na pewno, gdzie i kiedy wymyślono kalendarz jako system opisu upływającego czasu. Archeolodzy odnajdywali najstarsze dowody prehistorycznych pomiarów czasu w obiektach pochodzących z neolitu (ok. 10000-4500 przed naszą erą). Nie sposób jednak na podstawie tych znalezisk zrekonstruować w pełni, w jaki sposób dokonywano rachuby czasu i jakie miała ona znaczenie dla tamtych społeczności.
Najstarszym udokumentowanymi kalendarzami są stworzone kilka tysięcy lat temu systemy sumeryjski (lub babiloński) i egipski. Kalendarze te są już naprawdę zaawansowanymi rachubami czasu, bardzo podobnymi do współczesnych. Rok w starożytnym Egipcie podzielony był na 12 miesięcy po 30 dni, miał trzy pory roku po 4 miesiące (120 dni) każda, a kończył się dodatkowymi pięcioma dniami epagomenalnymi (dodanymi). W sumie wychodziło 365 dni, czyli dokładnie tyle, ile w kalendarzu gregoriańskim w roku nieprzestępnym.
Zasadnicza różnica polegała na tym, że w Egipcie, przynajmniej do pewnego momentu, rok przestępny nie występował, co owocowało zjawiskiem tzw. "wędrującego roku" - raz na cztery lata rok przesuwał się o jedną dobę wstecz. W skali długiego trwania państwa faraonów skutki owego wędrowania okazywały się wcale niebłahe.
– Wobec faktu, że w Egipcie pory roku nie są tak wyraźnie rozgraniczone, orientowano się w tym dopiero po upływie kilkudziesięciu czy nawet kilkuset lat – mówił w Polskim Radiu prof. Adam Łukaszewicz, papirolog i historyk starożytności. – Mamy takie papirusy, które mówią o tym, że jest niespotykanie gorąco w porze, w której powinno być chłodno, bo rok się rozmijał z rzeczywistym cyklem klimatycznym. W związku z tym uzgodnienie roku kalendarzowego z rokiem rzeczywistym następowało co 1460 lat – dodał.
59:43 Dwójka Klub Ludzi Ciekawych Wszystkiego 2.01.2016.mp3 Układanie klocków czasu. W audycji Hanny Marii Gizy o kalendarzu mówią sinolog prof. Małgorzata Religa, antropolog prof. Magdalena Zowczak oraz historyk starożytności prof. Adam Łukaszewicz (PR, 2016)
Egipscy uczeni po pewnym czasie zdali sobie sprawę ze źródła tego problemu. Okazało się jednak, że idea roku przestępnego nie mogła się przyjąć nad Nilem. Gdy w 238 roku p.n.e. faraon Ptolemeusz III Euergetes wprowadził zarządzenie o dodaniu szóstego dnia do pięciu epagomenalnych, szybko musiał się z niego wycofać, natrafiwszy na gwałtowny opór kapłanów i części poddanych.
Na reformę egipskiego kalendarza trzeba było poczekać jeszcze dwa wieki - i była ona ściśle związana z inną doniosłą reformą. Zanim jednak o niej opowiemy, sprawdźmy, o co chodzi z owym dodatkowym dniem.
Z kosmosu na ziemię
Cykliczne następstwo dnia i nocy, wschodów i zachodów ciał niebieskich, faz księżyca, a w wielu regionach również rytm regularnych pór roku, okresowych zmian klimatycznych i innych naturalnych zjawisk była czymś, z czym bezpośrednio styka się każdy obserwator od początku istnienia ludzkości. Mierzenie i opisywanie czasu stało się zaś jedną z pierwszych potrzeb rozwijających się dynamicznie kultur, bo wiele elementów wspomnianych cykli miało bardzo wyraźny wpływ na codzienne życie prehistorycznego człowieka.
Uświadomienie sobie istnienia czegoś takiego jak rok było u swych podstaw związane z najbardziej zasadniczą kwestią przetrwania - zdobywaniem oraz magazynowaniem pożywienia, a także przygotowaniem się na mniej przyjazne okresy roku. Aby przeżyć i pomnażać zasoby swego plemienia, praludzie musieli przewidywać te momenty cyklu, które dopiero się wydarzą. Robią to zresztą wszystkie zwierzęta, które żyją dłużej niż rok. Ludzka aktywność w tej dziedzinie była więc dosyć naturalna, jednak znaczenie, jakie zaczął mieć kalendarz w ludzkiej kulturze, wykraczało poza domenę biologii.
Najdawniejsze rachuby czasu oparte były na obserwacji cyklu faz księżyca (kalendarz lunarny), cyklu pór roku (kalendarz solarny lub słoneczny), a później na obu tych zmiennych (kalendarz lunisolarny). Bardzo wcześnie powiązano wyodrębnione jednostki czasowe z rytmem życia religijnego, wprowadzając do kalendarza święta związane z konkretnymi bóstwami, a także obudowując dni, tygodnie i miesiące określoną symboliką. Często obok kalendarza religijnego funkcjonował kalendarz cywilny, który związany był z bardziej przyziemnymi sprawami.
Oczywiście ludzie pierwotni nie mieli pojęcia o mechanizmach rządzących przyrodą. Znali rok, ale nie wiedzieli, że ta wymyślona jednostka czasu naśladuje rok gwiazdowy (syderyczny), czyli okres, w którym Ziemia dokonuje pełnego okrążenia Słońca. Tym bardziej nie wiedzieli, że okrążenie to (czyli droga po eliptycznej orbicie zakończona dokładnie w punkcie jej rozpoczęcia) trwa 365 dni, 6 godzin, 9 minut i niecałe 10 sekund.
Oto powód, dla którego każdego 365-dniowego roku pozostaje "w zapasie" ponad jedna czwarta doby. Właśnie ta nadwyżka wymaga wyrównania co cztery lata. Dodatkowy dzień w roku przestępnym skupia więc w sobie sześć godzin pomnożone razy cztery, co daje w sumie pełną dobę. Widzimy jednak, że to nie koniec. Każdego roku odkłada się bowiem dodatkowo ponad 9 minut. I w przeciwieństwie do owych sześciu godzin nie zostało to zauważone od razu. Wróćmy do Egiptu.
***
Czytaj więcej:
***
Na (prawie) właściwe tory
Kalendarze zawsze były narzędziem władzy. Za pomocą manipulowania rachubą czasu królowie lub kapłani mogli doraźnie wpływać na politykę, bowiem z reguły w kalendarzach liturgicznych ustanawiano dni lub dłuższe okresy w których np. nie prowadzono działań wojennych. Tak właśnie stało się z kalendarzem rzymskim.
Dzieje tego kalendarza dzieli się na dwie części. Pierwotnie tzw. rok Romulusowy składał się z 10 miesięcy po 30 lub 31 dni, dając w sumie 304 dni, po których następował 61-dniowy okres zimowy, niejako "wyjęty" z reszty oficjalnego roku. W sumie dawało to 365 dni, ale i tutaj brakowało przestępności, więc w kolejnej wersji - tzw. rzymskim kalendarzu królewskim - starano się to naprawić.
W systemie tym było już 12 miesięcy trwających 29, 30 lub 31 dni, przy czym ostatni miesiąc w roku februarius trwał tylko 28 dni. Nazwa wskazuje, że to właśnie bezpośredni przodek naszego lutego. Już wtedy februarius związany był z wyrównaniem nadwyżki ćwierci dnia, ale w inny sposób, niż dzieje się to dziś. W królewskim kalendarzu, w którym rok miał 355 dni, wstawiano bowiem co dwa lata bardzo krótki miesiąc (mercedonius lub intercalaris), ale nie pomiędzy inne miesiące, tylko między 24 a 25 lutego. Miesiąc ten miał 22 lub 23 dni. Obliczeniem tego, ile powinien trwać, zajmowali się kapłani i to oni właśnie zaczęli oszukiwać na taką skalę, że do czasów Juliusza Cezara januarius (styczeń) przypadał jesienią. Dlatego właśnie władca poczuł się zmuszony wprowadzić reformę kalendarza. Przy okazji mógł utrzeć nosa zbyt pewnym siebie kapłanom.
W 46 roku p.n.e. w Rzymie, a w kolejnych latach w innych częściach imperium i podległych mu prowincjach zaczął obowiązywać kalendarz juliański. Pod względem układu miesięcy i systemu lat przestępnych rachuba ta niemal nie różni się od późniejszego kalendarza gregoriańskiego, którym posługujemy się dzisiaj.
To właśnie system juliański, znacznie upraszczają rzymską rachubę, wprowadził na stałe rok przestępny co cztery lata, w którym pojawiał się 29 lutego jako dzień służący wyrównaniu kalendarza z rokiem astronomicznym. Nie było tu już miejsca na niczyje widzimisię. Sprawa miała zostać definitywnie zamknięta. A ponieważ Juliusz Cezar miał wówczas we władaniu Egipt, wymusił i na nim przyjęcie roku przestępnego. Tam również nie oglądał się na niechęć kapłanów. Był wszak imperatorem.
Rachuba juliańska jest nadal używana przez część wschodniego prawosławia i Berberów jako kalendarz religijny, czego skutkiem jest m.in. 13-dniowa różnica w obchodzeniu świąt wspólnych dla prawosławia i innych odłamów chrześcijaństwa.
Różnica, o której mowa, pierwotnie wynosiła 10 dni, a w XXII wieku wzrośnie do 14 dni, co z jednej strony wiąże się z pewną radykalną kalendarzową korektą w 1582 roku, z drugiej zaś wynika wprost z systemu gregoriańskiego, który do kalendarza juliańskiego wprowadził niewielką, ale istotną poprawkę matematyczną.
Dodawanie i odejmowanie
Reforma przeprowadzona z inicjatywy papieża Grzegorza XIII i oparta na koncepcji włoskiego lekarza Luigiego Giglio stała się koniecznością, gdy zauważono, że twórcy kalendarza juliańskiego nie doszacowali owych wspomnianych wcześniej ponad 9 minut, w związku z czym rok nadal wędrował, tylko wolniej i dlatego trudniej było to od razu zauważyć. Różnica narastała w tempie jednego dnia na 128-129 lat. W czasach papieża Grzegorza trudno już było ją ignorować, bo wynosiła kilkanaście dni.
Po pierwsze należało więc przywrócić dni na właściwe miejsce. W tym celu oficjalnie nakazano ominięcie w rachubie czasu dat od 5 października do 14 października 1582 roku. Gdy więc wierni Kościoła katolickiego szli spać 4 października, budzili się już 15 października, a cały miesiąc skrócił się do 21 dni. Stąd właśnie różnica w kalendarzach liturgicznych prawosławia i m.in. katolicyzmu (fakt, że różnica z czasem staje się większa, wynika z rozbieżności obu mechanizmów obliczania lat przestępnych).
A dlaczego usunięto tylko dziesięć dni, skoro różnica wynosiła nieco więcej? Papieżowi zależało po prostu na przywrócenie roku liturgicznego do stanu z czasu Soboru Nicejskiego I w roku 325. Na soborze tym uchwalono bowiem, że wyznaczenie daty Wielkiejnocy oparte zostanie na założeniu, że równonoc wiosenna wypada 21 marca. Liczbę pominiętych dni ustalono więc właśnie tak, by w 1583 roku nie było problemów z obliczeniem terminu świąt.
***
Czytaj więcej:
***
Nie był to pierwszy raz, gdy dokonywano takiej korekty. Juliusz Cezar w celu zaprowadzenia ładu kalendarzowego poszedł znacznie dalej. Aby 1 stycznia 45 roku p.n.e. zaczął obowiązywać system juliański, trzeba było wydłużyć rok 46 p.n.e. aż do 445 dni. Wszystko po to, by zlikwidować skutki zamieszania wprowadzonego przez kapłanów.
Co ciekawe, już niebawem powstało inne zamieszanie, tym razem wskutek pomyłki, a nie złej woli. Ktoś czegoś nie zrozumiał i przez pewien czas rachubę juliańską stosowano błędnie, dodając 29 lutego co 3 lata, a nie co 4. Chochlika tego zauważono dopiero 9 lat p.n.e. i wtedy z rozkazu Oktawiana Augusta na 12 lat zaprzestano naliczania lat przestępnych. 4 roku naszej ery rok w kalendarzu juliańskim powrócił na swoje miejsce i dalej stosowano jego założenia zgodnie z regułą.
Spokój na 3300 lat
Powróćmy jednak do systemu gregoriańskiego i najważniejszej zmiany, jaką dzięki niemu udało się zaprowadzić. Dzięki staraniom papieża naprawiono bowiem błąd kalendarza juliańskiego i skorygowano metodę obliczania lat przestępnych w ten sposób, żeby 29 lutego nie zawsze wypadał co cztery lata.
Zasada ta dotyczyła lat zakończonych dwoma zerami - przestępnymi miały być tylko te, które dzielą się zarówno przez 100, jak i przez 400. Zgodnie z tym lata 1700, 1800 i 1900 trwały 365 dni, zaś lata 1600 i 2000 miały dodatkowy dzień. Reszta założeń kalendarza juliańskiego pozostała bez zmian. Poza więc wymienionymi wyjątkami lata przestępne następują w czteroletnich cyklach.
Wcale jednak nie niweluje to opóźnienia, bo wciąż jeszcze pozostają jakieś ułamki sekund. Teraz jednak wyrównanie jest tak precyzyjne, że przesunięcie o jeden dzień wstecz następuje raz na 3300 lat. Z perspektywy życia jednego człowieka to kompromis, na który można się zgodzić bez oporów.
A jeśli nasza cywilizacja przetrwa do 4882 roku i będzie nadal używać kalendarza gregoriańskiego, być może w ramach wyrównania ktoś zaproponuje wtedy jednorazowe wprowadzenie 30 lutego, żeby przez kolejne 33 wieki nikt nie musiał się martwić o "wędrowanie lat". Wobec całości dziejów kalendarza to i tak stosunkowo krótki okres.
***
Czytaj więcej:
***
mc